Arcydzieło Mozarta
Po kilkuletniej przerwie weszło znowu do repertuaru warszawskiego Teatru Wielkiego Mozartowskie arcydzieło - "Uprowadzenie z Seraju", co z pewnością szczerze ucieszy licznych wielbicieli twórczości genialnego kompozytora. Weszło, tym razem na małą scenę Teatru, co z uwagi na charakter dzieła jest pomysłem ze wszech miar szczęsśliwym. Weszło oczywiście w nowej inscenizacji i od nowa przygotowane muzycznie pod batutą szefa Teatru, Roberta Satanowskiego.
I powiedzieć trzeba od razu, iż jest to przedstawienie bardzo sympatyczne. Wyśmienita jest oprawa scenograficzna Marka Dobrowolskiego z pokaźnych rozmiarów pałacem baszy Selima, obracającym się na osi (choć w Sali im. Młynarskiego nie ma przecież obrotowej sceny). Znany już w Polsce włoski reżyser Frank de Quell, doświadczony w swym zawodzie majster, wartko poprowadził akcję, wplatając w nią szereg szczerze zabawnych pomysłów. Robert Satanowski zaś sprawnie i dynamicznie kierował muzyczną stroną spektaklu (tyle, że z uwagi na akustyczne warunki sali brzmienie orkiestry powinno by może chwilami być bardziej wyciszone). Warto też wspomnieć, iż przywrócono w tym przedstawieniu szereg fragmentów opery Mozarta, częstokroć pomijanych w innych inscenizacjach. Jednakże sukces takiej opery jak "Uprowadzenie z Seraju" w ogromnej mierze zależy od solistów - śpiewaków. Zaskarbiła go Teatrowi Wielkiemu w pierwszym rzędzie Izabella Nawe, z właściwym wyczuciem stylu i świetną wirtuozerią śpiewając arcytrudną partię Konstancji oraz imponujący wspaniałym basem Jerzy Ostapiuk w partii Osmina (choć chciałoby się może, aby postać ta odznaczała się większą "via comica"). Bardzo dobrze wypadła Grażyna Ciopińska jako Blonda i Krzysztof Szmyt (Belmonte), a i młody Piotr Czajkowski dzielnie się spisywał w roli Pedrilla. Na specjalne uznanie zasłużył utalentowany baryton Feliks Gałecki, który musiał zrezygnować z wokalnych ambicji, przyjmując mówioną jedynie - ale ważną - rolę baszy Selima.