Artykuły

Gwizdać na cały świat!

Francuskie koleżanki grały w teatrze przez całą okupację i nikt im złego słowa nie powiedział. Dlaczego mnie potępiono? — przed ponad 30 laty pytała młodego dziennikarza aktorka Maria Malicka, której przylepiono łatkę kolaborantki.

Po wojnie nigdy nie zagrała już w Warszawie. Poddana ostracyzmowi pracowała na prowincji, by w końcu osiąść w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. A przecież do roku 1939 była gwiazdą pierwszej wielkości, którą można porównywać z Krystyną Jandą. Zresztą, podobnie jak ona, grała na deskach własnego teatru, który zwał się Teatr Marii Malickiej (obecny TR) i tak samo jak dzisiaj Polonia przyciągał tłumy. Początkowo po wybuchu wojny obsługiwała gości w kawiarni U Aktorek, ale po jakimś czasie zdecydowała się wrócić na sceny koncesjonowane przez Niemców. Oczywiście, nie grywała patriotycznego repertuaru, ale również nie robiła tego za czasów II RP. Jej emploi to pierwsza naiwna, subretka, amantka. I taką rolę grała również w życiu. Również wtedy, gdy w zajętej przez nazistów Warszawie przyjmowała przedwojennego austriackiego adoratora i fundatora jej teatru. Problem w tym, że odwiedzał ją w uniformie Wehrmachtu.

Identyczną pierwszą naiwną jest Hanka Zach, autorka wydanego właśnie pamiętnika Mój wróg, moja miłość. To przypadkowo odnaleziony dziennik 16-latki, która opisywała życie okupowanej Warszawy. Przepełnione kawiarnie, wycieczki rowerowe na Bielany i Okęcie, świąteczne przyjęcia i bale, wizyty w kinach i teatrach oraz nieustające flirty z... niemieckimi żołnierzykami. Ba, co tam flirty, złamane serca! Na przykład przez pilota Gunthera, który wysłany na front wschodni nie daje znaku życia. Hanka ściga się z przyjaciółką, która doświadczy więcej słodyczy. Tej w cukierniach i tej ze strony przystojnych chłopczyków w wojskowych mundurach. A oni, wyrwani z domów, naznaczeni nadchodzącą ze wschodu śmiercią, łasi są na wdzięki młodych Polek, które z zapałem chodzą na lekcje niemieckiego i dla wygody wsiadają do tramwajów „Nur für Deutsche". Wojna jest odległym kontekstem, powodem codziennych kłopotów z zaopatrzeniem, ale autorka pisze: „Jestem obojętna, kto zwycięży". I jeszcze: „Gwizdać na cały świat, ja się bawię, bo za nic nie płacę, a gdybym nawet chciała, to nie mam czym".

W tym dzienniku jest wiele młodzieńczej dezynwoltury, a pewnie też — konfabulacji. Historia o porwaniu do Lipska przez hitlerowskiego dygnitarza w luksusowej limuzynie to wizja jak z Morfiny Szczepana Twardocha i z rzeczywistością raczej niewiele ma wspólnego. Niemniej takie ujęcie okupacyjnego matriksu pozwala zajrzeć pod podszewkę dominującej heroicznej narracji. Historycy piszą wprost, że kontakt z Polskim Państwem Podziemnym i ruchem oporu miało nie więcej niż 20 proc. społeczeństwa. Reszta to byli ci z wiersza Czesława Miłosza, którzy bawili się „W Warszawie przy karuzeli,/W pogodny wieczór wiosenny,/Przy dźwiękach skocznej muzyki./Salwy za murem getta/Głuszyła skoczna melodia/I wzlatywały pary/Wysoko w pogodne niebo". Ci, dla których pracowało „zaplecze gastronomiczne okupowanej Warszawy (...), jedno z najlepiej rozbudowanych w całej niemieckiej Europie". Ci, którzy bywali w Mon Cafe w Al. Jerozolimskich, dokąd niemieccy żołnierze w pełnym makijażu przychodzili na amory z polskimi kotkami. Tak, to pewnie byli ci gorszego sortu. Ci, którzy po prostu chcieli przeżyć. I podobnie jak dzisiejsi straszni mieszczanie pozostawali głusi na wszystko, by po wojnie przybierać heroiczne pozy. Hanka Zach w swoim dzienniku przynajmniej nie moralizuje. Tak jak przed 30 laty Maria Malicka. A to ja byłem tym młodziutkim dziennikarzem, któremu zadawała za trudne pytania.
 

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji