Artykuły

Jubileusz teatru bez sceny

"...nie same szmaty teatru ozdobą - w słowie na scenie chcę mieć daną wolę..."

Wyspiański

Danuta Michałowska obchodzi dziesięciolecie teatru jednego aktora, instytucji tak dziś spopularyzowanej, którą sama niegdyś odkryła czy stworzyła po stażu rapsodycznym i na innych scenach. Składając życzenia dostojnej Jubilatce, mógłbym zwrócić się do niej po imieniu, gdyż poznałem ją jeszcze za okupacji jako patron konspiracyjnych kompletów teatralnych. Ktoś z wtajemniczonych przyprowadził wtedy Danusię - młode i "niebrzydkie" dziewczę, co dopiero po maturze, przy tym nader rezolutne i oświecone, obdarzone umiejętnością wysławiania się. Spieraliśmy się też często w ożywionych dyskusjach. Tym niemniej, obserwując jej dalszą i powojenną karierę, nie przypuszczałem, że z naszej Danusi urośnie Danuta Michałowska, znakomita artystka i zgoła autorytet pedagogiczny.

Oto przed dziesięciu laty, w czerwcu 1961, zaskoczyła nas Michałowska wykonaniem "Bram raju" Andrzejewskiego w Piwnicy "Pod Baranami". Trudno było scharakteryzować ten nowy gatunek jednoosobowego teatru, oscylującego pomiędzy recytacją a grą, będący w istocie teatralizacją opowiadania czy ballady, i to niemal wyłącznie środkami aktorskimi. Bo zredukowano scenografię do jednego świecznika, a ubiór do pokutniczego habitu, inne środki do muzyki Pendereckiego. Tak więc odpadła konwencja sytuacyjno-dialogowa, widzialna akcja, i cała iluzyjność obrazu scenicznego. Pozostała indywidualność aktorska, frapująca, nowoczesna, i słowo mówione.

Przypomina mi się z tej okazji nieoceniony monologista przedwojenny, Leon Wyrwicz, którego dla tychże samych cech prezentacji scenicznej można by nazwać prekursorem teatru jednego aktora, choć tylko w wydaniu kabaretowym i humorystycznym.

Michałowska prezentowała więc monodram, w którym łatwiej było opowiedzieć i zobrazować szerokie XIII-wieczne tło epickie, ale trudniej wywołać osobowej akcji, tragicznej krucjaty dziecięcej, Andrzejewski prowadzi wątek opowieści dwutorowo, odkrywając w postawach religijnych i mistycznych podłoże kompleksów i demonizmów oraz płynących stąd konfliktów jako apogeum egzaltacji wypraw krzyżowych. Łatwo zdać sobie sprawę z trudności w unaocznieniu tego imbroglia przy interpretacji jednoosobowej, tym więcej że autor przeciwstawił grupie młodzieży jeszcze postać Spowiednika. A jednak przez dwie godziny seansu trwała pełna fascynacja publiczności, przeniesionej w inny wymiar czasu i miejsca, kiedy wydarzenie (fikcyjne) sprzed wieków stało się rzeczywistością konkretną i oczywistą, aktualnie przeżywaną. A głównym ośrodkiem i rdzeniem interpretacji Michałowskiej było wygłoszenie tekstu przy niebywałej precyzji artykulacyjnej, modulacji i gradacji; i to zarówno w przewodzie akcji, jak w ewokacji epoki przez ton sakralno-hieratyczny, przez uwypuklenie stylizacji językowej i obrazowania.

Odkrycie zostało dokonane przez klasyczną, czystą manifestację osobowości aktorskiej, przez próbę uniezależnienia się od nadmiaru środków sceny współczesnej, przez dążenie do niezawisłości od scenografa i reżysera. Konsekwencją tej manifestacji było bliższe i bezpośrednie zważanie z widzem-słuchaczem, pobudzenie gry jego wyobraźni, nieskrępowanej konkretnym obrazem scenicznym, a poruszonej słowem mówionym. Wszak to jeszcze Mickiewicz w swych wykładach paryskich przypisał poetyckiemu słowu mówionemu ową magiczną niemal siłę wywołującą w wyobraźni słuchaczy konkretne, choć indywidualne obrazy i przeżycia.

Tak to teatr jednego aktora stał się zarazem protestem przeciw lekceważeniu tekstu, przeciw zasadzie teatru antyliterackiego, jest też do dziś ostoją teatru literackiego. Tym samym pozwala nam stwierdzić, co straciliśmy w teatrze antyliterackim i czego mamy żałować.

Nieostatnią wartością teatru jednego aktora jest jego przydatność społeczna przez łatwość, z jaką może przenosić się z miejsca na miejsce i dostosować do każdego miejsca. Może i dlatego teatr Michałowskiej jest do dziś bezdomny i "wędrowny" - wedle odwiecznych tradycji zawodu. Jednak dawne tradycje nie zawsze wytrzymują próbę czasu. Tak i tu przydałby się wreszcie Michałowskiej jakiś własny kąt, wzorem innych animatorów teatru jednego aktora, kąt, o którym często się mówi, ale bez widomych skutków.

Program Jubileuszowy, którego premiera odbyła się w gościnnym lokalu klubowym MPiK w Krakowie, jest również dziesiąty z kolei. W dorobku repertuarowym dziesięciolecia Michałowskiej był oczywiście "Pan Tadeusz" i sentymentalny romans Tatiany z Onieginem, była śmiertelna miłość Izoldy z Tristanem i prowincjonalno-żydowska o starotestamentowych echach (według tekstu Szolema Alejchema), i surowa miłość partyzancka z hemingwayowskiej epopei partyzanckiej. Był też - wzorem rapsodycznym - "Gilgamesz" i teatr Sienkiewicza, i "Kwiaty polskie" Tuwima. Obecnie znana i "zaczytywana" w niedawno wydanym przekładzie powieść Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata" stała się podłożem scenariusza najnowszej premiery pod żartobliwym tytułem "Czarna magia, oraz jak ją zdemaskowano". Błyskotliwy i brawurowy tekst Bułhakowa, na przemian dowcipny i - nastrojowy, wiedzie nas po wąskiej między religijnym mistycyzmem a prymitywnym sceptycyzmem, między prawdą a mistyfikacją, między metapsychiką a domem wariatów, a także blagą prestidigitatorską. Te różne plany nieustannie wymieniają się i wytwarzają uroczą grę paradoksów.

Różnicę między pierwszym występem Michałowskiej sprzed 10 lat a jubileuszowym można streścić w prostym powiedzeniu: przeszła samą siebie. Zachowała niezwykłą dobitność i euforię wygłoszenia, wyzbyła się pewnej celebracji, tak charakterystycznej dla dawnego stylu rapsodycznego. Zyskała natomiast lekkość interpretacji szczególnie w partiach parodystycznych, zaprezentowanych z niebywałą dozą dyskretnego humoru i komicznej werwy. Michałowska celowała i celuje nadal w punktowaniu tekstu, w wykrywaniu podtekstów czy aluzji, tak istotnych dla stylu Bułhakowa. Najlepiej rozegraną częścią' przedstawienia był opis produkcji magików. o wręcz żywiołowej komice. Niemniej w kontrastowych sytuacjach poetyckich i wzniosłych panował skupiony nastrój. Michałowska skojarzyła tok opowiadania z akcją bez zrywów, jako jeden organicznie związany i płynny wątek sceniczny o niesłabnącej dynamice. Tylko nieznaczna zmiana pozycji i oświetlenia zaznaczały optycznie zmianę alternujących się wątków: nie było żadnego kostiumu ani rekwizytu, suknia wieczorowa i tyle. Co ważniejsze, Michałowska wzbogaciła znacznie swą mimikę i gestykę, eksponując tekst tak dobitnie, że bezsprzeczna uroda tekstu Bułhakowa została w jej wykonaniu wypuklona, ale i zwielokrotniona. Ekspresja gestyczna Michałowskiej jest już z pogranicza sztuki pantomimicznej, a wszystko razem manifestacją wybornego kunsztu aktorskiego.

Jedna rodzi się tylko smutna refleksja po tym występie - porównawcza. Trudno mianowicie obronić się zniechęceniu wobec panującego stylu przedstawień teatralnych, w których góruje krzyk i spazm, choreografia i big beat, akrobacja, kaskaderzy i nudyzm, a nawet sztuki magiczne. Wszystko to jest efektowne, owszem, jednak jakże łatwo pokrywa się tymi środkami niedostatki rzemiosła aktorskiego. A te łączą się znów z lekceważeniem wartości literackich oraz siły pobudzającej słowa, nie mówiąc już o komunikatywności istotnej, o zapomnianej katharsis.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji