Artykuły

Pawłowskiego "larum polelum"

Na Swaroga i Tęczę, Roman Pawłowski oszalał! Niechybnie musiał oszaleć, skoro w trąbę zadął i w Henryku Sienkiewiczu dojrzał to, co Jarosław Kaczyński widzi w Donaldzie Tusku: samo zło! W krystalicznej wręcz formie zło! - pisze Andrzej Saramonowicz w Gazecie Wyborczej.

Jakimś nadwysiłkiem swej obywatelskiej przenikliwości, dostrzegł w pisarzu, który ciągle - choć zmarł 98 lat temu - jest w polskiej świadomości bardziej obecny niż wszyscy laureaci nagrody Nike, łącznie z Miłoszem, wodziciela na manowce i ku serc polskich potępieniu, truciciela, co wydzielinami zdrój światłej Polski nasącza, po prostu kibola polskości. Jestem pod wrażeniem, doprawdy.

Cóż daje współczesnym Polakom Sienkiewicz, obnażony przez larum Pawłowskiego? "Fatalne dziedzictwo, mentalny wąs, licytację, kto jest Polakiem bardziej, stereotyp polskości oblężonej, ksenofobię, zaściankowość, mitomanię i megalomanię oraz jad zatruwający życie publiczne i zbiorową wyobraźnię". Sporo, jak na faceta, który od stulecia nic nie wydał.

Ale to nie wszystko, bo Pawłowski w swoim oskarżycielskim uniesieniu czyni pisarza winnym i za brzydkie domy ("pseudodworkową architekturę"), i za łamanie przepisów drogowych ("szaleńczą jazdę na polskich drogach"), i za Tomasza Terlikowskiego ("wojujący katolicyzm rodem z szańców Jasnej Góry"), i za obojętność wobec aneksji Krymu ("podszyte uprzedzeniami opisy Kozaków"), a nawet za bicie dzieci ("pochwałę sadystycznego okrucieństwa").

Zachowuje się przy tym jak pensjonarka, która płoni się na samą myśl, iż - o, mój Boże! - dzieci przychodzą na świat - no, wstydzę się, ale muszę to w końcu powiedzieć! - od całowania w usta, ach! Pisze bowiem Pawłowski: "Doprawdy, nie wiem, co ma wspólnego z >mityczną historią o poszukiwaniu prawdy, o potrzebie duchowej przemiany, o poświęceniu i honorze< opowieść o pewnym rycerzu, który swego wroga nadział na pal, wyłupił oko, a następnie podpalił". Po tak sformułowanym zarzucie można napisać jedynie: no jak to, "co ma wspólnego", drogi Romanie? Tyle samo, co z historią o "okrucieństwie przypadku, przed którym nie mogą zabezpieczyć ani najlepsze dary natury i umysłu, ani najostrożniejsze przewidywania" (jak pisał Jan Kott), ma opowieść o pewnym facecie z greckiego miasta Teby, co zatłukł tatę i bzyknął mamę. Wszystko da się sprowadzić do absurdu przy złej woli, mój kochany.

Sprawa z Sienkiewiczem wydaje mi się tymczasem znacznie prostsza. Polacy czytają go od 100 lat nie dlatego, że wbija ich w zaściankową dumę narodową, ale dlatego, że opowiada fascynujące historie. Równie sprawnie i wciągająco, co Aleksander Dumas, Lew Tołstoj czy Umberto Eco. Za jego bohaterami chce się podążać, pragnie się nimi być i tęskni, by do nich wracać. Sienkiewicz miał wielki dar, wcale nie tak częsty u pisarzy nawet głębszych od niego: potrafił zamieniać czytelników w dzieci. Nie po to jednak, by - jak wmawia Pawłowski - karmić ich jadem infantylnego złudzenia, ale by dać im chwilę odprężenia; po to też - a może nawet przede wszystkim po to - jest literatura. Ku pokrzepieniu serc nie tyle polskich, co udręczonych niewygodami dorosłości. I za to mu chwała na wieki.

Pomijam już kwestię, że pisał przepiękną i bogatą polszczyzną, która - w czasach analfabetów umiejących składać literki w słowa, ale niepiśmiennych - powinna być przepisywana przez lekarzy i refundowana przez Narodowy Fundusz Zdrowia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji