Artykuły

Droga wzdłuż muru

Róg ulicy Zmiennej i Chryzantem. Upalne popołudnie. Spokojne, zanurzone w zieleni blokowe osiedle na łódzkich Bałutach. Skwerki, place zabaw, rejonowe gimnazjum, sklep, gabinet weterynaryjny. Niedaleko pętla tramwajowa. Ci, którzy wysiedli na ostatnim przystanku, muszą się trochę cofnąć - idąc kamienistą drogą mijają z jednej strony ogródki działkowe, z drugiej wysoki mur otaczający cmentarz. Po jednej stronie sierpniowe owocobranie, po drugiej cisza - Marta Poniatowska o akcji "Rysunek z pamięci" upamiętniającej Litzamnnstadt Getto (dziś część dzielnicy Bałuty w Łodzi).

Na takim kontrapunkcie - nieustannie pulsującym, migotliwym dialogu pomiędzy tym , co dawne i obecne, stare i młode, wzrastające i odchodzące, pamiętane i zapominane, opowiadane i przemilczane, zbudowana jest cała struktura wydarzenia dokumentalno-teatralnego, jakim jest "Rysunek z pamięci". Widz (Uczestnik? Świadek?) od początku zostaje wpisany we współobecność kilku równoległych rzeczywistości - zestawionych ze sobą w bardzo przewrotny, przenikliwy i precyzyjny sposób "pól semantycznych", które wywołują rodzaj dysonansu, a jednocześnie prowokują do podjęcia konceptualnej gry w odczytywanie sprzecznych znaczeń. Zacieniony skwer wyłożony kocami - a więc piknik, odpoczynek, przyjemność. Ale: koce są szare, jednakowe, mają zgrzebną fakturę - nie dają poczucia bezpieczeństwa, unifikują. Nagrane głosy, fragmenty rozmów, wywiadów, wypowiedzi "świadków historii" dają poczucie wtajemniczenia. Ale kluczowe dla tej opowieści zdaje się być to, "o czym się nie chce mówić, o czym chce się zapomnieć". Przemilczenie (które ocala?).

Nie jest też w oczywisty sposób łatwe, żeby ową opowieść "wysłyszeć" - grube koce przykrywające głośniki tłumią głos, trzeba usiąść blisko, na ziemi, pochylić się, skupić, wyłączyć z hałasu rozmów toczonych przez mieszkańców osiedla siedzących na pobliskich ławeczkach. Oni także są widzami: uczestnicy projektu oczekujący na przydział do jednej z trzech grup (rozdane wcześniej zaproszenia są oznaczone trzema różnymi rysunkami - niektórzy nie kryją zaskoczenia, że przyszli razem, ale na czas trwania akcji zostaną rozdzieleni) są dla nich "aktorami" zamkniętymi "niewidzialną ścianą" w wydzielonej kocami przestrzeni.

Każda grupa podąża za swoim przewodnikiem. Każda ogląda sceny w innej kolejności. Dla każdej w innym miejscu zaczyna się i kończy opowiadana historia. Każdemu zdarza się w inny sposób. Jeden z wielu możliwych.

Dom ogrodnika

Stara, zniszczona, otoczona parkanem drewniana willa wyrasta niczym obraz z dziwnego snu spomiędzy zwykłych osiedlowych bloków. Powybijane szyby, pajęczyny, odłażące ze ścian kolejne warstwy farby, walające się wszędzie przedmioty, kamienie, śmieci. Zapuszczony, gęsto porośnięty chwastami ogród potęguje wrażenie nieprzystawalności tego miejsca do dzisiejszego czasu. Jakby ktoś dawno temu zapomniał o jego istnieniu, jakby ocalało jedynie w wyniku czyjegoś zaniechania. Taki trochę "dom zły", który mieszkańcy wolą z daleka omijać, a "tymczasowi lokatorzy" odnajdują przestrzeń dla swoich nielegalnych zasiedleń i libacji.

W takiej scenerii nie dziwi zupełnie postać dziewczyny (dziecka prawie?) w niebieskiej sukience w grochy, siedzącej na schodach i plującej pestkami od wiśni. To jakby ożywiony kadr ze starej fotografii, klisza czyjejś pamięci. Na chwilę przywołana (wywołana?) przeszłość, pokazana z perspektywy dokumentalnego fotoplastykonu, oglądanego "od końca" niemego filmu, kręconego w odwrotną stronę kalejdoskopu. Wszystkie zbudowane w tym miejscu działania oparte są na schemacie pętli, powtarzalności tych samych przedmiotów, tematów i postaci. Ciągle wnoszący coś i wynoszący, biegający w pośpiechu po domu mężczyzna wyjmuje ze starych kartonów i ustawia lub zawiesza na ścianach kolejne elementy scenografii. Biały kuchenny stół, taboret, stara wisząca szafka, puste ramki od obrazów i fotografii - wszystko to określa tymczasowość tej przestrzeni, która jest po jakimś czasie demontowana i znika z powrotem pakowana do szarych pudeł.

Urządzany na naszych oczach pierwszy pokój buduje obraz zawieszonej w czasie, zgrzebnej codzienności. Dziewczyna w sukience dryluje wiśnie. Nie wrzuca ich jednak do miski czy słoika, tylko układa pojedynczo na białym blacie, tworząc z nich geometryczną szachownicę. Dopiero po jakimś czasie ustawieni pod ścianami i ciągle przepychani przez kręcącego się po pomieszczeniu mężczyznę widzowie mają szansę zauważyć, że drylowanie odbywa się "w drugą stronę" - praca polega na wkładaniu pestek do środka ociekających sokiem owoców i dociskaniu rozchodzących się części, tak, żeby tworzyły z powrotem jedną całość, zabliźniały "ranę". W końcu dziewczyna odchodzi od stołu i uruchamia stary slajdowy projektor. Na nim kolażowe skrawki przedwojennych, czarno-białych, rodzinnych fotografii, potem fragmenty wycinanki - kolorowe ilustracje do nieznanej bajki. Równolegle z odrapanej ściany wyłania się (obecny tam cały czas niekoniecznie jednak od razu dostrzeżony) obraz idących wzdłuż wysokiego muru ubranych w jednolite (szkolne?) mundurki dzieci. Mężczyzna, nieuważnym szybkim ruchem rzuca na szybę projektora wyciągnięte ze ściany gwoździe - na slajdowej kolorowance pojawia się cień ostrych narzędzi - podobny do tych jakie znamy z symbolicznych grafik obrazujących relikwie.

I kiedy już się wydaje, że wszystko się dokonało i widzowie przechodzą do drugiego pokoju, okazuje się, że to kolejny początek - ta sama sytuacja: krzesło, szafka, taboret, wiśnie - tyle że w dwukrotnie pomniejszonej, dziecięcej skali. I trzeci pokój - a w nim, na podłodze, kartonowy "domek dla lalek". W środku biały stół, szafka, taboret... Dziewczyna w niebieskiej sukience w grochy kuca przy "zabawce" - za pomocą kieszonkowej latarki urządza na miniaturowych ścianach teatrzyk cieni. W tle słychać rozmowę babci z wnuczką prowadzoną podczas czytania bajki. Dziecko zadaje pytania. Szuka wyjaśnienia dla tego, czego nie rozumie.

Trzy przestrzenie, trzy pokolenia. Powtarzalne czynności kobiece. Powtarzalna historia. Bezustannie wkładane w ranę nowe życie. Przywracana codzienność. Przywracany porządek rzeczy. W milczącym, upartym sprzeciwie wobec postępującej nieodwracalnie entropii.

Pomiędzy

Drogę do następnej "stacji" widzowie pokonują już jakby oddzieleni od siebie, ostrożnie oddaleni. Mało między nimi rozmów. Przyglądają się mijanym po drodze ludziom i budynkom, bardziej "oglądając" toczącą się wokół rzeczywistość niż w niej uczestnicząc. Zapachy, odgłosy, cienie rzucane przez drzewa, krzyki bawiących się w piaskownicy dzieci - wszystko to, jakby mimochodem, zaczyna generować dodatkowe znaczenia. Chwila czekania przed bramą starej kamienicy i przejście do rozsłonecznionej oficyny, a w niej pełna życia, rozbuchana, anektująca przestrzeń sąsiedzka tymczasowość. Klecone ze starych drzwi, blach, desek, ram okiennych i dachówek komórki. Wydzielone drucianą siatką mini-ogródki a w nich kolorowe wiatraczki, trawniki, warzywniaki, plastikowe namioty, w których powystawiano leciwe fotele, kanapy i pozbijane ze sklejki ławy i stoły. Za oknami i na podwórkowych sznurkach porozwieszane pranie. Przed wejściem do budynku na zbudowanej z samochodowej kanapy huśtawce siedzi starszy człowiek, który paląc papierosa i strzepując popiół do prowizorycznej popielniczki zagaduje wchodzących. Okazuje się, że jest właścicielem mieszkania i strychu, na którym odbywać się będzie kolejna cześć spektaklu.

Strych

Wąskie schody prowadzą do niskiego, ciasnego, dusznego pomieszczenia. Trzeba uważać, żeby nie uderzyć się o podtrzymującą strop belkę. W środku rodzaj prowizorycznego "kina" - niskie krzesełka ustawione naprzeciw szafy, wewnątrz której widać niewielki, płócienny ekran, częściowo zasłonięty opartymi o nią drewnianymi drzwiami. Dopiero po chwili z pomiędzy widzów wstaje młoda dziewczyna i bez słowa odsuwa je na bok - rozpoczyna się seans pamięci.

Widzimy archiwalne zdjęcia na przemian z niewyraźnymi, abstrakcyjnymi obrazami przypominającymi obserwowane pod mikroskopem preparaty. Słyszymy opowieść - nagrane wspomnienia pani Haliny, jednej z osób, której losy stały się inspiracją do realizacji tego wydarzenia. Tej samej, której głos ukryty pod szarym kocem mówił, że aby można było dalej żyć, trzeba było milczeć o tym, o czym nie dawało się zapomnieć. Opowieść o "odkobiecaniu" i przywracaniu kobiecości - w getcie, a potem także w obozie. O niebieskiej sukience w grochy, noszonej żeby ładnie wyglądać, mimo wszystko. O szoku na widok pozbawionej włosów nagiej matki. I o biustonoszach, szytych z odcinanych nogawek przydziałowych szmacianych majtek - po to, żeby przywrócić sobie godność. Na ekranie postacie pozujących do zdjęcia, starannie ubranych kobiet, mężczyzn, dziewczynek. Kilka z nich się powtarza, powraca wielokrotnie. Przestają być jednym z przesuwających się obrazów. W głowie pojawia się pytanie o to kim są, kim byli, jaka jest ich historia. Kiedy i w jakich okolicznościach zrobiono im to zdjęcie? O czym myśleli patrząc w obiektyw? Co się z nimi stało

Dziewczyna, która odsunęła drzwi, podaje widzom miskę wypełnioną wiśniami i szklane szalki do odkładanie pestek. Potem siada i kontynuuje rozpoczętą wcześniej pracę: skupiona, milcząca, pochylona, zamknięta w sobie, z trudem, dużymi tępymi nożycami wycina papierowe szablony, według odrysowywanych kawałkiem mydła wzorów. Szykuje następne wykroje. Rozwiesza te już dokończone przypinając je drewnianymi spinaczami do rozciągniętych po całym strychu sznurków. Jeden z nich, który układa na oparciu stojącego z boku krzesełka okazuje się być obrysem sylwetki bohaterki opowieści - po chwili na białym papierowym tle pojawia się jej ruchomy obraz. Nagrana kamerą (przed trzema laty) zadbana starsza pani pochyla głowę z nieco kokieteryjnym uśmiechem, którym stara się jakby usprawiedliwić milczenie. Teraz już nieobecna.

Po chwili strych wypełniają kolejne sylwetki - przeskalowane do naturalnych rozmiarów postacie z oglądanych wcześniej na ekranie fotografii. Obserwujemy rytuał "odwróconej zabawy dziecięcej" - w Domu Ogrodnika rzeczywistość była coraz bardziej miniaturyzowana, tu odwrotnie: filmowe obrazy "wychodzą z szafy", powiększają się, wkraczają w rzeczywisty wymiar. Dziewczyna nakłada na nie - jak na papierowe lalki z wycinanek - przygotowane z wykrojów "stroje".

I tu również dość szybko budowany kolejnymi działaniami świat ulega natychmiastowej prawie dekonstrukcji. Tam gdzie wcześniej były filmowe kadry - teraz pozostaje pustka. Wyklejone na makietach sylwetki zostają wyniesione na zaplecze. Stare drzwi znów zasłaniają schowany w szafie ekran. Rzeczywistość, na moment poruszona, powraca do swojego zwykłego stanu: strychowej rupieciarni.

Pralnia

Kolejne przejście odbywa się w zupełnej niemal ciszy. Celem jest tym razem klatka schodowa jednego z bloków. Widzowie, prowadzeni po dość wąskich schodach przez dwie oficjalnie, służbowo, "korporacyjnie" prawie ubrane kobiety. Na kolejnych półpiętrach zatrzymują po kilkoro osób, usadzając ich na ustawionych w kierunku okien drewnianych krzesłach - za szybą widok na podwórko, rosnące naprzeciwko jarzębiny, kawałek ulicy i mur kirkutu. Kobiety podają każdemu poduszkę, z której wydobywa się niewyraźny dźwięk - dopiero przyciskając ją mocno do ucha i czasem, dla skupienia, zamykając oczy (zapadając w rodzaj statycznego "snu na jawie"), można zrozumieć o czym opowiada zaszyty w miękkim materiale głos. Opowiada - szczegółowo i z tłumaczeniem znaczeń - o obrzędowych przygotowaniach pogrzebowych u Żydów. O tym w co i dlaczego ubiera się ciało, jak się je traktuje, jakim czynnościom zostaje ono poddane. O obmywaniu, specjalnych szatach, owijaniu w prześcieradło, złożeniu do drewnianej skrzyni, śpiewaniu psalmów, przeniesieniu ciała. O odmawianiu kadiszu.

Wykład (i pół-sen) zostaje przerwany nagłym, niespodziewanym wyrwaniem poduszki. Widzowie idą dalej na samą górę - do blokowej pralni na strychu budynku. Przy wejściu - stara wanna wypełniona ziemią. W pomieszczeniu - szaro-białym, wybetonowanym, sterylnym w swojej "piwnicznej" zgrzebności - znów szachownica z pojedynczo, symetrycznie ułożonych na podłodze wiśni. Nad nimi zawieszone nisko na długich kablach żarówki - pod każdą z nich szklana szalka (taka sama jak ta, do jakiej w poprzedniej przestrzeni widzowie odkładali pestki wiśni, którymi byli częstowani). W rogu - stos poduszek (takich samych jak te, o jakie przed chwilą opierali głowy). Kobiety drylują wiśnie. Zebrane pestki skrupulatnie odkładają do szklanych naczyń, które zamykają i układają z powrotem pod źródłem ciepła i światła - cała ta rzeczywistość ma w sobie coś z futurystycznego laboratorium, z eksperymentalnej hodowli genetycznej. Wiśnie, ułożone na podłodze, precyzyjnie, systemowo pozbawiane pestek - w sposób oczywisty (zwłaszcza po wysłuchanych wcześniej opisach) kojarzą się z podzielonym na kwatery cmentarzem, z ciałami pozbawianymi wnętrza - źródła życia.

"Laborantki" zbierają "preparaty" i wynoszą je do innego pomieszczenia. Widzowie podążają za nimi - tam: kolejne dwie wanny, obie po brzegi wypełnione ziemią i obie wmurowane w betonowe cokoły. Kobiety za pomocą łyżki wykopują dołki (groby?) i sadzą (grzebią?) pestki. Metodycznie, na chłodno, bez emocji dokonują przewrotnego rytuału będącego jednocześnie końcem i początkiem, pogrzebem i źródłem życia. Także tutaj - podobnie jak w pierwszej odwiedzanej podczas tej długiej wędrówki przestrzeni - to poprzez "czynności kobiece", żmudne, powtarzalne, codzienne, nigdy się nie kończące - dokonuje się (mimo wszystko) przywrócenie ładu, zapanowanie nad chaosem. Odwołanie do pierwotnego prawa, w którym owocobranie i cisza (praca ogrodnika i praca grabarza) są dwiema (dopełniającymi się) opcjami tego samego losu.

Kiedy wszyscy wracają do pierwszej sali, jedna z kobiet staje pod ścianą, twarzą w stronę zaklejonego szarym papierem, niewielkiego okna. Odwrócona plecami zaczyna śpiewać przejmującą, mocną, przenikliwą pieśń. Stojący pod ścianą widzowie, którym założone zostają filcowe opaski na oczy, stają się swoistym, milczącym mijaniem koniecznym dla odprawienia tego niezwykłego kadiszu nad cmentarzyskiem wiśni.

Koniecznym, gdyż bez wspólnej obecności, bez decyzji o pamiętaniu, nie da się przywrócić pamięci. Nie tylko o tych, których nazwiska i twarze pojawiają się chwilę później na slajdach (pokazujących dokumenty pracownicze z kartoteki łódzkiego getta) wyświetlanych na stosie leżących w kącie poduszek (znowu podwójny komunikat znaczeniowy: stos ciał, odbywająca się w umysłach selekcja płci, urody, wieku, typu twarzy, a jednocześnie - poprzez zaszytą w poduszkach opowieść o uszanowaniu zmarłych - przywracająca godność ceremonia). Także o wszystkich - niezliczonych - o których nie wiemy, że byli.

Brama

Wędrówka kończy się przy bocznej (dawniej głównej) bramie żydowskiego cmentarza, za którą widać ciągnącą się po horyzont aleję i zachodzące słońce. Tam dopiero widzowie dostają do ręki klucz do tej historii. Na transparentnym papierze, zdanie po zdaniu, pojęcie po pojęciu - niczym w słowniku wypisane są dokumentalne odniesienia, które stanowiły kontekst dla zbudowania opowieści.

"Bajka o królewiczu i cudownym kraju", ta z kolorowej wycinanki wyświetlanej na ścianie ze slajdowego projektora, została napisana przez dzieci w resorcie pracy Glezera. Domki dla lalek - precyzyjne miniatury - tworzone były, również przez dzieci, w resorcie papierniczym, by trafić w ręce dzieci po drugiej stronie muru. Zdjęcia elegancko ubranych kobiet, mężczyzn i dziewczynek pochodziły z wystawy resortów krawieckich - swoistych gettowych pokazów mody, prezentujących efekty produkcji. Współistnienie milczenia i mówienia to trop wywiedziony z opowieści Pani Haliny Elczewskiej, która przez wiele lat po wojnie milczała, zanim zaczęła swoją relację o czasie spędzonym w łódzkim getcie. Ogrodnik Feldman to przyjaciel zarządcy getta Rumkowskiego - grabarz w getcie łódzkim; Ogrodnik Florczak - właściciel domu, w którym rozgrywała się pierwsza część spektaklu i rozległych ogrodów przylegających do murów getta, na terenie których pobudowano blokowe osiedle.

"Rysunek z pamięci" to spektakl, który rozgrywa się na kilku poziomach. W warstwie dokumentalnej - w sposób niezwykle precyzyjny, drobiazgowy, faktograficzny - odwołuje się do bardzo konkretnych historii, wydarzeń, miejsc, ludzi, do odnalezionych w archiwach zdjęć i dokumentów, do nagranych podczas wielogodzinnych spotkań rozmów i relacji. W warstwie realizacyjnej - do poszukiwań z pogranicza kilku dziedzin sztuki: teatru, performance'u, muzyki, filmu, fotografii, sztuk plastycznych (współpraca m.in. takich artystów jak Weronika Fibich, Ewa Łukasiewicz, Ludomir Franczak, Ilona Binarsch, Tomasz Krzyżanowski, Tina Siuda, Ewa Ciechanowska), a także do realizacyjnych doświadczeń zespołu, która ma za sobą kilka dużych projektów site specific prezentowanych w różnych bardzo przestrzeniach (m.in. w postindustrialnych budynkach Starej Rzeźni na szczecińskiej Łasztowni, w prywatnych mieszkaniach udostępnionych przez mieszkańców Gryfina, w naznaczonej niemiecko-polsko-żydowską historią szczecińskiej dzielnicy Niebuszewo, w mieszkaniach Łodzi, Lublina, Legnicy, Poznania). I wreszcie w warstwie artystycznej - jest precyzyjnym, konsekwentnie budowanym, opartym na wielokrotnym kontrapunkcie znaczeń i klamrowej kompozycji widowiskiem teatralnym, które - przeprowadzając widza od początku do końca przez przywoływaną opowieść, czyni z niego uczestnika i współtwórcę: to co najważniejsze w tym spektaklu rozgrywa się tak naprawdę w jego głowie i w jego pamięci. Jest jednocześnie konkretny i konceptualny, metaforyczny i dokumentalny, spektakularny (w swojej przestrzennym i scenograficznym rozmachu) i zaskakujący kameralnością, bliskością, intymnością budowanych scen i uważnie kadrowanego detalu. Zaprasza do rozmowy. I do milczenia.

"Rysunek z pamięci" dla każdego wydarza się osobno - inaczej. Widzowie - na początku poddani specyficznej "selekcji" (podzieleni według rodzaju rysunku na wejściówce, które zostały odwzorowane z autentycznych metek zachowanych na ubraniach produkowanych w łódzkim getcie) - podążają za własną opowieścią budowaną z przydarzających im się obrazów/znaczeń. Na tyle konkretnych, żeby osadzić je w kontekście. Na tyle metaforycznych, żeby pozostawić niedopowiedzenie i uniwersalność znaków. Na tyle formalnych, konceptualnych, żeby uniknąć prostego wzruszenia i zachować przestrzeń dla wszystkiego, co niejednoznaczne, sprzeczne, niepokojące. Tego, co pozostawia nas bez łatwych odpowiedzi.

***

Wspólny projekt Teatru Szwalnia, Teatru Kana ze Szczecina oraz Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi

Koncepcja i realizacja: Weronika Fibich

Produkcja i narracja: E. Łukasiewicz, E. Mentel, K. Skręt, P. Terciak, S. Bielecki

Muzyka: Tomasz Krzyżanowski

Instalacje Ilona Binarsch, Justyna Rochala

Wizualizacje: Ludomir Franczak

Projekt graficzny: Tina Siuda

Slajdy: Ewa Ciechanowska

Dokumentacja spotkań ze Świadkami: Adrian Robak

Technika: Kuba Staśkowiak

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji