Zbyt ciężki sen
Tylko małego kundelka nie speszył występ w sztuce samego Szekspira. Wyszedł. Bezpretensjonalnie odmerdał swoją rolę ogonem. Wyczochrał na
widowni. Niestety, po przedstawieniu nie wyszedł się ukłonić.
"Sen nocy letniej" śnił się w Teatrze im. Juliusza Osterwy trochę zbyt sennie, a trochę zbyt ociężale. Zamiast cudowności, czarów, błysków, nieokiełznanych namiętności i hymnu na cześć marzeń i miłości, akcję sceniczną toczył w rytmie scenicznych wypisów z lektur obowiązkowych. Twórcom przedstawienia zabrakło chyba odrobiny bezczelności i nieczułej na argumenty nieokiełznanej pewności siebie, że to się musi udać. Naprawdę mogło się udać...
Zdobnie
Jedynie autorka strojów Teresa Targońska nie wystraszyła się Szekspira i zaryzykowała odrobinę szaleństwa. Nie wszystkie stroje były jednakowo udane. Ale zdarzały się prawdziwe błyski autentycznego wariactwa, wzbudzającego zdziwienie, zachwyt i spontaniczne oklaski. Ten gród warowny ze szczerego złota na głowie Zbigniewa Sztejmana, a złoto-krzaczasty wystrój głowy Henryka Sobiecharta, okrytego szatami w kolorze matowiałego złota. A bajkowe cudowności ateńsko-barokowe, w które ubrano Jana Wojciecha Krzyszczaka. Zresztą cały dwór ateński ubrany w złoto i biel z baśniową lekkością i lekką ironią.
Cudowności letniego lasu odmalowano w równie pięknych kolorach, ze snującymi się mgłami. Jednak pajęczyny, liany i gałęzie wyśnionego w teatrze lasu oraz dostojna skromność dworu ateńskiego ustępowały urodą wyjątkowo rozrzutnym, a jednocześnie nie pozbawionym sensu strojom.
Lubelski "Sen nocy letniej" jest spektaklem bogatym plastycznie - urodziwie eklektycznym i niebanalnie dowcipnym plastycznie. Pięknie zdobi go również uroczy motyw muzyczny napisany przez Jerzego Satanowskiego. Zastyga jednak w nieruchomych malowankach. Należałoby mu dodać scenicznego impetu, wigoru - akcji, tempa i rytmu. Podczas premierowego spektaklu akcja ślimaczyła się w statycznych pogaduszkach, wlokła się i ziewała, aż wiersz zastygał w aktorskich gardłach. Miłosne namiętności mdliły cukrową watą zamiast targać plątaniną rozmarzonego teatralnego lasu. Jednak kto zdołał wytrzymać wyjątkowo ociężale śniony pierwszy akt i nie usnął, nie żałował i śnił do końca.
Z drżeniem kolan
Najswobodniej ulegały zmiennym namiętnościom i kołysaniu wiersza dwie pary scenicznych kochanków, grające z nadmiarem, a nieraz zbyt słodką egzaltacją, a jednak celnie i z wdziękiem młodości. Lizander i Hermia (Witold Kopeć i Alina Kołodziej) oraz Demetriusz i Helena (Jerzy Kurczuk i Magdalena Sztejman) w swoich rolach czuli się chyba nieźle. W następnych przedstawieniach poczują się zapewne jeszcze lepiej.
Dostojnym i prawdziwie królewskim Oberonem był Henryk Sobiechart. U jego boku zupełnie nieprzekonująco zagrała przez Grażynę Jakubecką Tytania - ani namiętności, ani tajemnicy, ani lekkości sennych omamów. Za to szeregowe elfy hulały po scenie lekko i z wdziękiem. Jednak tylko największy psotnik Puk, Robin-Koleżka (Wojciech Dobrowolski) wprowadzał nieco gwałtowniejszego ruchu. Bujał się na linie, skakał i chuliganił. Jego samotne akrobacje, podrygi nie zdołały ożywić statycznego przedstawienia.
Na co dzień szalejący na scenie Teatru Muzycznego Zbigniew Sztejman w gościach bardzo nieśmiało zagrał króla Aten, chociaż wiersz nie krztusił go i płynął z jego ust wyjątkowo swobodnie i lekko. Zupełnie blado snuła się za nim jego wybranka, królowa Amazonek Hipolita (Anna Torończyk).
Nieźle zagrał lud ateński. Wyraźnie zarysowane w stroju i geście postaci celnie wywoływały zdrowy, rześki rechot. Najmocniejszym punktem zespołu aktorów amatorów był tkacz Spodek (Marek Sanakiewicz), w krotochwili odegranej na cześć zaślubin królewskiej pary słusznie dostał główną rolę. Zaklęty przez wrednego elfa w kłapciatego osła stepował i prychał z prawdziwie oślim wdziękiem. Inni z ludowego zespołu dotrzymali mu kroku.
Jednak trudno było oprzeć się wrażeniu, że aktorzy grali Szekspira z drżeniem kolan. Większość z nich zachowywała się na scenie znacznie sztywniej niż zwykle, poniżej swoich normalnych możliwości.
Lepiej śnić
Reżyserowi przedstawienia, Romanie Próchnickiej, zabrakło chyba pomysłu, jak - z przedziwnej Szekspirowskiej mieszaniny leśnych stworów, uczuć prawdziwych, kpiny z teatru i jego apologii, starożytnej Grecji i elżbietańskiej Anglii, dzikiego lasu i dworu - utkać lekką i zwiewnie oniryczną tkaninę. Lubelski "Sen nocy letniej" jest raczej uroczą baśnią dla dzieci niż natchnioną opowieścią miłosną.
Przedstawienie robi wrażenie nie dokończonego, nie rozkręconego, jak gdyby próbowano je pośpiesznie skończyć, zanim lato ze swoimi prawdziwymi snami przyjdzie na dobre i prawdziwy las odurzy swoim zapachem kochanków.
Spotkania lubelskiego teatru z Szekspirem nie sposób nie docenić. Uczy ono, że lepiej jednak śnić, może trochę zbyt ciężko, prawdziwie teatralne sny z Szekspirem niż guśnieć w repertuarowej tandecie.