Artykuły

Niekontrolowane natchnienie

- Władysław Zawistowski zaproponował, żeby strajkującym zorganizować występy. Zebrałem grupę aktorów: Halinę Winiarską, Jerzego Kiszkisa, Krzysztofa Gordona, Andrzeja Nowińskiego, Andrzeja Blumenfelda, Macieja Pietrzyka, Zazę Goetel i poszliśmy do Stoczni - wspomina reżyser MACIEJ PRUS.

Janusz R. Kowalczyk: - Sierpień 1980 r. zastał pana w trakcie obejmowania obowiązków dyrektora Teatru Wybrzeże w Gdańsku. O ile się nie mylę, występ zespołu dla strajkujących w Stoczni Gdańskiej był pana pierwszą decyzją artystyczną.

Maciej Prus [na zdjęciu]: - Tak. O tym, że zostałem kierownikiem artystycznym teatru, zadecydował były dyrektor Stanisław Hebanowski, który swego następcę widział we mnie. Do Gdańska trafiłem po tygodniu strajku. Pamiętam niezwykłą atmosferę spokoju i skupienia w mieście. Aktor Marian Dworakowski oprowadził mnie dookoła Stoczni. Bramy tonęły w kwiatach, w które wczepiono święte obrazy. Robiło to ogromne wrażenie. Było w tym coś z karnawału i... Zaduszek. Wypatrzył mnie Władysław Zawistowski i zaproponował, żeby strajkującym zorganizować występy. Zebrałem grupę aktorów: Halinę Winiarską, Jerzego Kiszkisa, Krzysztofa Gordona, Andrzeja Nowińskiego, Andrzeja Blumenfelda, Macieja Pietrzyka, Zazę Goetel i poszliśmy do Stoczni.

Pan też był jednym z występujących...

Przez myśl mi nie przeszło, że wystąpię. Sprawiła to sytuacja. Przejęci aktorzy wkroczyli na salę obrad. Ludzie za stołami, łomot dalekopisów, maszyn do pisania - nie wiadomo, jak się zachować. Umiałem na pamięć modlitwę Konrada z "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego i powiedziałem ją w akcie desperacji. Wszystko rodziło się wtedy spontanicznie - w napięciu i poczuciu, że dzieje się coś niezwykłego, ale, równocześnie, bez cienia patosu. Zdarzyło się również coś, co urasta do symbolu. Podszedł do mnie starszy robotnik ze strajkową gazetką i powiedział, żebyśmy zaśpiewali zamieszczoną w niej "Piosenkę dla mojej córki". Mówię, że to wiersz. A on na to, że napisane: "Piosenka...". Dałem tekst Maćkowi Pietrzykowi, który zaczął coś komponować, grać na gitarze. I zaśpiewał. Jego występ został nagrany. Była to przewodnia piosenka strajkowych dni. Profesjonalną melodię napisał wkrótce kompozytor Andrzej Głowiński, a jego piosenkę zaśpiewała później strajkującym Halina Łabonarska. Ta wersja nigdy jednak nie zaistniała. Powtarzano tę zaimprowizowaną, płynącą z serca i nastroju chwili. W tym niekontrolowanym natchnieniu było coś romantycznego. Ogromnie się rozczarowałem, kiedy rok później ta sama piosenka została odśpiewana na festiwalu w Opolu. Aranżacja i orkiestra paradoksalnie ją zubożyły.

Maciej Pietrzyk za to wyjechał po tej interpretacji na rowerze składaku - nagrodzie "Solidarności"... Wróćmy do Stoczni. Jak się rozwijały występy?

Starałem się o dobrą literaturę, przede wszystkim romantyczną. Z niezwykłą uwagą zostały przyjęte fragmenty "Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego" Adama Mickiewicza. Pamiętam wieczór, kiedy Andrzej Blumenfeld mówił "Widzenie księdza Piotra". Grając tę postać w moich "Dziadach", nigdy nie osiągnął takiej siły wyrazu, jak wówczas. Z egzemplarza "Wyzwolenia" wybierałem co celniejsze myśli i - wzorem Piotra Skrzyneckiego - dedykowałem je członkom komitetu strajkowego. Z sali obrad wyszedłem jednak tuż przed podpisaniem porozumienia. I nie żałuję. Spełniłem, co do mnie należało, z poczucia obowiązku, ale przecież nigdy nie byłem bojownikiem. Andrzej Blumenfeld wyszedł za mną. Tylko ta sala była rozświetlona, a pozostała część Stoczni, wszystkie zakłady obok i domy w głębi ciemne. I daleko za bramą milczący, zadumany tłum. I pomyślałem: no tak, to się już za chwilę skończy. Nie pamiętam nawet reakcji tłumu na ogłoszenie podpisania porozumienia. Musiałem to widzieć. Nie pamiętam.

Czy widownia podobna do tej w Stoczni trafiła się panu w innym czasie i miejscu?

Oczywiście. Byli potem podobni widzowie w Teatrze Wybrzeże, zwłaszcza na "Sprawie Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej w reżyserii Andrzeja Wajdy, granej poza teatrem, w Wielkim Młynie.

Pamięć tamtych dni podszeptuje panu jedynie wzniosłe momenty?

Podczas przerw w występach śledziliśmy obrady. Kiedyś akurat w czasie przemówienia Lecha Wałęsy jego słowa zagłuszył tupot nóg jakiegoś faceta, który przeszedł przez tę ogromną przecież salę, by oznajmić: "Poldrób przystąpił do strajku. Ile mamy produkować kurczaków?". Wałęsa na to: "Tyle, żeby miasto nie było głodne". "Rozumiem!" - i zawrócił na pięcie. Patos i codzienność. Brałem udział w pięknym święcie, które polityka zamieniła w brutalną rzeczywistość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji