Polskie Wigilie
"Bóg się rodzi, moc truchleje". Historia sprawiła, że słowa tej kolędy w każdej z minionych dekad nabierały innej wymowy. Inne były marzenia, oczekiwania, hierarchia wartości. Dziś jesteśmy wolni, ale mamy nowe problemy. Mniej ważne niż kiedyś? - Jacek Cieślak wysłuchał refleksji wigilijnych polskich twórców.
Józef Szajna, reżyser: 1944 - Odrodzenie w żałobie. Ostatnią wojenną Wigilię spędziłem w obozie Buchenwald. Żyliśmy na pryczach, w brudnych, śmierdzących siennikach wypełnionych drewnianymi wiórami, pożerały nas pluskwy. W święta esesmani mieli wolne, powyjeżdżali z obozu. A jednak był to smutny czas. Wiedzieliśmy, że powstanie warszawskie padło, nie mieliśmy żadnych informacji, co się stało z rodzinami. Czy żyją. Zdecydowaliśmy, że w Wigilię przygotujemy wieczór poetycki. Koledzy więźniowie napisali wiersze. Byłem plastykiem, więc poproszono mnie o stworzenie scenografii, pierwszej w moim życiu. Powywracałem piętrowe prycze, porozrzucałem sienniki. W przyćmionym świetle, przy zasłoniętych oknach, przypominały ruiny Warszawy, recytujący zaś wiersze, którzy poruszali się w ciemnościach - duchy. Muzykę zastąpiły dźwięki wydobywane z miednicy drewnianymi łyżkami. Wiersze przeplataliśmy nie kolędami, lecz pieśniami powstańczymi. Dzieliliśmy się kawałkami cukru, może czarnego chleba. Nastrój nie był świąteczny, lecz żałobny. A mimo to Boże Narodzenie stało się naszym odrodzeniem. Mówiliśmy o walce. Dodawaliśmy sobie otuchy. Wiara w to, że przeżyjemy wojnę, zwyciężała.
***
Andrzej Łapicki aktor, reżyser
1944 - Jak gdyby nigdy nic
Z Wigilii okupacyjnych szczególnie zapamiętałem tę po powstaniu warszawskim. Uciekłem z transportu w obozie przejściowym na Okęciu i zawędrowałem do Krakowa. To było niemieckie miasto. Czułem się, jakbym był w Norymberdze. Wszędzie swastyki, masa Niemców na ulicach. Na szczęście spotkałem kilku kolegów. Byliśmy bezdomni, więc zamieszkaliśmy w schronisku dla ubogich. W sali stało tylko sześć prycz. W Wigilię kupiliśmy śledzie, jedna z dziewczyn ugotowała barszcz. Znalazło się też pół litra, a może więcej. I daliśmy sobie, tak jak gdyby nic się nie stało. To był dla mnie znaczący dzień. Odnalazła się moja ówczesna narzeczona. Dostałem od losu piękny prezent pod choinkę. Chyba w życiu Polaka najważniejsze jest, by nie zwracać uwagi na to, co się dzieje dookoła.
***
Paweł Huelle, pisarz
1970 - Lekcja polskiego
Byłem w piątej klasie szkoły powszechnej. W domach trwały dyskusje. Jeden sąsiad pracował w stoczni, inny na kolei. Co chwila ktoś przychodził i wychodził. Słuchałem o tym, jak palił się komitet, wyrzucano z okien biurka, płonęły dokumenty. Słyszałem o stoczniowcach, którzy śpiewali "Międzynarodówkę". O pogrzebach ofiar odbywających się po kryjomu w asyście SB. Największym szokiem była masakra w Gdyni. Ojciec powiedział, że to jest koniec mitu komunistów. Moja polonistka, pani Regina Pawłowska, pochodziła z Gdyni i właśnie na jej lekcji wszystkie dzieci otworzyły się, jak nigdy dotąd można było się wygadać. To była prawdziwa lekcja polskiego. Wyznaczono też uczniów do zdjęcia portretów Gomułki i Cyrankiewicza. Wyjmowaliśmy zdjęcia z ramek. Ale nie powiedziano nam, co z nimi zrobić. W odruchu chłopięcej rewolucji spaliliśmy je za szkołą.
***
Edward Redliński, pisarz
1981 - Zabawa w egzekucję
W Warszawie było pochmurno, a w kościele na pasterce - pustawo, posępnie, mroczno. Kołatały we mnie dwa sprzeczne uczucia: smutek, że jest stan wojenny, a jednocześnie ulga, że nie ma wojny domowej. Ulga była chwilowa, powracał smutek i strach, że wkrótce może zdarzyć się nieszczęście na jeszcze większą skalę niż w Wujku. Jeśli chodzi o moją rodzinę, rzeczywiście stało się coś złego. Wyjątkowo nie spędzałem sylwestra w moim wiejskim domu pod Białymstokiem. Urządził go tam kuzyn Mirek z przyjaciółmi studentami. W sielski, śnieżno-leśny krajobraz wjechał skot z żołnierzami i gazik z milicjantami. Kuzyna z przyjaciółmi najpierw pobito na posterunku, a potem podpici milicjanci zabawili się w "rozstrzeliwanie studentów". Najazd był zemstą SB za mój artykuł sprzed 10 lat. Miałem być pobity i zapewne internowany. Skomplikowało to moją ocenę stanu wojennego, a potem pogłębiło. Uznałem, że był mniejszym złem, czemu dałem wyraz w powieści "Krfotok".
***
Izabella Cywińska, reżyser
1981 - Patriotyczna kolęda
Wigilię przyszło mi spędzać na tzw. Młynie, w poznańskim więzieniu. Przed celą usłyszałam wrzask: "Cywińska, półpasiec, do lekarza!". Strażnik z karabinem prowadził mnie przez podwórze, krzycząc: "Ruszaj się, ty kurwo!". Lekarz okazał się znajomym. Chciał mi przekazać wieści ze świata i podarować papierosy Sport ze swojej kartkowej puli. Było to z jego strony wielkie poświęcenie. Przyjęłam podarunek, nie chcąc mu robić przykrości, mimo że w kieszeni miałam paczkę ekskluzywnych amerykańskich papierosów z paczek od dominikanów, które otrzymywali polityczni więźniowie. Kiedy wyszłam z gabinetu, natknęłam się na starą, zniszczoną prostytutkę. Oddałam jej sporty i zobaczyłam oczy pełne łez. Wyszeptała, że po raz pierwszy w życiu spotkało ją dobro. Obiecała, że wyhaftuje mi zakładkę. To był początek wigilijnych życzeń. W celi zaczęłyśmy śpiewać kolędy. Słyszałyśmy, jak rozchodzą się po innych blokach. "Bóg się rodzi" brzmiało jak najbardziej patriotyczna pieśń.
***
Dorota Nieznalska, plastyk
2005 - Cierniowe korony
Święta zwykle spędzam w Gdańsku z rodziną lub u mamy na Mazurach. Tym razem zastaną mnie na stypendium w Ratyzbonie, gdzie w samym centrum znajdują się dwadzieścia trzy kościoły. Wieczór wigilijny spędzę w moim studiu, które przypomina średniowieczne wnętrza. Są tu małe okna i drewniane stropy. Cały czas poświęcę na realizację projektu wymagającego benedyktyńskiej cierpliwości. Obiekty rzeźbiarskie mają być pokazywane na wystawie w Niemczech, a na wiosnę, pewnie, w Polsce. Dopiero rozpoczęłam pracę. Powiem tylko, że robię cierniowe korony.
***
Robert Friedrich, muzyk
2005 - Czytanie Ewangelii
Przygotowania do Bożego Narodzenia rozpoczynamy w pierwszą niedzielę Adwentu. Rozmawiamy z dziećmi o tym, dlaczego czekamy na Jezusa, żeby święta nie były świeckim rytuałem, lecz miały wymiar duchowy. W Wigilię podsumowujemy Adwent. Święta są zderzeniem dwóch tradycji, mojej śląskiej i wielkopolskiej żony. Przejąłem tradycję babci mojej żony i robię pierogi. Kiedyś lepiłem z kilograma mąki, teraz z trzech. W tym roku urodziło nam się siódme dziecko, syn. Dzieci próbują szukać prezentów. Dlatego na drzwiach jednego z pokojów daliśmy ostrzeżenie: "Odszczurzanie". Maluchy boją się szczurów i nie wchodzą. To będą inne święta, miesiąc temu odeszła moja mama. Widzę, ile znaczyła w moim domu. Arka Noego bardzo pomogła nam w śpiewaniu kolęd. Chociaż nie ma ścisłego postu, jednak potrawy będą postne. Zanim rzucimy się na jedzenie i prezenty, przeczytamy Ewangelię.