Korowód życia z trupem w tle
W ciemnej pustej przestrzeni leży na stole ciało nieboszczyka przykryte białym prześcieradłem. To pierwszy narrator "Pamiętnika znalezionego w Saragossie", przeniesionego na scenę krakowskiego Teatru Starego i wyreżyserowanego przez Tadeusza Bradeckiego - autor książki, hrabia Jan Potocki (1761-1815).
Arystokrata, kosmopolita, uczony, podróżnik, dyplomata, urodzony na Ukrainie, wychowany w Szwajcarii, zjeździł całą Europę, Turcję, Egipt, Maroko, Azję aż po Chiny. W balonie Blancharda wzniósł się ponad Ziemię. Ogarnięty melancholią, w Uładówce na Ukrainie, strzelił sobie w łeb, nabiwszy pistolet gałką od cukiernicy.
Zafascynowany kulturą islamu, Potocki zbudował swą powieść na kształt arabskiej baśni - nadał jej kształt szkatułki, która kryje w sobie mniejszą, a ta następną i tak w nieskończoność. Spektakl Bradeckiego zachowuje tę konstrukcję i toczy się przed nami jak rzeka, jak życie samo, w którym wszystko - chociaż w różnych wariantach - powtarza się ciągle na nowo. Młody szlachcic Alfons van Worden (Piotr Cyrwus) jadąc do Madrytu przez tajemnicze góry, budzi się pod dwiema szubienicami, na których dyndają wisielcy (oglądamy to na scenie). Jest we władaniu czarów. Pragną go poślubić dwie arabskie piękności. Zawiła opowieść van Wordena toczy się przed naszymi oczami, aź jedna z postaci przerywa ją i przejmuje rolę narratora. Tak poznajemy m.in. życie Pedro Velasqueza (Jacek Poniedziałek), genialnego matematyka i jego ojca - historie opowiadających zaczynają się tu bowiem na długo przed ich urodzeniem - a potem Pedro de Uzedy (Jan Korwin-Kochanowski) i jego siostry Rebeki (Iwona Budner), którym ich ojciec przekazał tajemnice Kabały i władzę nad duchami.
Przez scenę, która otwiera się daleko w głąb, jak wielka szkatuła, przewijają się korowody postaci. Niektóre na chwilę wyraźnieją, by znowu wtopić się w tłum lub zniknąć. Jest to wspaniałe plastycznie widowisko, wywiedzione przez scenografa, Barbarę Hanicką, z malarstwa - i grafiki Goyi. Mieszają się czasy. - To ja mówi Pandesowna (Jerzy Bińczycki), a jednocześnie widzimy go na scenie jako kilkuletniego chłopca, a potem także młodzieńca. Jest ich trzech - krnąbrny dzieciak kopie w nogę starego, a stary usiłuje dawać rady młodzieńcowi, na próżno jednak...
Życie, które toczy się przed nami, jest jednocześnie teatrem - niektóre historie rozgrywają się w "prawdziwym" teatrze dell`arte, a postać z tego teatru, Gil (Jan Monczka) pojawia się w "realnych" sytuacjach. A może - jak mówi Bińczycki słowami z Szekspirowskiej "Burzy" - wszystko jest tylko snem? A może więcej niż samym życiem, gdyż ciągle dzieją się tu rzeczy nadprzyrodzone, działają siły demoniczne i sataniczne.
Na naszych oczach era rozumu przełamuje się w wiek romantycznego szaleństwa. Świat za chwilę pogrąży się w wielkim zamęcie - czyż nie przypomina to czasów, w jakich żyjemy? Samego Potockiego, sceptyka i libertyna, wyznawcę rozumu, jednak szaleńczo ciekawego świata, rozpoznajemy w postaciach maniaków, ogarniętych pragnieniem wiedzy, jak Diego Hervas (Jerzy Trela), który zmarnował życie dla ksiąg.
Szkatułki zaczynają się zamykać. Dwaj obwiesie urwą się z szubienicy, by opowiedzieć swą historię synów płatnego mordercy. Dwie arabskie piękności przybędą, by podziękować van Wordenowi, za którego sprawą stały się brzemienne, jak tego pragnęły. Do leżącego na stole ciała podejdzie dziewczyna z wiadrem i szmatą, bełkocąc coś w dziwnym na tym hiszpańsko arabskim tle, ukraińskim języku.
To niezwykłe, cudownie grane, cztero i półgodzinne przedstawienie dla jednych będzie zbiorem zabawnych scenek, dla innych filozoficznym traktatem.