Wydanie ilustrowane
Opowiadanie Tadeusza Różewicza "Śmierć w starych dekoracjach" opublikowane w roku 1969 poruszało problematykę żywą i nową dla polskiego czytelnika. Ukazywało śmierć tradycyjnej kultury i kryzys współczesnej cywilizacji europejskiej w momencie, kiedy masowa wycieczka ludu polskiego do starej Europy dopiero się rozpoczynała. Kompromitacja mitu zachodniego musiała być tym bardziej bolesna dla prowincjusza cywilizacji, że nie zdążył on skorzystać z jej dóbr. Ciekawe przy tym że umiejscawiając akcję opowiadania w początku lat 60-tych Różewicz całkowicie pomija zjawisko fascynacji kulturą materialną Zachodu. Pójście na skróty ku istocie rzeczy z pewnością celowe, ale czy rzeczywiście trafne? W okresie, kiedy włoski ortalion budził ożywienie na warszawskiej ulicy, prototyp "bohatera", anonimowy przechodzień szarej Warszawy nie mógł nie zachłysnąć się radosną barwnością ulic Rzymu. Dopiero potem odkrywał pustkę tą nowoczesną urodą, podobnie jak nasyciwszy się wpierw dziełami sztuki, ujrzał w nich tylko martwe dekoracje. Ta kolejność reakcji wydaje się istotna nie tylko ze względu na koloryt konkretnego czasu.
W ciągu dziesięciu lat od napisania "Śmierci..." zaaprobowano stabilizacje, dorobiliśmy się własnej cywilizacji a la maluch, a rodzimą tradycję kulturalną przerabiamy często na masową dekorację artystycznego kiczu i piosenkowania. W panoramie społecznej niektóre getta kultury niemasowej mogą sprawiać wrażenie martwego anachronizmu. Pod tym względem dorównaliśmy zachodowi Europy. Pojęcie kryzysu kultury i cywilizacji na Zachodzie daje się zastosować z równym powodzeniem do obszarów wielkiego żarcia jak i tych rejonów, którym wielkie żarcie nie zagraża. Równocześnie, nie opuszczając stref kultury i cywilizacji, kryzys rozszerzył się na tereny polityki. Sytuacja we Włoszech jest tego wyrazistym przykładem. Myślę, że dziś anonimowy podróżnik Różewicza interesowałby się przede wszystkim przemianami politycznymi we Włoszech, wejściem komunistów do rządu, aktywnością terrorystów, tragiczną aferą Aldo Moro. Zmieniłby się także punkt widzenia podróżnika. O ile w pierwszej wersji tematu włoskiego, poemacie "Et in Arcadia ego" z r. 1961 było nim bestialstwo ostatniej wojny, w "Śmierci..." walczący o swoją godność polski prowincjonalizm, obecnie punktem odniesienia byłaby własna sytuacja. Nie wiadomo - szkoda - jak w wersji Różewicza wyglądałaby ta aktualna trzecia twarz polskiego anonima.
Twarz pierwszą i drugą przypomniał ostatnio w teatrze Jerzy Grzegorzewski. Do "Śmierci w starych dekoracjach" włączył motywy z "Et in Arcadia ego". Wątek martyrologiczny - gdy nad nieruchomo leżącymi ciałami unosi się szept "ta pieta ta pieta, ta pieta", i motyw końcowy próby powrotu do raju starej kultury. Poza tym Grzegorzewski trzymał się chronologii opowiadania, a pominął z niego warstwę przeżyć przyziemnych "bohatera" podczas rzymskiej wędrówki. Pozbawił w ten sposób całość elementów humorystycznych (z wyjątkiem postaci Jadziaka), zachowując samą esencję zgodną z autokomentarzem autora: "...mimo gigantycznych przemian w "teatrze życia" (czy też w operetce?) życie codzienne każdego z nas rozgrywa się a raczej przemija, w starych, zakurzonych dekoracjach. Bohater tego opowiadania dopiero w godzinie śmierci ma przeczucie, że prawie całe życie spędził wśród pojęć, idei i symbolów, których nie ma. Jego walka o godność polega na tym, że chce zrozumieć świat, w którym żyje." W tym celu właśnie udaje się do Rzymu.
Aluzję do tego miasta stanowi w spektaklu Grzegorzewskiego wyciemniona widownia, w której zarysach można dopatrzeć się bladego echa rzymskiego amfiteatru. Widzów reżyser umieścił na scenie. Bardzo efektownie pomyślana została scena podróży samolotem dzięki wykorzystaniu przejścia między fotelami parteru. Bohater (Tadeusz Wojtych) dysponuje twarzą starego żydowskiego inteligenta, nie zaś przeciętnego polskiego przechodnia, nie wpływa to jednak na treści, jakie spektakl reprezentuje. Monolog bohatera rozdzielił Grzegorzewski pomiędzy pozostałych pasażerów, co oznacza, że nie są to myśli własne, lecz nabyte stereotypy, którymi przesiąknął w różnych okolicznościach swego życia. Wprowadza to urozmaicenie sceniczne dla widzów znających tekst, dla tych zaś, którzy słyszą go po raz pierwszy, przypuszczam, zamieszanie w odbiorze treści. Poszczególni pasażerowie zbyt mało mogą się określić przez tę krótką chwilę, jaka na ich kwestię przypada.
Także i inne pomysły wydają się czysto formalne: Stewardesa recytuje "Na Alpach w Splugen", a starszy pan we fraku wierszyk o królewiczu maju, który następnie wszyscy pasażerowie wyśpiewują grupowo - poza jednym, bohaterem nie ruszającym się ze swego fotela. Nic to nie dodaje, ani też ujmuje sensu tekstowi Różewicza. Również z tekstu, a i z życia wzięta jest charakterystyczna postać Jadziaka, przeciętnego Polaka w średnim wieku, jowialnego, zapobiegliwego i nerwowego osobnika. Gra go z wielką trafnością Zdzisław Kozień. Po wylądowaniu w Wiecznym Mieście wszelka dramatyzacja sceniczna, a raczej jej pozory, znikają. Zapanowuje niepodzielnie ilustracyjność. Ilustracją jest bowiem mały pokoik hotelowy na drugim balkonie z niemym kaskaderem (podczas gdy z widowni dobiega monolog o śmierci boga) i zwiedzający turyści pomiędzy rzędami foteli, i popis (na pierwszym balkonie) charczącej i fałszującej śpiewaczki - symbolu umierającej opery. Wreszcie wniesienie tytułowych starych dekoracji i ułożenie ich na fotelach i efektowne płomienie jak czerwone trawy wyrastające spomiędzy nich podczas końcowego monologu bohatera w pustym gipsowym Sfinksie. Równie dobrze mogłoby tego obrazu nie być, tekst i twarz aktora wyrażają wszystko.
Grzegorzewski za maksymalną wierność wobec tekstu Różewicza i jego komentarzy zapłacił jako reżyser. Gdyby nie był był tak uległy autorowi, znalazłby u niego inspirację myślową, a w konsekwencji i sceniczną. Obrazy, jakie zbudował, działają tylko przez chwilę, są bowiem tautologicznie wobec teksu. Ta sama uwaga dotyczy oprawy muzycznej Stanisława Radwana. Myślę, że proza Różewicza o wiele bardziej nadawałaby się do adaptacji filmowej niz teatralnej. A jeśli nie można jej scenicznie udramatyzować, nie ma powodu, by ją wygłaszać w teatrze. Temat w niej poruszony utracił pierwotną atrakcyjność, a zbyt jest jeszcze świeży i - mimo wszystko - nie do końca rozstrzygnięty, by przemawiać jako zwycięska prawda naszej epoki.