Artykuły

Z Michałowską w Italii

Spragnionym nowin z wielkiego świata uprzejmie donoszę, że przez cztery dni oprowadzałem Teatr Jednego Aktora po Rzymie. Ściślej, Teatr plus jego sztab artystyczno-techniczny, czyli Danutę Michałowską z mężem, Zbigniewem Poprawskim. Właśnie wracali do kraju z występów w Izraelu zawadziwszy króciutko o Stambuł i Ateny. Żałuję ogromnie, że kalendarz nie pozwolił Danucie Michałowskiej na przedstawienie w Rzymie i tylko w domu prywatnym, u przyjaciół, mogłem się delektować fragmentami "Pana Tadeusza", z owym tragicznie-drapieżnym, pełnym gorzkiej, zawiedzionej tęsknoty, początkiem XI księgi.

Nie znam, niestety, Teatru Jednego Aktora. Oglądałem zdjęcia. Widziałem fragmenty "Pieśni nad pieśniami" w kronice filmowej, czytałem felietony i recenzje. Teraz więc łażąc razem z Michałowską po Rzymie, rekompensuję moją niewiedzę w rozmowach i w słuchaniu. Przeczytałem też kilkanaście nowych recenzji z Izraela. Cała prasa, bez względu na orientację polityczną, pieje peany, podkreślając niesłyszane i nie oglądane tam od dawna mistrzostwo artystyczne.

Słuchając Michałowskiej-aktorki, myślę sobie, dlaczego, u diabła, nie nakręcą z nią filmu-monografii teatru, dlaczego nie wypuszczą cyklu płyt. Byłoby to rzeczą pożyteczną wielce w kraju i za granicą. Wiemy, że, niestety, sztuka recytacji nie stoi u nas zbyt wysoko, że aktorów serio ją uprawiających można policzyć na palcach jednej ręki. A przy tym lubimy recytować i, o dziwo, kochamy poezję. Miesięcznik o tej nazwie znika błyskawicznie i nawet redakcje oraz autorzy nie mogą go otrzymać, o czym przekonałem się na własnej skórze. Trzeba więc chuchać na Michałowską i pielęgnować, ale równocześnie dusić jak cytrynę i korzystać, ile się da. A tymczasem zapis z naszych rozmów.

- Ile miała pani występów w Izraelu?

- Dwadzieścia, w całym kraju. Wymienię parę bardziej znanych miast: Tel Awiw. Hajfa. Jerozolima.

- Jaki był program?

- Pieśń nad pieśniami" i "Pan Tadeusz".

- Jak pani wpadła na pomysł utworzenia swego teatru?

- Mój teatr wywodzi się w prostej linii z Teatru Rapsodycznego, z tym, że przyjęłam wszystkie funkcje na siebie. W Teatrze Rapsodycznym cechą charakterystyczną była umowność artystyczna, aktor nie był postacią, lecz mówił o postaci. Mimo to słyszało się i pisało, że Michałowska w "Eugeniuszu Onieginie" gra Tatianę. Umowność w teatrze jednoosobowym jest jeszcze dalej posunięta, a zarazem epickość. Nie można mnie utożsamiać z Izoldą i Tristanem, mimo że różnice między postaciami są pokazane środkami aktorskimi. Widzowie przecież widzą te postacie. Ruch palców, pochylenie głowy, ton - różnicuje bohaterów, aczkolwiek nigdy nie chcę być postaciami. Jakoś udało mi się uchwycić styl aktorskiego opowiadania. Jest to uteatralnienie recytacji. Historycznie rzecz biorąc mój teatr istnieje od 1961 r., zaś nazwa od Dni Krakowa 1962.

- Pod jakim kątem dobiera pani utwory?

- To złożona sprawa. Grają rolę wartości literackie, możliwości realizacyjne w jednoosobowym wykonaniu. Kieruję się wyczuciem chwili. W moich utworach występuje bardzo dużo osób, mimo to jednak jest pewna jedność akcji. Akcja nie może być skomplikowana. Chcę koncentrować się, a nie dekoncentrować uwagę. Widz nie śmie się zgubić. Chcę, aby w tym rozproszonym, pełnym wrzawy świecie, widz w teatrze mógł się skupić i coś przeżyć. Ubóstwo zewnętrzne, skromny kostium, oszczędność gestów, zredukowane elementy plastyczne - to skupienie ułatwiają.

- Chciałaby pani mieć naśladowców?

- Wydaje mi się, że prawdziwa sztuka nie polega na naśladowaniu. Mogę uczyć wymowy, ale niech młodzi robią coś nowego. Ja też dzisiaj nie mówię już tak jak 20 lat temu. Za piętnaście też pewnie będę inna.

- Jak więc pani pojmuje swoją pracę z uczniami w Szkole Teatralnej?

- Staram się przekazywać warsztat, ale nie wyraz. Uczyć się powinno środków aktorskich, bez tego aktor nie może istnieć. Trzeba znać technikę operowania oddechem, głosem itd. Trzeba wiedzieć, że w małej, kameralnej sali musi się mówić szybciej, a w dużej wolniej - inna musi być ekspresja na

wielkiej widowni.

- A jakie dalsze projekty teatralne?

- Mam ich całą kolekcję: "Czarownica" Micheleta, bajki murzyńskie, "Józef i jego bracia" Tomasza Manna. Myślę również o polskich pozycjach. Chciałabym przygotować "Koniec zgody narodów" Parnickiego i jako repertuar milenijny "Sagę o Jarlu Broniszu" Grabskiego. To bardzo ciekawa książka

o stosunkach polsko-skandynawskich za Bolesława Chrobrego. Któż na przykład wie, że siostra Bolesława była potężną królową skandynawską i zaważyła na losach Danii i Szwecji?

Michałowska myśli też o dalszych występach zagranicznych po doświadczeniach izraelskich. Namawiam na Włochy. Technicznie sprawa przedstawia się nieskomplikowanie. Rekwizyty mieszczą się w niedużej walizce. Sprawami światła, dźwięku itd. włada mąż. A więc w ten sposób

zrealizował się szlachetny postulat, że nie należy oddzielać spraw publicznych od prywatnych i żyć oszczędnie. Dowiedziałem się zresztą, że kostiumy sama sobie szyje. Niech więc nam Michałowska-czarodziejka i wirtuoz słowa nadal opowiada, czyli gra. Osobiście widziałbym chętnie w tym teatrze przewagę poezji nad epiką. Ale może w jej zainteresowaniu prozą spełnia się proroctwo nowoczesnej cywilizacji, która, zdaniem przewidujących, ma odejść od czytania, a przejść na konsumpcję książek audiowizualną? Wtedy, kochani powieściopisarze, módlcie się o dwieście lat życia dla Danuty Michałowskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji