Artykuły

Proust przybył do pięknego Gladbeck

"Francuzi" to złożony, wymagający, fascynujący i wart obejrzenia wieczór teatralny - o spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego, na festiwalu Ruhrtriennale w Zagłębiu Ruhry, pisze Stefan Keim w Die Welt.

Polski reżyser Krzysztof Warlikowski inscenizuje "Francuzów", na podstawie twórczości Marcela Prousta podczas festiwalu Ruhrtriennale. Powieść stulecia była w komunistycznej Polsce uważana za dekadencką. Ale dlaczego?

Wszystko zdemoralizowane! Mężczyzna siedzi przed publicznością w ubraniu ochronnym i wykrzykuje swoją wściekłość na kraje świata. Prawie każdy kraj Europy obrywa ostrą obelgę pod swoim adresem, nawet Stany Zjednoczone nie zostaną pominięte. Nieudolny atak na granicy śmieszności, prawie Thomas Bernhard - a jednak wybawienie.

W końcu nie chodzi tu o miłostki, zazdrości i migreny. Tylko o egzystencjalne zagrożenie zachodniego świata. "Francuzi" - tak nazywa się pięciogodzinna inscenizacja polskiego top reżysera Krzysztofa Warlikowskiego, która właśnie miała swoją premierę na Ruhrtriennale.

Podstawą jest powieść "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta, wielkie dzieło napisane w okresie przed i po pierwszej wojnie światowej o przypominaniu, kłamstwach i dekadencji elity w czasie Fin de sicle. Warlikowski przenosi na scenę centralne sceny, nie pokazuje jednak dramatyzacji w klasycznym znaczeniu.

Już na początku, w seansie spirytystycznym, zostaje wywołany duch Alfreda Dreyfusa, który niewinny został oskarżony o zdradę kraju. Gdy Proust pisał swoją siedmiotomową powieść, Dreyfus był już zrehabilitowany i wciąż żył.

Szaleńcze tempo, mikroport

Pozostaje niewiadomym, w jakim czasie rozgrywa się akcja sztuki. Odniesienie do afery Dreyfusa jest wskazówką wciąż odnawiającego się antysemityzmu. Później leci z taśmy "Fuga śmierci" Paula Celansa. Warlikowski wyostrza często spektakl politycznie, bez bezpośredniego wskazania na teraźniejszość.

"Francuzi" są sztuką o Europie w XX wieku. W szklanych skrzyniach na szynach wjeżdża na scenę elita. Mocny obraz, jednak potem robi się niepewnie. Pierwsza część jest prawie czystym teatrem konwersacji.

Wzmocnieni mikroportami polscy aktorzy mówią w szaleńczym tempie, napisy - po niemiecku i po angielsku - migotają bez tchu. Człowiek po prostu nie nadąża. Albo spogląda na tekst, wówczas nie widzi, co dzieje się na scenie. Albo nieznający języka polskiego nie rozumie, o co chodzi. Bo Warlikowski skacze po powieści i wymyśla do tego sceny. Parna duchota i wąskie siedzenia w Maschinenhalle Zeche Zweckel w Gladbeck sprawiają dodatkowo, iż w pierwszej przerwie mózg grozi z przeciążenia strajkiem.

Później jest lepiej, bo Warlikowski zaczyna odtąd inscenizować obrazy. Żydowska śpiewaczka Rachel tańczy na palcach w szklanej skrzyni z mężczyzną, który nosi maskę murzyna. Jako interesujące unikaty będą przez rządzących tolerowani, jednak nie wolno im opuścić swoich ról.

Również Charles Swann, główna postać powieści, przeżywa nieświadome i czasami także bezpośrednie odrzucenie z powodu swojego żydowskiego pochodzenia. Drugą ważną płaszczyzną jest homoseksualizm. Nie tylko narrator - Proust gra autobiograficznymi elementami, bez napisania książki ujawniającej - marzy o męskiej miłości, lecz nikt się nie odważy przy tym otwarcie stanąć. Reżyser Warlikowski ma tu możliwość spojrzenia na swoją, przesuwającą się w prawo, wciąż bardzo katolicko-konserwatywną ojczyznę. Przedstawienie jest koprodukcją z Teatrem Nowym w Warszawie.

Przedstawienie ma epicki oddech. W środku znajduje się koncert na wiolonczelę - wymyślonego przez Prousta - genialnego kompozytora Charlesa Morela, połączony z klipem video. W kolorowych, sztucznych farbach kwitnie natura, potem obrazy zmieniają się w czarno-białe, mógłby to być spadający z nieba radioaktywny opad.

Jeden wygląda jak Karl Lagerfeld

Ten film z muzyką na żywo jest optycznym centrum wieczoru, piękno i zniszczenie budują jedność. W komunistycznej Polsce "W poszukiwaniu straconego czasu" było jednostronnie widziane jako opis zachodniej dekadencji. Warlikowski pokazuje również zmysłowość tego konsumpcyjnego społeczeństwa.

Prawie wszyscy są niesłusznie ze sobą, a związki kończą się na ogół odrętwieniem. Jednakże wspaniały zespół rozwija często erotyczną aurę. Oglądanie tych ludzi sprawia radość, pomimo ich moralnej dezorientacji.

Na końcu wszyscy są starzy. Jeden wygląda jak Karl Lagerfeld i ciągnie za sobą kroplówkę. Jakaś inna leży w trakcie spektaklu na podłodze, siedzenie jest dla niej zbyt męczące. Zachęca stąd innych, by sprzymierzyć się przeciwko śmierci.

Zostaje wyświetlony tytuł: "Odnaleziony czas". Co oznacza, każdy musi sam odgadnąć. Być może jest to przekonanie, że wiek jest najdłuższym czasem człowieka i inna suwerenność umożliwia obycie ze wspomnieniami. To co innego, gdy jest więcej przeszłości niż przyszłości. "Francuzi" to złożony, wymagający, fascynujący i wart obejrzenia wieczór teatralny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji