Notatnik z Warszawskich Spotkań
WIECZÓR pierwszy: zaczyna Teatr Polski z Wrocławia. Zespół, który po odejściu Krasowskich do Krakowa nie mógł jakoś odnaleźć własnej twarzy... - od kilku miesięcy kieruje nim Jerzy Grzegorzewski i teatr już poczyna krzepnąć, zyskiwać format artystyczny i intelektualny. Samemu Grzegorzewskiemu też zdaje się wychodzić na dobre zmiana statusu, z wolnego strzelca na municypalnego dygnitarza.
Przedstawienie "Śmierci w starych dekoracjach" Różewicza zakomponował Grzegorzewski z rozmachem, z młodzieńczą odwagą ujęć (ograny już nieco trick z zamianą funkcji widowni oraz sceny zyskał w wydaniu wrocławian jakąś nadrzędną, metafizyczną logikę), ale bez szkodzącego jego poprzednim inscenizacjom nawyku do bezsensownych prowokacji. Takich, co to niewiele znaczyły, ale snobi wyczytywali w nich znaczeń multum. Przedstawienie "Śmierci w starych dekoracjach" znaczy: to poetycka opowieść o zwykłym człowieczku, który zagubił się w bezmiarze sztuki i życia, a rolą, którą najłatwiej było mu zagrać, okazało się umieranie. Jest to opowieść smutna, ale przedstawienie emanuje też jakimś nastrojem łagodnego optymizmu. Grali z talentem Tadeusz Wojtych, Zdzisław Kozień i inni; szaleńczo efektowny epizod operowej divy w ujęciu Erwina Nowiaszaka!
Wieczór drugi: też zespół z Wrocławia. Tyle że tym razem zespół o sławie ustabilizowanej, a potwierdzonej triumfalnym tournee po scenach świata. Krótko mówiąc -Pantomima pod wodzą Henryka Tomaszewskiego.
Mistrz za temat do swej kolejnej premiery wybrał komedię Marivaux (inkrustowaną tekstem Lope de Vegi) "Spór". To zresztą zaledwie scenariuszowy pretekst, Tomaszewski opiera na nim swą własną bajkę o miłości. Dobrej i złej, tragicznej i niedopełnionej, wyzwolonej z rygorów mieszczańskiej moralności, uciekającej od świata i ludzi. Kontrast pomiędzy blichtrem świata a rzeczywistym pięknem uczucia staje się istotnym wątkiem tego ze wszech miar udanego widowiska. Ważkim komponentem scenicznej rzeczywi stości jest tutaj scenografia Kazimierza Wiśniaka: pulsująca kolorem, smagana strugami światła, dyktująca nastroje i rytmy aktorom.
Wśród nich należałoby przede wszystkim wyróżnić... zespół. Zespół jako integralną całość. "Spór" to chyba najbardziej baletowe z przedstawień Pantomimy. Wrażająca się w pamięć indywidualność Juliana Hasieja (Chłopiec).
Wieczór trzeci: topografia teatralna w Polsce ma zrogowaciałe parametry przestrzenne. Tym radośniej, gdy. ktoś się przepycha łokciami do przodu, gdy widać nową twarz. Kiedy w grę wchodzi nie nowa indywidualność aktorska czy reżyserska, lecz cały teatr - rzecz, staje się tym bardziej godną radości.
Takim teatrem okazał się pod kierownictwem Macieja Englerta Teatr Współczesny ze Szczecina. Englert operuje małym, ale niezmiernie wy razistym i zdyscyplinowanym ansamblem, nawiązał też siały kontakt ze scenografem, któremu chwalebny nawyk skrótowości narzuciła macierzysta telewizja (Marek Lewandowski). Ten ambitny zespół młodych ludzi przywiózł na Spotkania spek takl wyróżniony już kompletem na gród na tegorocznym festiwalu to ruńskim: "Wyzwolenie" Wyspiańskiego. Wizja Englerta stanowi niewątpliwie symplifikację idei poety, lecz to symplifikacja ostentacyjnie zamieniona.
Englert gra "Wyzwolenie" jako traktat o teatrze. On jest tu bohaterem, Konrad (sugestywnie podaje jego strofy Mirosław Gruszczyński) wyzwala jedynie energię słów, de terminuje nimi granice sztuki. Z ciekawszych ujęć aktorskich w tym przedstawieniu, które szczegółowo opisywałem na tych łamach bezpośrednio po imprezie toruńskiej wspomniałbym jeszcze o Marianie Nosku (Karmazyn) oraz Irminie Babińskiej (Muza).