Artykuły

Klincz teatralny

Nie akceptuję tonu i sposobu atakowania Starego Teatru. Jednocześnie uważam, że nie powinno to jednak stwarzać alibi dla obecnych poczynań tej sceny, paraliżującego rzeczowe oceny, stygmatyzujące tych, którzy krytykują od strony formy i wykonania, do czego mają święte prawo - miłośników dobrego teatru, zarówno bardziej tradycyjnego, jak w szerokim sensie nowatorskiego, awangardowego. Jeśli będzie trwał klincz, spór o Teatr Stary nie ma sensu - pisze Jan Pieszczachowicz w miesięczniku Kraków.

Awantura, jaka rozpętała się wokół Narodowego Starego Teatru, może budzić niesmak. Prawicowo-konserwatywny atak na obecne kierownictwo tej sceny spowodował - co w dzisiejszej Polsce jest niestety nagminne - podział na dwie wojujące strony, z których jedna demagogicznie oskarża, a druga - w postaci zwolenników reżysera Jana Klaty - za wszelką cenę broni. Jest to zaprzeczenie dialogu. Mówi się i pisze, że napastnikami są głównie przedstawiciele skrajnej prawicy, sympatyzujący z pewnymi kołami katolickimi, a ofiarami dzisiejsi teatralni nowatorzy, pełniący rolę awangardy. Ale to uproszczenie, bo są przecież niegłupi ludzie, którym produkcja Starego Teatru się nie podoba jako widzom obytym ze sceną.

Jestem autorem książki o międzywojennej poezji awangardowej i chciałbym pokrótce przypomnieć sens i przebieg podobnych sporów. Można oczywiście powiedzieć, że czasy są inne, żyjemy w epoce rozpasanej popkultury, która przed wojną też istniała, choć mniej agresywna i o mniejszym zasięgu. Niektórzy pisarze awangardowi zresztą do niej nawiązywali, atakując kulturę mieszczańską. Dzisiejszych środków masowego przekazu nie było, więc w sporach brali udział głównie bezpośrednio zainteresowani - pisarze i artyści. Mimo wszystko mechanizmy były podobne do dzisiejszych.

Otóż stroną atakującą byli i są artyści o skłonnościach nowatorsko-awangardowych, zbuntowani przeciwko dotychczasowej sztuce i literaturze. Większość odbiorców ma im za złe, mniej liczni (albo nieliczni) przyklaskują, ale atak z góry zakłada, a nawet prowokuje kontratak tym silniejszy, im ostrzejsze natarcie. To było przed wojną uważane za naturalne i oczywiste nie tylko w Polsce. Brak kontrnatarcia był przez koła awangardowe uważany za porażkę, bo przecież liczyli na opór, np. gdy nawoływali do wyrzucenia mumii Mickiewicza i Słowackiego z Wawelu, w czym celowali futuryści. Wszystko to funkcjonowało jako dopuszczalne, a nawet konieczne, by kultura i sztuka nie zastygały i nie ulegały martwocie. Skandalizowanie stało się modą, ale i swojego rodzaju obowiązkiem awangardzistów, zwyczajem, któremu się nikt nie dziwił. Nawet temu, że po pewnej awangardowej imprezie w Zakopanem kilku uczestników przez tydzień przetrzymywano w miejscowym areszcie. Bywało, że spory zahaczały o sferę polityki, np. Bruno Jasieński lewicował, niektórzy jego przeciwnicy byli związani z endecją, ale przecież nikt nie ustalał swego stanowiska z KPP czy sanacją, bo szło o artyzm (lub jego brak), a nie o partyjne dogmaty.

Dziś w radykalnych kołach prawicowych nazwisko Klaty wywołuje pianę na ustach w rozmiarach wręcz patologicznych, atakuje się go głównie na płaszczyźnie ideologiczno-obyczajowej, zahaczając o tzw. politykę historyczną. Nacierających nie interesują problemy jakości artystyczno-intelektualnej, być może się na tym nie znają i łatwiej im zaczepiać o to, co jest żywiołem wielu z nich - podejrzenia, posądzenia, nienawiść w stosunku do tego, czego nie akceptują. Swoista histeria zdaje się ogarniać wszystkie strony sporu, także gorliwych obrońców Klaty. Takie wrażenie można odnieść na przykład, czytając komentarze do uchwały sejmiku małopolskiego w krakowskiej mutacji "Gazety Wyborczej", gdzie dowiadujemy się, że radni to "nieszczęśnicy", których głosami nie przejmuje się pies z kulawą nogą. Czyżby przysłowiowy kundel przejmował się tylko głosami garstki wybranych "znawców"? Nie za dużo tu pogardy?

No i mamy klincz. Nie wypada krytykować, stosując normalne kryteria jakości artystyczno-intelektualnej, np. takie, że przedstawienie jest po prostu nudnym zlepkiem pomysłów, skoro mnożą się z drugiej strony "jedynie słuszne" zarzuty ideologiczno-polityczne. Spór traci cechy merytoryczne, zamienia się w totalną pyskówkę, która nie jest już wymianą zdań, lecz insynuacji, obelg i podejrzeń. Wypracowanie choćby w przybliżeniu wspólnych ocen, jako tako zobiektywizowanych, staje się niemożliwe, sztukę zaczyna się traktować jako (anty) agitkę, trochę podobnie jak w okresie socrealizmu. Do redakcji "Krakowa" docierały opinie dziwaczne i absurdalne, np. mailowe oświadczenie znanej przed laty krytyczki i kierowniczki literackiej Starego Teatru dowodzącej m.in., że Klata podważa "prawdę smoleńską". No cóż, przy poparciu znacznej części społeczeństwa głupota wciska się w Polsce w każdą szparę i odnosi sukcesy.

Nie akceptuję tonu i sposobu atakowania Starego Teatru. Jednocześnie uważam, że nie powinno to jednak stwarzać alibi dla obecnych poczynań tej sceny, paraliżującego rzeczowe oceny, stygmatyzujące tych, którzy krytykują od strony formy i wykonania, do czego mają święte prawo - miłośników dobrego teatru, zarówno bardziej tradycyjnego, jak w szerokim sensie nowatorskiego, awangardowego. Jeśli będzie trwał klincz, o którym wspomniałem, spór o Teatr Stary nie ma sensu.

Należy również zachęcać obecne kierownictwo Starego, znajdujące się pod obstrzałem, by odważnie i jasno prezentowało swoje intencje oraz sens prowadzonej polityki. Obiektywnie trzeba powiedzieć, że niezupełnie jest klarowne, co ułatwia ataki, utrudniając rzeczową dyskusję. Krytyka powinna się skupiać na dążącej do obiektywizmu formie teatralnej, a nie ulegać okolicznościom zewnętrznym, politycznym zawirowaniom, medialnej głupawce itp. Z nowoczesnością powinien łączyć się raczej racjonalizm niż bełkot, o który w Polsce dziś szczególnie łatwo.

Pozostaje jeszcze problem, którego nie powinno się omijać: status Narodowego Starego Teatru, jednego z dwóch w kraju obdarzonego tym wzniosłym przymiotnikiem, w powszechnym odbiorze oznaczającym wyróżnienie, gwarancję wysokiego poziomu, możliwego do zaakceptowania przez jak najszerszy krąg publiczności. "Narodowy" nie jest sprzeczny z "eksperymentujący", ale nasuwa myśl, że powinien służyć ogółowi, przynajmniej temu niestroniącemu od kultury, uwzględniając repertuar klasyczny polski i międzynarodowy, w granicach rozsądku zachowując szacunek dla autora i dzieła.

Co przez to rozumiem? Przykładowo przyjrzyjmy się obecnemu repertuarowi Teatru STU ambitnie sięgającemu po sztuki, jakich spodziewać by się można na scenie "narodowej", w inscenizacjach cechujących się nowoczesnością, ale i artystycznym umiarem, nie-traktującym autora i jego tekstu jako pretekstu do dowolnych, nierzadko wątpliwych wariacji. Zatem tradycję i nowoczesność jakoś można pożenić, trzeba tylko chcieć. I nie powinno się sztorcować ani obrażać tych, którzy pragną odpowiedzialnej dyskusji, a nie arbitralnego pouczenia, że są zacofani i nie nadążają za "wizjami" twórców, którzy nie funkcjonują przecież w eksperymentalnym teatrzyku na przedmieściu, lecz w teatrze narodowym.

Niektórzy uważają, że jest to sprawa do rozpatrzenia, i pytają, czy ów przymiotnik coś jeszcze znaczy - i właściwie co? Specjalna opieka (także finansowa) ministra kultury, który podpisał nominację Jana Klaty na dyrektora Starego, wywołuje pytania, czemu to w praktyce służy? A może dać sobie spokój z "narodowym", wtedy i zarzuty zmienią znacznie charakter? To jest sprawa Krakowa i krakowian. I bardzo nam na niej zależy.

***

cd. w artykule "Jakie kryteria powinien spełniać teatr narodowy?".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji