Artykuły

Pani Daily w garderobie

W redakcyjnej szafie mam duży biały karton. Ze zdjęciami. Prawdziwymi. Na papierze. Sporo ich. Niektóre są kolorowe, ale większość czarno-biała. Choć czas, o którym mówią, nie był czarno-biały. Chciałbym pokazać niektóre z nich. Wydobyć je z mojego dziennikarskiego archiwum, ałe i z archiwum pamięci. To zdjęcie Danuty Szaflarskiej z garderoby Teatru Polskiego w Szczecinie, zrobiono je najpewniej w początkach roku 1966 - pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Na odwrocie nie ma o tym słowa, lecz jest ołówkowa adnotacja - pismem szerokim, ale eleganckim, z zawijasami -"D. Szaflarska w Szczecinie".

Łatwo więc sprawdzić. Bo Szaflarska grała w Szczecinie tylko raz. W kameralnej tragifarsie "Mrs Daily", właśnie zimą 66. Gościnnie. Jej partnerami byli na scenie Janusz Wąsowicz i Wiesław Zwoliński. Spektakl, który bardzo się podobał, reżyserował Julian Dziedzina (w niedalekiej przyszłości... zięć Danuty Szaflarskiej). Autor - jako reżyser i scenarzysta - aż 25 filmów, w większości już, niestety - choć przyznać trzeba, że ze zrozumiałych względów - zapomnianych. Ale są wśród nich i takie, o których się pamięta, bo warto: debiutancki "Koniec nocy" (z 1956, ze Zbigniewem Cybulskim), piłkarska komedia "Święta wojna", "Bokser" (z Danielem Olbrychskim), "Mały"...

Jeśli "Mrs Daily" grano na początku 1966 roku, próby do spektaklu - złożonego z dwóch jednoaktówek Wiliama Hanleya: "Pani Daily ma kochanka" (w roku 2000 wystawił ją na scenie Krypty Wesław Górski; tytułową rolę grała Małgorzata Iwańska) i "Dziś jest święto narodowe" - musiały się rozpocząć jesienią 1965 roku.

Pamiętam Juliana Dziedzinę z tego okresu. Rok wcześniej reżyserował w Szczecinie - i Łodzi - film "Rachunek sumienia" na podstawie powieści mojego ojca "Dzień siódmy i znowu pierwszy". Był w naszym domu częstym i lubianym gościem. Ja lubiłem go za to, że poświęcał mi wiele uwagi - bawiąc się ze mną. Z moim ojcem dużo i gorąco gadali, słuchali płyt. Dziedzina (ur. 1930) zmarł pięć lat temu, w Łodzi. Był tam cenionym wykładowcą na PWSTiF.

Danuta Szaflarska - starsza od niego o lat piętnaście - jest do dziś czynną (etatową!) aktorką w Teatrze Rozmaitości u Grzegorza Jarzyny. Ma lat 96. W rozmowie opublikowanej na łamach "Tygodnika Powszechnego" w ubiegłym tygodniu Szaflarska mówi o swoim życiu i pracy scenicznej. Pięknie mówi. Tygodnik wybija większymi literami dwa fragmenty wywiadu. "Najtrudniejsze dla kobiety jest, jak kończy trzydzieści lat, bo wtedy wie, że opuszcza ją młodość. Tak się stało ze mną. A potem to już była tylko zabawa! Pięćdziesiąt, siedemdziesiąt, dziewięćdziesiąt!" I dalej: "Praca to błogosławieństwo, a emerytura dobra jest dla tych, którzy nie lubili swego zawodu. Żeby być szczęśliwym, trzeba wybrać zawód, który się kocha". Oczywiście, można tu rzec, że nie każdy mógł w życiu w tej mierze wybierać. Ale nie ulega kwestii, że słowa te warto cytować w kontekście naszych debat na temat przedłużenia emerytalnego wieku.

Na zdjęciu z garderoby Szaflarska zdaje się młoda, emanuje z niej - świadoma swej wartości i uroku - kobiecość. A warto zwrócić uwagę - choć mowa tu o kwestii delikatnej: wieku kobiety - że ma wówczas lat 51, i minęło już trochę czasu od tej epoki, gdy - grając w "Zakazanych piosenkach" i "Skarbie" - była pierwszą amantką naszego kina.

W latach, gdy sporo jeszcze jeździłem po kraju, oglądając różne przedstawienia na różnych scenach, widywałem panią Danutę nie raz - w foyer warszawskich teatrów. Była już sporo po osiemdziesiątce, a poruszała się żwawo, rozglądała bystro, no i sam fakt - iż miała w sobie wciąż tyle apetytu na teatr, że przychodziła do niego oglądać innych - budził mój podziw. Zważywszy na to, że aktorzy - jako widzowie - bywają dziś rzadkimi gośćmi teatrów, podziw mój do Szaflarskiej rośnie z każdym dniem. A nieobecność aktorów na widowni - poza premierą we własnym teatrze, gdy przychodzi się oglądać kolegów? - to już przyczynek do głębszej refleksji. W której pomocą mogłyby być zresztą słowa Szaflarskiej: "... trzeba wybrać zawód, który się kocha". Zawód, a nie siebie w tym zawodzie.

Miałem wielką satysfakcję, gdy Danuta Szaflarska zagrała parę lat temu w słuchowisku "De profundis" według moich reportaży. Zaprosił ją do udziału w nim autor słuchowiska - Sylwester Woroniecki. Zgodziła się chętnie. Zagrała starą panią Swolkień, teściową majora "Łupaszki". Zrobiła to wspaniale. Ale jakżeby inaczej miało być?

Zdjęcie, na którym aktorka szykuje się do wyjścia na scenę w roli Pani Daily wykonał Anatol Weczer. Mistrz fotografii dokumentującej życie artystyczne Szczecina. To bardzo dobre zdjęcie. Jest w nim szyk, zawodowy szarm artystki - która niby nie pozuje, choć przecież pozuje - a zarazem wielka naturalność. Szaflarska szminkuje usta uważnie, ale z kobiecym wdziękiem; na szafce przed lustrem - ciekawe, która to garderoba? - przybory do makijażu i szklanka: kawa z mlekiem, a może bawarka? Ma na sobie luźną bluzkę w modne wtedy geometryczne "abstrakcje". Niedługo wyjdzie na scenę, grać kobietę, która rozpaczliwie - budząc uśmiech, ale i wzruszenie - stara się ocalić swą młodość, zatrzymać przy sobie kochanka, czarować męża...

Jakże bym chciał być wtedy na widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji