Ida Kamińska
Rozpoczęła drogę wielkiej artystki w szkole swej matki Ester Rachel Kamińskiej - matki żydowskiego teatru. Ida Kamińska mówi o niej:
Ja ją pamiętam już stawną...
Ale kiedy wspominała swój dom rodzinny, swoje dzieciństwo i młodość - było to jak opowiadanie napisane przez żydowskiego autora; charakter tego miasteczka gdzieś koło Wołkowyska w Grodnieńskiej Guberni, miasteczka którego nie było na mapie; koloryt lokalny, środowisko (ojciec Ester Rachel Kamińskiej był kantorem), ludzie i problemy; cały ten urzekający folklor.
A potem Mamy młodość teatralna, która przeszła w najgorszych, najtrudniejszych czasach, znanych nam już tylko z opowiadań. Nieustanne tournee wędrownych zespołów po bezkresnych obszarach i złych drogach carskiej Rosji. Podróże dyliżansem i noclegi w obskurnych hotelikach. Mama miała bardzo dużo dzieci, ale nie wytrzymywały tego trybu życia i umierały w niemowlęctwie. Opowiadała mi, że i ja wegetowałam z nią w tych potwornych dyliżansach - urodziłam się podczas występów rodziców w Odessie. Ale ja ją pamiętam już sławną.
Pamiętam, że nawet później, kiedy była już sławna, bardzo dużo się jeździło. A ja pytałam w każdym miasteczku: "Mamo, czy to już podobne do Twojego miasteczka?" Wtedy Mama śmiała się i mówiła, że to wciąż jeszcze "stolica" w porównaniu z jej miasteczkiem. Nie widziałam go do dziś dnia. Byłam kiedyś, wiele lat po śmierci Mamy, w tamtych stronach. Ale cóż - nie miałam czasu. Co dzień grałam, a podróż końmi trwałaby długo...
Ona była fenomenem. Gdy umarł mój dziadek, starsze siostry zabrały ją do Warszawy. Wszystko było wtedy dla niej nowe, nie znane... Pewnego dnia jej ówczesny adorator - chórzysta z Opery - zabrał Mamę na spektakl. Po raz pierwszy zobaczyła teatr. Stanęła niepewna na widowni i nie miała pojęcia, na co trzeba patrzeć. Dopiero ten chłopiec posadził ją na krześle i powiedział wskazując na kurtynę: "Patrz tam, bo to się podniesie i wszystko zobaczysz". Miała olbrzymią wrodzoną inteligencję, rozum i wielkie serce. W ciągu niesłychanie krótkiego czasu wchłonęła to nowe życie, mnóstwo wielostronnej wiedzy, umiejętność obcowania z ludźmi. Stała się wielką, świadomą swoich środków artystką.
To ojciec Mamę do tego namówił. Był już aktorem w jakimś wędrownym zespole, kiedy go poznała. Była szalenie muzykalna i pięknie śpiewała. Debiutowała jako Mirełe-sierotka w "Czarownicy" Goldfadena w teatrze "Eldorado" na Długiej - przez który przeszło wielu świetnych polskich aktorów.
Własny zespół rodzice moi stworzyli w latach osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia w Warszawie. Abram Kamiński, mój ojciec, był bardzo dobrym aktorem, cenionym i lubianym dyrektorem. W ogóle był świetnym "człowiekiem teatru". Ale Mama go zaćmiła. Trochę może i dlatego, że tak mało było wówczas żydowskich sztuk, a pierwszy żydowski dramaturg Jakub Gordin - bardzo często wtedy grywany - tworzył przede wszystkim role kobiece...
Mówiło się o Mamie: "Matka Teatru Żydowskiego".
"Na stałe" mieszkaliśmy w Warszawie. W roku 1913 ojciec zbudował swój własny teatr - Teatr Kamińskiego na Oboźnej. Spalił się podczas wojny.
Właśnie wczoraj mówiłam z moim synem, jak olbrzymia jest różnica między tym, jak rosła moja Mama, jak ja, jak Wiktor. Mój dom rodzinny był już zupełnie inny, niż dom kantora żydowskiego z prawie nierzeczywistego miasteczka. I zmieniał się stale. Za życia Mamy, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, był to dom żydowskich artystów, przychodzili aktorzy, pisarze żydowscy, dużo krewnych...
Kiedy poszłam do gimnazjum, a brat do konserwatorium, zaczęli do domu przychodzić studenci. Brat jest wybitnym muzykiem. Miał 8 lat, kiedy pierwszy raz koncertował w Filharmonii. On jeden z mojej rodziny przeżył wojnę. Mieszka w Izraelu.
Dużo młodych było wtedy w domu!
Ojciec budował teatr, Mama nadal dużo jeździła. Rodzice mieli swoje życie, my swoje. Potem starsza siostra i ja wciągnęłyśmy się w kręg zainteresowań i towarzystwo rodziców. Przecież prawie bez przerwy byłyśmy na scenie. Siostra zaczęła, gdy miała cztery i pół roku, ja niespełna pięć. Odziedziczyłam po niej te wszystkie role, z których "wyrosła". Potem grałam młodzieńcze role Mamy...
A dzisiaj? Dzisiaj u nas w domu też króluje uniwersytecka młodzież. Koledzy mojego syna i mojej wnuczki (są rówieśnikami). Ale ja żyję w teatrze. I Ruth - moja córka, i mój maż.
To jest najbardziej niespokojny człowiek jakiego poznałam. W swoim rodzinnym mieście, w Żółkwi, Marian Melman grał w piłkę nożną. Ale to mu nie wystarczało. Prowadził więc jeszcze świetlicę i reżyserował w żydowskim amatorskim zespole artystycznym najróżniejsze sztuki. Potem kończył polonistykę i szkołę dramatyczną, studiował prawo, był dziennikarzem, grał na scenie polskiej i żydowskiej. Prawo studiował zresztą będąc już czynnym aktorem. Do dnia dzisiejszego uważa, że ma wciąż za dużo czasu. Jest aktorem, reżyserem, współdyrektorem Teatru Żydowskiego, jest członkiem prezydium Zarządu Głównego Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu (SPATiF). Gdyby mi dzisiaj oznajmił, że od jutra zaczyna studiować medycynę - i w to bym uwierzyła.
Każdą wolną chwilę spędzamy wszyscy razem. I pies też. Lubię mieć przy sobie całą rodzinę. Wtedy mniej się odczuwa samotność. Zostało nas tak mało...
*
Kiedy Warszawa została zdobyta przez hitlerowców, Ida Kamińska uciekła do Lwowa. Prowadziła tam pierwszy państwowy teatr - przez dwa lata. Potem znów ucieczka i trzy lata pracy artystycznej we Frunze w Kirgizji, dokąd schroniło się wielu aktorów żydowskich. Potem dwa lata w Moskwie, już bez teatru, spędzone na niestrudzonej działalności społecznej w Związku Patriotów Polskich. A potem powrót do Polski.
Powojenne dzieje żydowskiego teatru zaczęty się w 1945 roku. Aktorzy - przeważnie repatrianci ze Związku Radzieckiego - gromadzą się w dwu ośrodkach: w Łodzi oraz na Dolnym Śląsku, i zakładają dwa niezależne od siebie teatry. W roku 1949 oba te teatry zostają połączone w jeden, który następnie po upaństwowieniu nosi miano Państwowego Teatru Żydowskiego imienia Ester Rachel Kamińskiej. Jest to - zdaje się - jedyny państwowy teatr żydowski na świecie.
Teraz jednak teatr żydowski gra dla innej publiczności. Cała Warszawa i wielu, wielu teatromanów chodzi podziwiać wielkie kreacje Idy Kamińskiej, Chewela Buzgana, Mariana Metmana, Szwejlicha, Taru-Kowalskiej i innych znakomitych żydowskich artystów.
Ale - jak pisał Słonimski - już nie ma tych miasteczek, gdzie szewc był poetą, zegarmistrz filozofem, fryzjer trubadurem.
Nie ma żydowskiej publiczności.
Zawsze marzyłam o wielkiej scenie - pisała Ida Kamińska w "Teatrze", będąc już dyrektorem Państwowego Teatru Żydowskiego w Warszawie. - Gdy byłam młoda, wydawało mi się, że rozwinąć się można tylko na dużej scenie. Publiczności było wówczas sporo. Brakło tylko środków.
Paradoks polega na tym, że kiedy było dużo Żydów, nie było państwowego teatru. Dziś, gdy istnieje Państwowy Teatr Żydowski - nie ma Żydów. Dla tej niewielkiej publiczności nie jest już potrzebna wielka scena, ani wielkie widowisko.
Nie chcę, by słowa moje brzmiały, jak żal. Nie jest to żal aktorki. Żal aktora splata się w tym wypadku z żalem ludzkim, z żalem do historii, która tak właśnie się potoczyła.
Nie mam prawa narzekać na brak publiczności. Ani tu, ani gdy jesteśmy na występach gościnnych za granicą. Spektakle nasze cieszą się wielkim powodzeniem. Bo publiczność żydowska w świecie łaknie naszego teatru. Ale mnie chodzi o publiczność rodzimą, która szybko reaguje na dowcip i wzruszenie. Taka publiczność stanowi dziś, niestety, mniejszość w naszym teatrze. I dlatego pogrzebałam już marzenia o wielkiej scenie.