Artykuły

Marzena Sadocha: Nie wierzę w siku, kiedy wybuchają bomby!

- Jeśli publiczność wychodzi ze spektaklu, są tylko dwa wyjścia: siła uderzenia była za mała, widz nawet nie został draśnięty i woli pójść na piwo. Albo druga opcja: siła rażenia była za duża i widz właśnie ucieka w panice, żeby nie zostać poszkodowanym za bardzo - mówi Marzena Sadocha, dramaturg Teatru Polskiego, w rozmowie z Agnieszką Wolny Hamkało w Tygodniku Wrocław.

Agnieszka Wolny Hamkało: W sobotę premiera twojej sztuki "Media Medea" [na zdjęciu], którą w reżyserii Marcina Libera wystawi Teatr Polski. W teatrze istnieje powiedzenie, że żywy dramatopisarz nie zdarza się często. W jaki sposób żywy autor dramatu przydaje się podczas prób?

Marzena Sadocha: To prowokacyjne pytanie? Żywi twórcy generalnie się przydają. Ale zwróciłabym uwagę na to, że mamy 250-lecie istnienia teatru publicznego w Polsce, a ten zaczął się od zamówienia nowego dramatu. Tekstu, którym król chciał skompromitować tępogłowych Sarmatów. Każdy dyrektor, który w tym roku nie zamówi nowego polskiego tekstu, powinien pamiętać, że podcina gałąź, na której siedzi.

Jak dramat jako forma sztuki radzi sobie we współczesnym świecie?

- Jak bomba podłożona w paryskiej redakcji. Gwałtownie i miejscowo. Film, literatura działają z opóźnieniem. Ich cykl produkcyjny zawsze będzie miał coś z refleksji, rzadko może towarzyszyć ogniskom zapalnym czy sam wywoływać pożary. Dramatopisarz może zapalić lont od razu. To literatura, która ma ciało. Często patrzę na aktorów jak na zamachowców, którzy mają do wykonania zadanie. Nie da się ukryć, kiedy nic się nie wydarzy.

Jeśli publiczność wychodzi ze spektaklu, są tylko dwa wyjścia: siła uderzenia była za mała, widz nawet nie został draśnięty i woli pójść na piwo. Albo druga opcja: siła rażenia była za duża i widz właśnie ucieka w panice, żeby nie zostać poszkodowanym za bardzo. Wszystkie pozostałe przyczyny: telefon od dziecka uwięzionego w windzie, siku i nagłe omdlenia - to fałszywki. Nie wierzę w siku, kiedy wybuchają bomby! No, chyba że ze strachu. Dla pisarza sytuacja literatury nadawanej live to moment prawdziwej wolności. Nie można przewrócić kartki na drugą stronę, ominąć rozdziału, można za to mówić rzeczy niewygodne, intymne czy straszne.

Na próbie prasowej powiedziałaś, że to spektakl społecznie i politycznie zaangażowany.

- Powiedziałam tak? Wszystkie spektakle są politycznie zaangażowane. Niektóre tylko się tego wstydzą. Aktualność polega na ludziach, którzy są stąd. Być stąd znaczy mierzyć się ze swoim prywatnym lękiem w konkretniej sytuacji społecznej i politycznej. To są uwarunkowania, które określają granice naszych wyborów. Czasami te granice leżą obok siebie i jedyny manewr to kręcić się w kółko.

W jaki sposób "Media Medea" jest komentarzem do aktualnej sytuacji politycznej?

- Wyraźnie mówimy o dwóch sprawach: figurze kobiety w społeczeństwie i strachu wobec obcych. Od Eurypidesa, 400 lat p.n.e., do dzisiaj - boimy się tak samo. Imigrantów, kobiet, barbarzyńców z nieznanych krajów. Ubieramy ich w zwierzęce, dzikie stroje, żeby łatwiej można było wycelować prosto między oczy. Albo napisać hejterski monolog.

Słysząc słowo "dramaturg", człowiek wyobraża sobie pisarza, kogoś, kto wymyśla i zapisuje teksty na scenę.

- Słowo "dramaturg", w znaczeniu odmiennym niż "dramatopisarz", wprowadził w Polsce Leon Schiller. W 1936 r. postulował: "Dramaturg winien być ich najbliższym współpracownikiem, winien brać udział w całej pracy przygotowawczej do widowiska". Niezwykle aktualny jest też postulat Puzyny z 1969 r.: "Tekst sztuki nie tylko można tworzyć zespołowo, na scenie - można go tworzyć nawet w końcowym etapie prób, zamiast od niego zaczynać. Większości teoretyków dramatu włosy w tym momencie zjeżą się ze zgrozy." Tyle historii. A w praktyce: każdy spektakl ma inne potrzeby, więc co innego bierze z dramaturga. A on, tak jak pozostali twórcy, ma w sumie tylko jedno zadanie: sprawić, żeby się wydarzyło.

Jak wygląda współpraca dramaturga z reżyserem, autorem książki, tłumaczem?

- Różnie. Autor książki czy tłumacz często nie zdają sobie sprawy, że próbują sprzedać swoje wyobrażenie o dziele jako jedynie słuszne. A reżyser czy dramaturg nie są ilustratorami ich książki, mogą, używając jej, stworzyć zupełnie inne wyobrażenie. Bo mają do tego jako twórcy prawo. Podstawowe prawo twórcy to prawo do swojego wyobrażenia. Dobry teatr daje mu do tego przestrzeń. Nadal w powszechnej świadomości teatr nie funkcjonuje jako autonomiczna strefa sztuki. Raczej jak służąca podająca gotowe danie według jakiegoś dawno ustalonego przepisu. Apelowałabym do pisarzy: nie traktujcie teatru jak służącej, traktujcie go jak kochankę; możemy wykorzystać się nawzajem.

Jakie umiejętności lub talenty powinien posiadać dramaturg, żeby dobrze wykonywać swój zawód?

- A jakie reżyser, poeta, malarz? Talent. I chociaż jest trudny do zdefiniowania, szybko zostaje zweryfikowany w starciu z tą całą teatralną armią. Oczywiście jest też cała sfera praktyki. Teatr to maszyna, która ma swoje zasady działania, ale też spory teren szaleństwa. Pytanie o umiejętności w zawodach artystycznych jest zawsze ryzykowne. Kanony się zmieniają i ten, kto "ładnie malował", za chwilę jest "tylko kopistą".

Dramaturg stoi bliżej teatru czy literatury?

- Można powiedzieć, że dramaturg stoi bliżej teatru, dramatopisarz bliżej literatury, ale to nudne opowieści. Lepiej unikać podziałów i definicji tam, gdzie z natury trzeba je łamać. Reżyserzy szukają teraz tekstów przekraczających dawne granice, szukają w prozie, esejach, poezji. I wiesz co, za rzadko się o tym mówi: polski współczesny dramat to literatura wysokiej próby, nowatorskie, niezwykłe języki. Sikorska-Miszczuk, Janiczak, Pałyga, Demirski - to poeci, rewolucjoniści języka.

Co decyduje, że jakiś tekst nadaje się na scenę?

- Reżyser, który ma na niego pomysł. Kiedy czytam teksty studentów, zwracam uwagę na stopień otwartości tekstu na teatr. Co może autor? Dać inspirujący materiał do pracy, od którego zacznie się przygoda. Może tajemnicę, która stanie się impulsem dla całej grupy. Albo przynajmniej wyzwanie. Tekst zamknięty, opisany do końca, jest jak pudełko z butami, których nie wolno wkładać. Trochę sprzeczne z samą ideą butów.

Jakiego rodzaju wyobraźnię trzeba mieć, o czym należy myśleć, pisząc teksty na scenę?

- A jakie są rodzaje wyobraźni? Z kategorii: pospolita i olbrzymia - lepiej mieć tę drugą oczywiście. O czym należy myśleć? Może o teatrze. A może właśnie o teatrze nie wolno myśleć. Może należy myśleć o ulicy naprzeciwko teatru, na której obok knajp i barów z kebabem są sex shopy i zakłady pogrzebowe. Cały świat pod jednym wiaduktem. Cały smutny świat, który łączą nieustannie trzęsące murami nie wiadomo po co pociągi i pewne siebie szczury. A może należy myśleć o sukcesie, pieniądzach i młodych studentach teatrologii czekających na autograf? To też może być napęd. A może należy myśleć o tym, że jeśli chcesz zająć czyjś czas, powinieneś mieć do tego powód? Ale to może zamknąć. A może o tym, czy nie powtarzasz bajki z telewizji i morałów z książek dla dzieci? Chociaż to może zamknąć jeszcze bardziej. A może o pomarańczach i masażu balijskim? No, to na pewno otwierające. A może myśleć należy przed pisaniem, a pisząc, już tylko pisać.

Dlaczego piszesz dramaty, a nie na przykład powieści?

- No dobra, napiszę powieść. To ciągle dowód możliwości pisarskich? Ale dramat, z całym szacunkiem dla prozaików, ma dzisiaj bardziej otwartą głowę.

Jakie dramaty cenisz najbardziej i za co?

- Wszystkie te, które właśnie oglądam na scenie. To dramaty zwycięzcy. Ale oczywiście największą siłę mają pierwsze zauroczenia. Czyli na przykład "Łaknąć" Sarah Kane. Zapis, który gardzi odpowiedziami na pytania: Kto? Po co? Kiedy? I dlaczego? Ciągle zadajemy te pytania zupełnie bez sensu. A ważne jest tylko jedno pytanie: Jak bardzo? Albo "HamletMaszyna" Heinera Müllera. Kiedy słyszę, że jakiś tekst jest "za trudny", "niezrozumiały", "za poetycki", "zbyt nieokreślony" - myślę o nim i nie odzywam się.

W jakiś sposób ponosi się ryzyko, oddając sztukę w ręce reżysera. Jak się z tym czujesz?

- Jak skacząc na bungee. Rzucasz się w przepaść i chociaż jest świadomość liny, atawistyczny lęk każe ci krzyczeć. Również z podniecenia. Ryzyko jest zawsze. Przecież realizuje tekst osobny człowiek, który może zaskoczyć swoją wyobraźnią albo z którym możemy się nie spotkać. Jeśli artysta (reżyser, aktor) zostanie uruchomiony przez tekst, jest szansa, że powstanie świat, o którym nawet nie miałam pojęcia. Nasz wspólny, nie kopia mojego. Mój mnie już nie interesuje. Żyję z nim na co dzień i mogę zawsze tam wrócić. Ciekawsze jest spotkanie dwóch snów. Wyobrażasz to sobie? Wiesz, co może powstać, gdyby połączyły się dwa sny? Tego nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić. To czasami dzieje się w teatrze.

Jak sobie z tym ryzykiem poradzić?

- To pytanie o lęk. A jak sobie radzić z lękiem? Od razu i do końca. Każdy nowy człowiek, każda sytuacja, każda realizacja może zawieść. To ich prawo. Może się nie udać. Miłość, spektakl, dzień. Będą kolejne. Przynajmniej do czasu. Nie ma gwarancji. Gwarancje są nudne. Przecież to sztuka. Nigdy nie wiadomo do końca, co będzie z kolejną premierą. Walka z tykającym nad głową zegarem i bombą w sercu. Ale jeśli coś ma sens, to właśnie to ryzyko. Nie trzeba sobie z nim radzić. Wystarczy się nim ekscytować. Po jednym z czytań mojego tekstu popłakałam się. Bo było tak blisko. Czułam się, jakby niezwykłemu człowiekowi spojrzeć w oczy, zobaczyć wszystko najważniejsze, a potem po prostu minąć go na ulicy. Jeszcze oglądasz się, ale już zniknął. I wiesz, że nigdy go nie znajdziesz, nie ma szans. To była ta chwila. Nawet jeśli potem płaczesz, to tylko z niepełnego zaspokojenia. To w sumie nie najgorsza wersja żalu?

" Media Medea" to kolejny tekst, nad którym pracujecie z Marcinem Liberem. W zeszłym roku wyreżyserował czytanie twojej sztuki o Majdanie - "Ptaki, które jem" - na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego. W jakich punktach się spotykacie?

- Najkrócej mówiąc: w brutalnym sentymentalizmie. Mniej tajemniczo: Marcin bardzo wierzył w tekst. Strzegł go. Teatr stworzył się z tego, co każdy z nas ma najlepsze. Jeszcze nie umiem o tym mówić, ta rakieta jeszcze nie odpaliła. Lejemy w nią paliwo, czasami koloru czerwonego. Dlatego myślę, że sam start, gdziekolwiek doleci, będzie pięknym widokiem. Trzymaj kciuki.

***

Marzena Sadocha, dramaturg Teatru Polskiego we Wrocławiu. Absolwentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Łódzkim i Uniwersytecie Wrocławskim. Sekretarz redakcji "Notatnika Teatralnego". Wykładowczyni Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu. Stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Od stycznia 2015 r. jedna z członkiń zarządu Stowarzyszenia Dramatopisarzy i Dramaturgów Polskich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji