Kazimierz Kutz: Uprawialiśmy z Różewiczem podobny ogródek
- Był jednym z tych autorów, którzy bardzo źle znosili ingerencję reżysera w swoje teksty. Można powiedzieć - ja mu to zresztą wytykałem - że miał szczerą nienawiść do reżyserów jako do psujów. Dzisiaj młody reżyser w ogóle nie liczy się z autorem, a on przy najmniejszej ingerencji się złościł - Tadeusza Różewicza wspomina reżyser Kazimierz Kutz.
Józef Krzyk: Jak pan poznał Różewicza?
Kazimierz Kutz: Mieszkałem wtedy jeszcze w Katowicach, gdy pewnego dnia usłyszałem go w telefonie. Mówi, że jest niedaleko, w Dąbrowie Górniczej, i chciałby, żebym go odwiedził. Okazało się, że on specjalnie z Wrocławia przyjechał ponad dwieście kilometrów tylko po to, żeby zobaczyć jeden komin. Usłyszał, że jest najwyższy czy największy w całej Polsce i bardzo go to zaciekawiło. Ale że zawsze był bardzo biedny, zamieszkał w hotelu robotniczym. Spotkałem go właśnie w tym miejscu. Dla mnie to był wstrząs, bo zburzył całe moje wyobrażenie o tym, jak może funkcjonować i żyć poeta. Spodziewałem się solidnego dębowego biurka i bóg wie jakich bibelotów, a zobaczyłem go całkiem zwyczajnego i prostego.
Po wyreżyserowaniu kilku jego sztuk mianowano pana specjalistą od Różewicza. Ale podobno ciężko było z nim wytrzymać?
- Był jednym z tych autorów, którzy bardzo źle znosili ingerencję reżysera w swoje teksty. Można powiedzieć - ja mu to zresztą wytykałem - że miał szczerą nienawiść do reżyserów jako do psujów. Dzisiaj młody reżyser w ogóle nie liczy się z autorem, a on przy najmniejszej ingerencji się złościł. Mówił mi: "Jeśli chcesz gmerać w moim tekście, jeśli chcesz go zmieniać, to go sobie sam napisz".
Zachowywał się tak, jakby w ogóle nie chciał, żeby jego sztuki były robione. Nieraz mu tłumaczyłem, że musi trochę się zmienić, bo sam odpędza reżyserów, ale to nie działało.
Krzyczał?
- Nie, nigdy głosu nie podnosił, ale potrafił być bardzo nieprzyjemny, a jednocześnie bardzo bał się tych realizacji i unikał premier. Uciekał przed sytuacją dla niego krępującą, a nawet wstydliwą, tak jakby popełniał coś, co jest grzeszne, nieprzystojne.
No to jak wyglądała współpraca z nim przed premierą?
- Przyjeżdżał tydzień wcześniej i oglądał to, co jest gotowe. Siadał w pierwszym rzędzie i z dziecięcym podziwem konsumował. Kiedy mu się nie podobało, nie mówił nic.
Nie zapomnę nigdy, jak przyjechał obejrzeć "Kartotekę", którą robiliśmy ze Zbigniewem Zamachowskim. Kurtyna poszła w górę, a Zamachowski podchodzi do nas i mówi, że nic z niego nie będzie, bo przez poprzednie dwie noce kręcił reklamy. Myślałem, że Różewicz się obrazi, a on tylko spytał mnie, ile na tym Zbyszek mógł zarobić. Podałem mu orientacyjną, mocno zaniżoną kwotę i zrobiło się na chwilę cicho. "Przez dwa dni takie duże pieniądze?" - nie dowierzał. "To ja na to musiałbym co roku po jednej książce przez 40 lat wydawać. Pier..." i wyszedł.
Jakim był człowiekiem?
- Patrzyło się na niego jak na zjawisko. Niczego nie udawał, nie umiał kłamać, nie popisywał się, był bardzo skromny. Od razu przy pierwszym spotkaniu dało się wyczuć, że wie o świecie o wiele więcej niż ktokolwiek inny, ale wcale z tym się nie obnosił. Miał wdzięk mądrego człowieka i rozmowa z nim była bardzo twórcza. W pewnym sensie był odwrotnością gburowatego Czesława Miłosza. Różewicz był postacią z innej bajki - taki krasnal z tymi ślepkami.
Fascynował pana?
- Uwielbiał teatr niczym dziecko. To dlatego w jego sztukach było coś z zabawy chłopca, który dostał do ręki cudowną zabawkę.
Był poetą oryginalnym. Podziwiałem, co robił z językiem i konwencjami. Jego "Kartoteka", którą w Teatrze Narodowym wystawiałem z Zamachowskim, była tekstem rewolucyjnym. Bez niego wiele późniejszych dokonań polskiego teatru nigdy by nie powstało.
Jego teatr nie ma nic wspólnego z teatrem mieszczańskim, psychologicznym, ani z polską tradycją szlachecką, dworkową.
Obrywało się mu, a przy okazji panu, np. za "Do piachu", że to kalanie własnego gniazda i brak patriotyzmu. Chodziło mu o walkę z polskimi mitami?
- Raczej z polskimi stereotypami myślowymi. W gruncie rzeczy byliśmy do siebie bardzo podobni, może to jest związane z tym, że był tylko osiem lat starszy ode mnie. On, tak jak ja, był antyszlachecki. Nie lubił polskiej megalomanii i kultury dworkowej i z niej się podśmiewał. Uprawialiśmy podobny ogródek.
I obaj za to obrywaliście.
- Strasznie! "Do piachu" było sztuką "wyklętą", a dla mnie jest przykładem krańcowego heroizmu autora, który nie zrezygnował z prawdy, choć dla wielu ona była nie do przyjęcia. Dobrze wiedział, o czym pisze. Poznał tę prawdę z autopsji, był przecież partyzantem.
** Kazimierz Kutz w Starym Teatrze w Krakowie wystawił "Spaghetti i miecz", a w Narodowym w Warszawie "Kartotekę i "Na czworakach", zaś dla Teatru Telewizji wyreżyserował "Do piachu" i "Kartotekę rozrzuconą"