Śmierć w starych dekoracjach
"ile piękna przypada
na głowę jednego człowieka
na kuli ziemskiej
ile prawdy na jedną głowę
mięso trawi mięso
kryzys współczesnej cywilizacji
trwa tak długo
lecz podejrzewam że nie ma kryzysu
jestem mięsożerny
czy pan życzy nogę czy pierś
czy podać tatara
jesteśmy przedmurzem
proszę tatara najazdy tatarskie
kwiat rycerstwa zginął
tatara przyprawić
pan życzy życzę tatara"
Tadeusz Różewicz, fragment "Et in Arcadia ego"
Od autora
Tadeusz Różewicz w przedmowie do drugiego wydania książki: "Dobry tytuł powinien streszczać książkę i tłumaczyć jej sens. Czy "Śmierć w starych dekoracjach" jest dobrym tytułem? Nie wiem... Opowiadam w tej książce o życiu w starych dekoracjach - konwencjach, które zostały zbudowane w przeszłości i przetrwały w różnych formach społecznych, obyczajowych, politycznych, do naszych czasów... Dekoracje te były malowane i ustawiane dla ludzi z innych czasów, ale ciągle stoją... Tak więc życie każdego rozgrywa się, a raczej przemija w starych, zakurzonych dekoracjach".
Od czytelnika
Swoją nowelę-poemat napisał Tadeusz Różewicz po podróży do Włoch. Nie jest to jednak zwykła relacja z dokonanych na miejscu obserwacji. Pisarz przeprowadza tu ciekawą analizę, sprawdza, jak funkcjonują dziś, teraz, w świecie współczes nej cywilizacji dzieła pozostawione przez wielkich twórców minionych wieków. Na ile są nam jeszcze potrzebne, skoro znakomita większość turystów odwiedzających Wieczne Miasto znacznie więcej uwagi poświęca domom towarowym niż poznaniu walorów twórczości Leonarda da Vinci, czy Michała Anioła.
Od widza
Siedzę na scenie, a na widowni światło "wyłapuje" zaledwie kilka pustych jeszcze krzeseł. Dokładnie naprzeciwko mnie otwierają się drzwi i bileterka-stewardesa wprowadza parę osób. (Sytuacja jest odwrócona - bo to aktorzy są na widowni). Zajmują teraz miejsca, jak widzowie w kinie, słuchacze w filharmonii, czy pasażerowie w samolocie. Za chwilę zastygną w napięciu, które zazwyczaj towarzyszy momentowi startu. Wsłuchują się teraz w szum motoru, chociaż - może właśnie słuchają koncertu?
W przedstawieniu "Śmierć w starych dekoracjach", przygotowanej przez zespół Teatru Polskiego z Wrocławia w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, nie ma sytuacji dosłownych.
Od reżysera
- W tym przedstawieniu interesowała mnie realizacja sceniczna prozy Różewicza, oderwanej od typu teatru, który autor w swoich sztukach bardzo precyzyjnie określił, teatru zresztą okropnie frapującego, mającego znakomitych realizatorów, ale odległego od moich aktualnych zainteresowań.
Próbowałem realizować kilka wersji adaptacji tej prozy. Szukałem dla tego tekstu najrozmaitszych rozwiązań na scenie, szukałem formy, która pozwoliłaby ukazać wielość rzeczywistości przeżywanych przez bohatera - więc świata jego wspomnień, myśli, marzeń - przenikających się tak, że trudnych do oddzielenia. Stąd pewna wieloznaczność sytuacji i rozwiązań utrzymanych jakby w granicznym napięciu między różnymi rzeczywistościami.
- Piętrowa konstrukcja przedstawienia, rzecz dzieje się na parterze i obu piętrach balkonu, umożliwiła panu stosowanie wymiennych środków wyrazu. Buduje pan w tym spektaklu pewien patos, piętrzy pan emocje. Temu też służy znakomita muzyka Stanisława Radwana, bardzo ważny element tego przedstawienia.
- Wróćmy dla lepszego wyjaśnienia do pierwszej sceny, kiedy widz orientuje się, że samolot może być jednocześnie salą koncertową. W pewnym momencie aktorzy jedzą cukierki. Przypomina to sytuację przed startem, ale przecież podobnie zachowują się widzowie. Albo moment, gdy aktorzy tężeją w swoich fotelach - bywa tak w samolocie, ale bywa i w momencie
uniesienia z powodów czysto artystycznych: zasłuchania, zafascynowania utworem muzycznym, obrazem filmowym. Cały czas rzeczywistość tej pierwszej sytuacji pozostaje niezdefiniowana do końca. Migotliwa. I tak jest przez cały czas trwania spektaklu. Ta migotliwość wymaga specjalnych rytmów płynących z podświadomości, z tych momentów olśnień, przeczuć - jakie przecież zdarzają się naprawdę i jakie odnajdujemy w literaturze. Ktoś, kto czytał "Idiotę" Dostojewskiego, pamięta: zatrwożenie i olśnienia jakiego doznał książę Myszkin, gdy pierwszy raz zobaczył Nastazję. To była taka chwila nieogarnięta w pełni świadomością.
- Oglądałam kilka pana przedstawień, w których wyprowadzał pan aktora ze sceny, a nawet widza z sali teatralnej.
- Nie znaczy to jednak, że prowadzę programową walkę ze sceną. Proszę zauważyć, że wszystkie sztuki teatralne, a więc utwory pisane na scenie - rozgrywam na scenie. Jedynie adaptacje prozy, wymagające innej przestrzeni, nie scenicznej - realizuję szukając właściwych dla nich warunków (poza sceną). Tak było z "Ameryką" według Kafki, z "Bloomusalem" według Joyce'a - które przygotowywałem z zespołem Teatru Ateneum w Warszawie.
Każde następne przedstawienie jest zawsze wynikiem tej sumy doświadczeń, jakie zostały sprawdzone w trakcie poprzednich. Repertuar, nad którym pracowałem, układa się w jednolitą całość i to pozwala powiedzieć, że od lat pracuję nad wieloma wariantami jednego przedstawienia. Te warianty oczywiście różnią się środkami wyrazu, mają jednak wspólny rys.
- Pan do dźwięku, do muzyki w przedstawieniu przywiązuje ogromną wagę?
- Proszę zwrócić uwagę, jak silnie muzyka związana jest z przestrzenią - jak inaczej brzmi w każdej przestrzeni. A jakie napięcie buduje cisza.
- Jest pan z wykształcenia plastykiem, a w swoich przedstawieniach wyraźnie ucieka pan od "dekoracji". Na formę spektaklu ma decydujący wpływ sposób, w jaki organizuje pan przestrzeń akcji, wybór miejsca działań aktorów.
- Nie jestem reżyserem-plastykiem. Nigdy nie zaczynam pracy od planowania scenografii. Uważnie wsłuchuję się w tekst mówiony przez aktora na pustej scenie. Najważniejsze jest dla mnie dotarcie do znaczeń zawartych w utworze literackim. Aby tego dokonać, trzeba zrobić wysiłek zmierzający do powtórzenia procesu, jaki odbył się w psychice pisarza. W teatrze należy ten proces odwrócić. Bierzemy przecież gotowy utwór w zamkniętej formie i rozbijając tę formę, rozczłonkowując ją szukamy pierwszego impulsu, pierwszej potrzeby, która kazała autorowi podjąć wysiłek twórczy. Kiedy poznamy ten impuls, wtedy możemy szukać dla niego odpowiedniej formy teatralnej, kostiumu, dekoracji.
- Czy pan poza teatrem zajmuje się malarstwem?
- Odpowiem na to pytanie wymijająco. Moje stare prace są zapakowane, związane i nie zaglądam do nich. Może są złe, może są dobra, ale przez to że istnieją, mogę się trochę uważać za malarza. Ja zresztą skończyłem w Łódzkiej Wyższej Szkole Sztuk Pięknych wydział projektowania odzieży.
- I porzucił pan sztuki piękne dla teatru?
- Wśród plastyków, podobnie jak wśród muzyków, jest bardzo silne odczuwanie teatru, potrzeba teatru. Są ludzie, którzy umieją pracować w samotności. Mają na to dość siły i tym szczerze zazdroszczę. Ale są i inni, którym potrzebna jest zbiorowość, towarzysze pracy. Od psychiki zależą podziały, jakie dokonują się, kiedy ostatecznie wybieramy sferę naszego działania. Ja nie umiałem pracować w samotności i dlatego pracuję w teatrze. Szczerze mówiąc zawsze najbardziej fascynowało mnie aktorstwo i w gruncie rzeczy przygotowując każde nowe przedstawienie myślę o tym, aby w nim wystąpić.
Pracując nad pierwszą sceną "Śmierci w starych dekoracjach" - budowałem ją tak, by mieć szansę zagrania. Mogłem przecież znaleźć się w grupie pasażerów samolotu lecącego do Rzymu? W każdym razie mogłem wyobrazić sobie, że siedzę tam razem z innymi.
- By potem razem z innymi szukać sławnej Piety w mrocznym kościele, zwiedzać Colosseum, przeżyć prawdę kolorowych pocztówek, jakie przysyłają jeżdżący po świecie znajomi?
- Zawsze marzyłem o podróżach.