Zbyt długi sen
NIE ma chyba na świecie autora, który w przybliżonym chociażby stopniu co Szekspir był skazany na różnego rodzaju opracowania i koncepcje. Nie jest to nawet takie złe, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Świadczy bowiem o tym, że żadne z pokoleń nie chciało zrezygnować z jego dzieł, każde znajdowało w nich nie tylko obiektywne, ponadczasowe piękno, ale też aktualność problematyki, którą warto było przekazać współczesności. A że każda epoka różni się w gustach, ma swoje umiłowane formy, za pomocą których łatwiej i chętniej przyjmuje ładunek treściowy utworu, nie dziwmy się stałym eksperymentom dokonywanym na tekstach genialnego dramaturga.
Np. komedie, najcenniejsze, najbardziej żywotne, a do takich z pewnością należy "Sen nocy letniej" (najnowsza premiera lubelskiego Teatru im. J. Osterwy) biorą za punkt wyjścia święta ludowe, tak gorliwie obchodzone w szesnastowiecznej Anglii. Okolicznościowa treść "Snu" osnuta jest wokół zaślubin Tezeusza i Hipolity, tj. króla i bohatera ateńskiego z królową amazonek. Jednakże akcja toczy się wielowątkowo, rzec by można przemiennie, a to w świecie realnym, to w nierzeczywistym. Co więcej - sztuka nasycona jest swoistym ładunkiem teatralności, ukazując świat kompletny w obszarze makro, a więc wielożywiołowym i mikro, czyli w wymiarze ludzkim. Znamienne, że w tym, co góruje ponad wszystko są uczucia ludzkie, wszak "amor to chłopak ladaco i kobiety głowę tracą", jak zauważa jeden z bohaterów komedii.
Reżyser lubelskiego przedstawienia, Romana Prochnicka poszła bardziej w kierunku interpretacji artystycznej utworu niźli w kondensacji treści, a w związku z tym sen trwa prawie trzy godziny. Szkoda, bo spektakl uzyskałby niechybnie na zawartości, gdyby uwzględnić w większym stopniu niechęć współczesnego widza do retoryki, męczącego rozgadania. Zwłaszcza pierwsza część toczy się nieco ociężale, nabierając wyraźnego rozmachu dopiero w części drugiej. Wyraźnie intensyfikuje się od tego momentu także ładunek dramatyczny przedstawienia. Pomaga w tym niewątpliwie scenografia, a przede wszystkim szybkość, z jaką zmienia się dekoracje - owo podciąganie i opuszczanie planów w górę i dół na oczach widzów lub przy nieco przytłumionym świetle. Teresa Ponińska zakomponowała przejrzyście, niebanalnie każdą scenę. Podobnie jak dyskretnie muzyką oprawił przedstawienie Jerzy Satanowski
Projektantka kostiumów, Teresa Targońska poszła jeszcze dalej, uczyniła jakby wyraźny krok do przodu, zdobywając się na swoiste szaleństwo, ale też jej stroje zyskały aplauz widowni. Przyodziała mianowicie główne postacie w szaty w kolorze bieli i pozbawionego blasku złota, a np. głowę księcia Aten przyozdobiła w coś, co przypominało gród warowny z charakterystycznymi wieżyczkami obronnymi. Owe stroje może najbardziej uwydatniły baśniową lekkość i ironiczne przesłanie utworu, czego zabrakło po części w grze aktorów. Omówienie całej obsady nie wydaje się konieczne, tym niemniej godna podkreślenia jest kreacja Wojciecha Dobrowolskiego jako elfa Puka, czyli Robina-koleżki, który zadziwia swoją zręcznością, sprawnością fizyczną i ruchliwością - skacze, buja się na linie, błaznuje, ożywiając nieco statyczną akcję.
Z wdziękiem młodości zagrali swoje role: Alina Kołodziej (Hermia) i Witold Kopeć (Lizander) oraz odznaczający się nerwem aktorskim: Magdalena Sztejman (udany debiut jako Heleny) i Jerzy Kurczuk (Demetriusz). Królewskim Oberonem okazał się Henryk Sobiechart, ale Grażyna Jakubecka jako Tytania, królowa elfów, niezbyt kunsztownie wywiązała się ze swojego zadania aktorskiego. Podobnie blado wypadła Anna Torończyk, wcielając się w postać Hipolity, królowej amazonek. Niewiele ponad poprawność aktorskiego rzemiosła wniósł Zbigniew Sztejman, kreujący rolę Tezeusza, księcia Aten.
Uśmiechy, czasem wręcz salwy śmiechu, wzbudzała natomiast rola Spodka-tkacza, zagrana przez Pawła Sanakiewicza. Ów aktor ujawnił swoje komediowe predyspozycje i sprawił, że "krótki dialog Pirama z kochanką Tyzbe", który zainscenizowała grupa ateńskich rzemieślników, okazał się niesłychanie dowcipny.
Jednakże spoglądając na całość, lubelskie przedstawienie "Snu nocy letniej", jakkolwiek zrealizowane poprawnie, nie ma tej lekkości przynależnej komedii, owej zwiewności, polotu i szaleństwa. Niby nie nuży i na tle dotychczasowych premier wnosi powiew inności, to jednak pozostawia pewien niedosyt.