Lunatycy, czyli zmierzanie donikąd
Sukces ostatniego spektaklu Krystiana Lupy tkwi w przystępności tematu adaptowanej na scenę książki Hermanna Brocha oraz realistycznej konwencji teatralnej, która stanowi punkt wyjścia do opowieści o losach Augusta Escha. Wcześniejsze przedstawienia Lupy były długie, wizyjne i przez to amorficzne. W 4-godzinnych (niestety!) "Lunatykach" realizm i dekadentyzm Niemiec przełomu XIX i XX w. zgrabnie przeplata się z oniryzmem duchowych przeżyć bohaterów. Z kolei wewnętrzne stany ducha znajdują odzwierciedlenie w konkretnych sytuacjach scenicznych.
Buchalter August Esch (Jan Frycz) traci pracę w Kolonii i wyjeżdża do Manheim, gdzie zostaje zatrudniony jako portowy kasjer żeglugi środkoworeńskiej. Jego przyjaciel Martin (Andrzej Hudziak) zostaje wtrącony do więzienia przez właściciela tejże żeglugi, wielkiego kapitalistę, Bertranda (Piotra Skibę). Martin namawiał ludzi do strajku. Esch chce wydostać przyjaciela na wolność. Pisze do prasy donos na Bertranda. Bertrand popełnia samobójstwo.
Fabuła jest prosta. Nie potrzeba nic dodawać ani filozofować. Natarczywy dźwięk okrętowych silników przypomina cały czas, że demonem świata, w obrębie którego poruszają się bohaterowie, jest Bertrand, prawie nieobecny w spektaklu. Obskurna hala portowa z obrzydliwą, zieloną lamperią zamienia się w mieszkanie Baltazara Korna (Zbigniew Kosowski), karczmę Gertrudy Hentjen (Alicja Bienicewicz), teatr Gernertha (Zbigniew Ruciński), więzienie lub spelunę homoseksualistów. Scenografia jest funkcjonalna i pozwala na grę teatralnych obrazów. W mrocznym świetle majaczą one niby senne omamy. Strukturę spektaklu tworzą krótkie, ułamkowe epizody, które w miarę roztapiania się bohaterów w erotycznym mistycyzmie przechodzą w lunatyczne wizje. Jest też naturalizm. Esch je prawdziwe kotlety. W łóżku z Hentjen leży nagi. Nie ma udawania. Jest ekshibicjonizm gry aktorskiej i powolne pogrążanie się w nie ujarzmionym przez Escha świecie anarchii i apatii.
Esch, jako przeciętny człowiek, nie umie racjonalizować przeżyć. Wie jednak, że świat powinien być zorganizowany wedle jakiegoś porządku. A tymczasem za każdym ludzkim działaniem kryje się całkowita dowolność wyborów. Frycz gra oszczędnie. Jest skupiony, jakby chciał przebić głową ścianę przepierzenia dzielącego go od panny Erny i raz na zawsze zakończyć tę "ludzką komedię". Właściwie tylko Esch o coś walczy, choć wyraźnie z chwili na chwilę traci motywację. Słabnie też ze względu na rozczarowanie w miłości. Erna wzrokiem podstarzałej, dystyngowanej kokotki (Anny Polony) będzie go uwodzić, ale nie zaprotestuje, gdy Esch zamiast siebie wciśnie jej w ramiona bogatego Lohnberga. Ilona uśmierci raz na zawsze swoje życie w brutalnym uścisku Korna. Jedynie Hentjen będzie godna miłości.
Rzeczywistość "Lunatyków" jest jak teatr Gernertha, sparaliżowana kryzysem. Ludziom zostaje tylko wiara w seksualizm, jako religię wieku. Piosenka o zbawieniu Marii Rużeny...(Agnieszka Mandat) to ułuda. Zbawienie nie istnieje, choć wszyscy rozpaczliwie szukają ratunku. W scenie nocnych halucynacji (świetna!), Esch śpi, a jego łóżko, jak w sennym zawirowaniu, staje do pionu. To moment, kiedy bohater decyduje się na odsunięcie zwodniczych uciech. Spazmatycznym grymasem twarzy odrzuca ukazujące mu się kobiety. Konwencja halucynacyjna zdecydowanie wyprzedza tu realistyczne prawdopodobieństwo zdarzeń. Tak zostanie już do końca spektaklu.
Kiedy koło łóżka Escha przechodzą zastępy postaci, znaczy, że zawirował już cały świat. Powstaje imperium zła rządzone podskórnie przez Bertranda. I widownia też zaczyna tonąć w tym lunatycznym zmierzaniu donikąd, po omacku, z coraz słabszym wyczuciem gruntu. Życie zaczyna przybierać kształt wsysającej otchłani. Są tylko wizje wiodące, jak lunatyczne wędrówki przy świetle księżyca, na manowce, a właściwie ku śmierci.
Lupa w sposób tak arbitralny narzucił nam rzeczywistość "Lunatyków", że właściwie nikt nie śmie z nią polemizować, wszyscy utożsamiają się natychmiast z niemieckimi bohaterami. A przecież to jest wizja reżysera, jedna z wielu możliwości interpretacji świata. Kto łatwo poddaje się magicznej sile teatru, powinien uważać na sztukę Krystiana Lupy. On wcześniej czy później udowodni mu, że jeśli nie na jawie, to z pewnością we śnie udaje lunatyka.