Artykuły

Wysokobudżetowa skamielina, czyli Tewje Mleczarz w operze

"Skrzypek na dachu" w reż. Marka Weissa w Operze Wrocławskiej - wznowienie. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Dobrze się stało, że "Skrzypek na dachu" trafił wreszcie pod dach Opery Wrocławskiej. Po wcześniejszych prezentacjach w Hali Stulecia, na dachu Galerii Dominikańskiej i Bóg wie, gdzie jeszcze, arcymusical Bocka, Steina i Harnicka dostał szansę, żeby zalśnić pełnym blaskiem. Czy zalśnił?

Dla nielicznych, jak sądzę, którzy nie wiedzą, o czym to jest: Tewje Mleczarz z maleńkiej Anatewki, wsi w carskiej Rosji, musi wydać za mąż trzy córki. Wiążą się z tym same kłopoty, nie tylko natury finansowej (Tewje, choć mądry i uczciwy, jest biedny jak, hm, synagogalna mysz), ale i światopoglądowej - jeden kandydat jest rewolucjonistą, drugi gojem, trzeci - jeszcze biedniejszym niż Tewje krawcem. Perypetiom Tewjego i jego bliskich przypatrujemy się z perspektywy nadciągającej burzy dziejowej, w ubogim kraju do głosu dochodzą antysemickie nastroje...

"Skrzypek..." oprócz swoich wybitnych walorów rozrywkowych (co piosenka, to przebój) ma też niebłahe przesłanie: o potrzebie tolerancji, mądrego pogodzenia się z losem, zawierzeniu miłości. To musical bardzo w sumie optymistyczny, bo mimo że żydowska społeczność opuszcza w finale Anatewkę, miejsce wcale nie takie przyjazne, to każdy znajduje jakiś pomysł na życie: w Polsce, Ameryce, Palestynie. Nie straszy cień Holocaustu, nie trwoży pustka, którą pozostawia po sobie Tewje i jego rodzina.

Inscenizowanie tego musicalu to dla każdego twórcy teatralnego misja właściwie niemożliwa - bo widzowie zawsze będą porównywać spektakl ze słynnym filmem Normana Jewisona z niezapomnianą rolę Topola, a w uszach będzie im brzmieć nagranie jednego z najbardziej popularnych soundtracków w historii. Na dodatek reżyser ma zwykle ręce spętane umową licencyjną, wykluczająca istotne autorskie zabiegi. Trzeba szyć dokładnie według amerykańskiego wzoru, co - samo w sobie - nie jest pewnie złe, tyle że wymaga jeszcze amerykańskiej biegłości warsztatowej.

Problemem więc jest nie "co", ale "jak". Libretto "Skrzypka " za każdym razem zdumiewa precyzją, dialogi skrzą się humorem. Nie byłoby źle, gdy całe to bogactwo mogło znaleźć swoje odbicie na scenie. W Operze Wrocławskiej jest z tym krucho. Pomniejszona scenografia z superprodukcji sprzed lat w Hali Stulecia prezentuje się korzystnie, jest w niej równowaga między realizmem a poetycznością (ten chagallowski księżyc!), w kilku fragmentach z sensem wykorzystane zostały techniczne możliwości wielopoziomowej sceny, niezłe są sekwencje taneczne, szczególnie ta, gdy dochodzi do chwilowego pojednania między Żydami i gojami.

Operowi śpiewacy w musicalu, a więc gatunku, w którym sztuka aktorska liczy się ta samo, jak walory głosowe, okazali się bezradni. Pod tym względem nikt tu chyba nie odrobił lekcji, nie ma praktycznie żadnej sceny, w której kwestie - czasem przecież do głębi przejmujące - nie brzmiałyby jak słaba deklamacja. Obsada spektaklu jest bardzo liczna, więc wyróżnianie tych artystów, którzy dzięki swojemu doświadczeniu jakoś wybrnęli z opresji, byłoby niesprawiedliwe wobec tych, którym kazano grać role, do jakich nie są stworzeni i z którymi sobie nie poradzili. Może przed następnymi spektaklami "Skrzypka " udałoby zorganizować w operze jakieś kółko teatralne? Bo tymczasem zamiast hitu mamy wysokobudżetową skamielinę, do przełknięcia wyłącznie dlatego, że świetnie znana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji