Artykuły

Gdynia. Jubileusze Macieja Korwina

- Już na drugim roku Wydziału Aktorskiego łódzkiej filmówki wiedziałem, że aktorem wybitnym nie zostanę. Brakowało mi 5 centymetrów tego czegoś. Za to ciągnęło mnie jak diabli do reżyserii, a jeszcze bardziej do prowadzenia teatru - mówi MACIEJ KORWIN, dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni, obchodzący właśnie 30-lecie pracy artystycznej, 25-lecie pracy reżyserskiej i 20-lecie pracy dyrektorskiej.

Najtrudniejsze dla dyrektora jest wyjście do toalety. Gdy przekroczy próg gabinetu, dopada go bowiem świat korytarza, problemy podwładnych. Każdy ma jakąś sprawę, kwestię do omówienia. A dyrektor, cóż, jest osłabiony i często by dojść jak najszybciej do celu, wyraża zgodę na to i owo. Taką zawodową tajemnicę zdradził Maciejowi Korwinowi [na zdjęciu], dyrektorowi Teatru Muzycznego w Gdyni - Jan Maciejowski, dyrektor Teatru Powszechnego w Łodzi, o którym ten notabene pisał pracę magisterską pt. "Dyrektor i jego teatr". Korwin przyznaje otwarcie:

- Już na drugim roku Wydziału Aktorskiego łódzkiej filmówki wiedziałem, że aktorem wybitnym nie zostanę. Brakowało mi 5 centymetrów tego czegoś. Za to ciągnęło mnie jak diabli do reżyserii, a jeszcze bardziej do prowadzenia teatru.

Wymarzył więc sobie, że zostanie dyrektorem. I spełniło się. Właśnie obchodzi 30-lecie pracy artystycznej, 25-lecie pracy reżyserskiej, 20-lecie pracy dyrektorskiej. Mija też 15 lat, od kiedy zaczął uczyć aktorstwa i 10 od kiedy pojawił się w Gdyni.

Szacunek pań garderobianych

To zdarzenie miało miejsce podczas Festiwalu Filmów Fabularnych. Maciej Korwin, świeżo wybrany wówczas dyrektor Muzycznego, stał przy ścianie nieopodal bufetu. Samotny, co tu ukrywać, bez nazwiska znanego od Bałtyku po Tatry Panie garderobiane spoglądały więc na niego bez entuzjazmu. Taką Baduszkową znali wszyscy Gruzę również, a tu jakiś mężczyzna znikąd się im objawił i zaczyna szefować. Nagle na końcu długiego korytarza stanął Cezary Pazura. I krzyknął do Korwina: "Panie profesorze, cóż za spotkanie!". Panie garderobiane stanęły jak wryte. - No, skoro Pazura do niego mówi profesorze, to w takim razie to jest ktoś - orzekły - I tak mój były student załatwił mi poważanie u pracowników - śmieje się Korwin.

- Uczyłem nie tylko Pazurę, z tych znanych także Wojciecha Malajkata, który z kolei nauczał aktorstwa moją córkę.

Zanim Maciej Korwin został dyrektorem w Gdyni, a wcześniej w Kaliszu, Opolu, Łodzi, zagrał to i owo. Nawet u Wajdy Dostał u mistrza niewielką rolę w "Ziemi obiecanej".

- Miałem taką scenę, która jest w serialowej części filmu - wspomina. - Otóż mężczyzna, którego grał Wojciech Siemion, zarobiwszy dużo pieniędzy szukał żony. Ja miałem za zadanie zaprezentować mu kandydatki. Mieliśmy iść wzdłuż stołu i rozmawiać. Pech chciał, że tekst dano mi na kilka minut przed ujęciem. Łaziłem za Siemionem prosząc go, byśmy popróbowali przez chwilę. Ale on, znany gawędziarz, co rusz z kimś rozmawiał. I próbę szlag trafił. Nagle ktoś krzyknął: "Mistrz idzie!". Wspomnę, że Wajda kręcił "Ziemię obiecaną" na trzy kamery, czyli w trzech różnych pomieszczeniach. Mistrz wszedł i powiedział: "Próba". Szybko skończyliśmy bo scena była krótka. Popatrzyłem na Wajdę z oczekiwaniem. A on wyartykułował tylko jedno słowo: "Szybciej".

Chłopak z Łodzi

Maciej Korwin jest łodzianinem. Choć trudno powiązać jego wczesne dzieciństwo z tym miastem. Wędrował bowiem z mamą za ojcem po całej Polsce. Bo jego tata był geodetą i mierzył Polskę od jednego krańca po drugi. Gdy mały Maciek stał się nastolatkiem, rodzina osiadła w Łodzi. To w tym mieście skończył szacowne liceum im. Kopernika, a potem aktorstwo w fil-mówce. Trafił tam jednak w momencie, gdy jej gwiazda już zgasła.

- Minęła sława tych słynnych schodów, na których przesiadywał Polański. Mówiąc szczerze przez trzy lata nie wiedziałem które to, czy te wewnątrz, czy na zewnątrz rektoratu - przyznaje się. - Zresztą film nigdy mnie nie pociągał. Liczył się tylko teatr.

Obroniwszy magisterkę dostał pracę we wrocławskim teatrze. I niespodziewanie dostał zaproszenie do Caracas w Wenezueli na festiwal teatralny Jako że włada hiszpańskim, wygłosił referat na temat edukacji w polskich szkołach. Przez kolejnych kilkanaście dni oglądał awangardowe przedstawienia wystawiane przez teatry z całego świata. Nigdy później nie miał okazji uczestniczyć w czymś tak fantastycznym. We Wrocławiu spotkał też człowieka, który stał się jego mentorem. - Helmut Kajzar, dramaturg i wielki artysta wpoił mi kilka zasad. Trudno je dookreślić - mówi. - Dotyczyły bowiem pracy z aktorem, uczciwości w podejściu do pracy i zawodu. Potem los rzucił Korwina do Łodzi, do tamtejszego Teatru Powszechnego, którym rządził Roman Kłosowski, słynny Maliniak z "Czterdziestolatka". Obaj panowie spotkali się po raz drugi. Za pierwszym razem Kłosowski wściekł się na Korwina, który starał się o etat aktora w jego teatrze. Na pytanie: "A co chciałby pan u mnie robić?" Korwin odparł: "Grać". Usłyszał wówczas: "Panie, od grania to już tu tacy są!".

Tym poza konkursem

Za drugim razem dał mu pracę. Pozwolił nawet reżyserować. W Powszechnym zrobił trzy przedstawienia. Zostały dobrze przyjęte. Wtedy ponownie dopadła go ta myśl, że trzeba zacząć dyrektorowanie. A że w Elblągu był konkurs, to wsiadł w pociąg. Dostał posadę, ale pech chciał, że w drzwiach minął Stanisława Tyma, który co prawda w konkursie nie uczestniczył, ale... miał nazwisko. I tak Korwin dyrektorem elbląskiej sceny nie został. Poszedł więc do Ministerstwa Kultury i zapytał urzędników: "Jak można zostać dyrektorem?".

- Spojrzeli na mnie jak na chorego psychicznie. Ale ta moja bezczelność musiała na nich zrobić wrażenie - wspomina. - Zapytali, jak ja sobie to wyobrażam. Odparłem, że może są jakieś kursy albo studia, albo jakiś dyrektor, który fachu nauczy. Dużo później ktoś z owego ministerstwa powiedział mi: gdybyśmy cię wtedy wysłali, to wzięliby cię za ubeka albo wtyczkę do pilnowania.

W końcu propozycja przyszła sama. I tak został dyrektorem teatru w Kaliszu. Potem w Opolu, gdzie był szefem trzech instytucji naraz: Teatru Dramatycznego, Lalkowego i Opolskich Konfrontacji Teatralnych. Szefował, bagatela, 300 osobom. W 1990 roku wygrał konkurs na dyrektora szacownego Teatru Powszechnego w Łodzi. Placówka stała na skraju bankructwa. Ówczesny prezydent miasta wycedził: "Zrobiłem błąd z tym konkursem. Trzeba było teatr zamknąć. Ma pan więc pół roku by postawić go na nogi".

Postawił. Na przedstawienia waliły tłumy. Po czterech latach dyrektorowania, reżyserowania i prowadzenia katedry w łódzkiej filmówce przyszedł list od Wojciecha Bonisławskiego, dyrektora Wydziału Kultury w gdańskim Urzędzie Wojewódzkim.

- Pismo było enigmatyczne, że proponują współpracę, że dobrze by było, gdybym podjął wyzwanie - wspomina Maciej Korwin. - Pomyślałem, że wszystko co najlepsze w Powszechnym już przeżyłem, chwyciłem więc za telefon i zadzwoniłem do dyrektora Bonisławskiego. Powiedział, że mam napisać program, bo Teatr Muzyczny jest w krytycznej sytuacji.

Marka za granicą

W podjęciu decyzji o przenosinach do Gdyni pomógł mu przyjaciel Marek Sikora (grał w serialu "Szaleństwa Majki Skowron"). Miał otwarty umysł, był aktorem, tancerzem, reżyserem i cholernie przystojnym facetem. - Jego żoną była Grażyna Wolszczak, znana m.in. z roli w filmie "Wiedźmin". Stanowili naprawdę piękną parę. Umówiliśmy się z Markiem, że on weźmie się za sprawy artystyczne Muzycznego. Mieliśmy ogromne plany, Marek spotkał się z zespołem. Mieliśmy zacząć od września, w lipcu zmarł na wylew - Maciej Korwin zawiesza głos, by po chwili dodać: - I zostałem z tym wszystkim sam.

Po kilku miesiącach intensywnej pracy mimo że teatr był zadłużony po uszy, wystawił hiperprzedstawienie "Evita". To był pierwszy sukces. "Jesus Christ Superstar" był kolejnym, "Chicago" również, potem "Hair".

Przez tych 10 lat Teatr Muzyczny pod kierownictwem Macieja Korwina dał ponad 600 spektakli poza granicami Polski. Problem w tym, że tam - za Odrą - Muzyczny to uznana marka. W Polsce jeszcze nie.

Jak profesor Pazury, uczeń Kaisera i Maciejowskiego, uczci swój jubileusz?

- Może w październiku zagram jakąś rólkę na scenie -wyznaje.

Oscara za rolę nie oczekuje. Wolałby go dostać za... konferansjerkę, którą uwielbia i nazywa życiową pasją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji