Artykuły

Piekielny skandal, którego nie było

Jako skandal reklamowana jest najnowsza premiera "Orfeusza w piekle" Jakuba Offenbacha w warszawskim Teatrze Muzycznym Roma. Skandalu nie ma. Jest za to dość przemyślna strategia marketingowa.

Klasyczna operetka postarzała się nie najładniej. Powstała jako odpowiedź "dla ludu" na operę dziewiętnastowieczną i spełniała podobną rolę jak dzisiejsze opery mydlane. Wielki świat w oczach maluczkich. Przez sceny Wiednia, pławiąc się w kiczu, przetaczały się stada księżniczek i przebranych za nie służących w błyszczących kostiumach. Fabuły były zgodne z Tuwimowską definicją: operetka to gatunek, w którym ojciec nie poznaje córki, ponieważ ta zmieniła rękawiczki.

Inaczej było w Paryżu, gdzie operetka od początku kpiła z opery, konwencji akademizmu, "wielkiego świata". Ta gałąź gatunku nierozerwalnie związana jest z nazwiskiem Jakuba Offenbacha, niemieckiego Żyda, który we Francji przyjął imię Jacques i okazał się najbardziej francuski ze wszystkich.

Operetka do opery

Dziś operetka ma olbrzymią konkurencję: telewizję, kino i bezpośrednio jej zagrażający musical. Groźny, bo nowocześniejszy i wbrew pozorom mniej kosztowny (nagłośnienie pozwala oszczędzać na zespole, często gra się z półplaybacku), ale za to bardziej widowiskowy. Teatry muzyczne idą w tym kierunku (np. w Romie na afiszu są tylko 2 spektakle operetkowe, a większość stanowią musicale).

Operetka zmienia miejsce. Coraz częściej pojawia się w szacownych teatrach operowych, a w obsadach znajdziemy największe gwiazdy świata opery (w Covent Garden w "Zemście nietoperza" śpiewała Kiri Te Kanawa!).

Goło i wesoło

Żeby wypromować premierę "Orfeusza w piekle", Roma opracowała prawdziwą strategię. Na jednym z afiszów czytamy: Skandal! I o wiele mniejszą czcionką: "w Paryżu, 150 lat temu". Na skandal obyczajowy nastawia potencjalnego widza nawiązujący do dawnej polskiej szkoły plakat (świetny!) Anny Wacowskiej i wspomnienie o radomskim spektaklu Wojciecha Kępczyńskiego "Seksualne perwersje w Chicago", który oburzał miejscowych radnych. "Na mieście" od jakiegoś czasu mówiło się też o nagich striptizerkach, które miały występować w scenach w Hadesie. Wystąpiły, nie wiem czy striptizerki, czy aktorki, w każdym razie grzecznie ustawione tak, by nikogo nie zgorszyć. Skandalu nie będzie, chyba że ktoś nadgorliwy dostrzeże siebie w postaci Opinii Publicznej w szarej garsonce.

Zamiast skandalu

Pokazano spektakl żywy (30 zmieniających się szybko i sprawnie, prawie jak w telewizyjnym montażu, obrazów). Czysta rozrywka, na naprawdę dobrym poziomie. Realizatorzy podeszli do formy z dystansem, bawią się konwencjami. I robią to ze sporym wdziękiem.

Wykorzystane tłumaczenie Jerzego Merunowicza (pomijane dotychczas fragmenty libretta przetłumaczył Andrzej Ozga) dalekie jest od doraźności, która ciążyła na dotychczasowych polskich wystawieniach "Orfeusza". Z obiektywnych przyczyn traci bardzo wiele z finezji oryginału. Problem także w tym, że część tekstu jest niezrozumiała z powodu marnej dykcji wykonawców.

Finezji brakuje zbyt często także prowadzącemu orkiestrę Tadeuszowi Karolakowi. Najbardziej rażące jest to w uwerturze, z czasem udaje się złagodzić nie najlepsze pierwsze wrażenie. W trzecim akcie mocne tony są nawet na miejscu.

Do większości ról śpiewanych zatrudniono artystów obu warszawskich oper. l dobrze, bo operetka Offenbacha wymaga głosów na poziomie operowym. Świetny jest Orfeusz (Adam Zdunikowski), bardzo dobre postaci bogów (Dorota Lachowicz, Małgorzata Długosz, Zbigniew Macias). Wspaniale prezentuje się na scenie największa gwiazda polskiej operetki Grażyna Brodzińska. Żal, że głosu nie dostaje do trudnej partii Eurydyki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji