Artykuły

Poznań. "Prometheus Landscape II" Jana Fabre'a na Malcie

Spektakl " Prometheus Landscape II" w reżyserii belgijskiego reżysera Jana Fabre'a, uznawanego za jednego z bardziej wszechstronnych artystów współczesnych, zobaczymy 8 i 9 lipca o godz. 19 w Auli Artis.

W ubiegłym roku Fabre przywiózł na festiwal Malta solowy projekt taneczno-teatralny "Another Sleepy Dusty Delta Day", w tym roku wraz ze swoim zespołem Troubleyn wziął na warsztat mit prometejski, znany z "Prometeusza w okowach" Ajschylosa. Tak powstał " Prometheus Landscape II", którego światowa premiera odbyła się w styczniu w ramach Peak Performances@Montclair, jednego z najbardziej awangardowych przeglądów sztuk performatywnych w Stanach Zjednoczonych. Współproducentem przedstawienia jest Fundacja Malta, a w międzynarodowej ekipie aktorskiej znalazła się polska aktorka Kasia Makuch.

rozmowa z Kasią Makuch

Iwona Torbicka: Jak trafiłaś do zespołu Jana Fabre'a?

Kasia Makuch: To niesamowita historia, do dziś nie mogę w nią uwierzyć. Wiosną ubiegłego roku przeczytałam w internecie, że Jan Fabre poprowadzi w Poznaniu warsztaty mistrzowskie dla młodych aktorów i tancerzy. Miały się odbyć na przełomie czerwca i lipca w ramach Festiwalu Teatralnego Malta w Poznaniu. Spośród wszystkich uczestników Fabre obiecał wybrać dwoje do swojego najnowszego projektu "Prometheus Landscape II". Pomyślałam, co mi tam, zgłoszę się, może być niezła przygoda. Po selekcji zgłoszeń, do przesłuchania na warsztat przystąpiło około 40 osób, Fabre wybrał dziesięć i ja byłam wśród nich. Samo przesłuchanie to odrębna historia - sprawdzano nasze umiejętności pod każdym kątem: ruchu, wyobraźni, ekspresji Ostatni etap castingu był dwugodzinną improwizacją, w czasie której wcieliliśmy się w tłum imprezowiczów, a Fabre co chwila zmieniał nam zadania: raz miałam być sztywną żoną, za chwilę nimfomanką

Chyba dostaliście niezły wycisk, co? Przecież Fabre ma bzika na punkcie ekspresji fizycznej w aktorstwie. Krążą legendy o tym, jak bezlitosny jest dla swoich aktorów. Dla niego ciało to "materia prima". Żadnych granic, żadnych barier. Tak było?

- Żadnych granic! Na warsztacie ćwiczyliśmy po osiem godzin dziennie, to były głównie ćwiczenia fizyczne. Fabre ostro nas przeczołgał. Byliśmy dzikimi zwierzętami, gadami, insektami Pot lał się z nas strumieniami. Zadania, które składają się na jego metodę, polegają na wykorzystaniu całego ciała do wyrażania konkretnych emocji: głodu, strachu, zwątpienia, wściekłości. Część z nich opracował, inspirując się Grotowskim i Meyerholdem. Wieczorem, kiedy lądowałam w hotelu, ze zdziwieniem oglądałam swoje posiniaczone ciało, jeszcze nigdy nie przyszło mi go tak mocno eksploatować. Byłam tak fizycznie rozedrgana, że nie mogłam spać. Kolejnego dnia od początku to samo. W tym wszystkim chodziło o to, by myśleć najpierw ciałem, a potem głową, by impuls do reakcji był organiczny, nie intelektualny. Co szczególnie dla mnie, aktorki przede wszystkim "myślącej", było dużą przeszkodą. Dopiero, kiedy ciało nie kłamie, jesteśmy w stanie wyrażać na scenie prawdę. Po czterech dniach warsztatów Fabre zaproponował trzem osobom udział w kolejnych warsztatach jesienią w Antwerpii. Absolutnie się tego nie spodziewałam, ruchowo czułam się dużo gorsza od pozostałych uczestników.

Dlaczego ładna aktorka po łódzkiej szkole teatralnej miała tak zaniżoną samoocenę? Tak trudno ci było uwierzyć, że ktoś na ciebie postawił?

- Widzisz, szkoła teatralna w Polsce nie rozpieszcza przyszłych aktorów. Bez końca słyszą, że robią coś nie tak, że muszą dużo pracować, że niczego jeszcze nie umieją. Standardem jest negatywna krytyka, pognębienie studenta. To nie wpływa dobrze na kondycję psychiczną i nie uczy wiary w siebie. Ja tak miałam. A potem, po studiach, wpadłam w polską rzeczywistość. Wysyłałam swoje CV, pukałam do drzwi dyrektorów teatrów i słyszałam słowa, które słyszy wielu młodych aktorów: nie mamy nowych etatów. I komentarze: Ale pani wysoka! [Kasia ma 183 cm wzrostu - red.]. Owszem, zagrałam tu i ówdzie, "przemazałam" się w jakiś serialach, ale to nie była żadna artystyczna przygoda. Udało mi się zagrać Królową Śniegu w bajce w teatrze w Radomiu - jeden jedyny raz mój wzrost okazał się atutem. Górowałam nad innymi, byłam groźna, dzieci się mnie bały (śmiech ). Potem z kilkoma znajomymi zaczęłam grać w warszawskich klubach, przestrzeni absolutnie nieteatralnej. Kiedy zgłaszałam się na warsztaty do Fabre'a, byłam w dołku - po raz ostatni rozważałam zmianę zawodu. Przy moim wzroście i - niestety - braku wyobraźni ze strony reżyserów, z większością ról granych przez moje koleżanki musiałam się pożegnać. Wyobrażasz sobie amantkę o głowę wyższą od swojego partnera?! (śmiech )

O wiele trudniej wyobrazić mi sobie adeptkę dobrej polskiej szkoły teatralnej, która wchodzi w performance art. Zapomina o wszystkim, czego się nauczyła i zdaje się głównie na instynkt, intuicję.

- Tak, to nie było łatwe. Fabre nie znosi wielkiego, "napompowanego" grania, w takim sensie, jak uczono nas także w szkole teatralnej. Kiedy zaobserwuje takie podgrywanie, krzyczy: "Schauspiel Theater"! Mówi, że wtedy pompujemy swoje aktorskie ego. Gdyby nie fakt, że chodziłam na warsztaty, na których poznałam metodę pracy Grotowskiego, nauczyłam się świadomości ciała, odsłaniania tej warstwy swojej natury, która w codziennym życiu pozostaje ukryta, miałabym ogromny problem w tej pracy. Dla Fabre'a Grotowski i Kantor to najwięksi mistrzowie. A ciało to najważniejszy i właściwie jedyny instrument aktora, nie powinno się go lekceważyć, zapominać o nim, chować pod wymyślnym kostiumem. Dlatego tak często aktorzy u Fabre'a występują nago, a fizyczność nie stanowi dla nich żadnego tabu.

Kiedy jechałaś do Antwerpii, byłaś już gotowa do takich działań? Żadnego wstydu, pełna akceptacja swojej cielesności w każdej z możliwych odsłon?

- Przede wszystkim prawdziwym zaskoczeniem było dla mnie zderzenie z aktorami i tancerzami z zagranicy, którzy znaleźli się na warsztacie lub stanowili już obsadę spektaklu. Oni funkcjonują zupełnie inaczej, inaczej myślą o sobie, o postaci na scenie. Fantastycznie improwizują, mają duże poczucie humoru, są wszechstronni, równie dobrze potrafią odnaleźć się w sitcomowej gadanej scence, jak i w abstrakcyjnej etiudzie z użyciem samego ciała. Są niesamowicie "nakręceni", pozbawieni mieszczańskich hamulców, wstydu. Na przykład puszczenie bąka na scenie i jego podpalenie nie stanowi dla nich problemu. Często się zdarza, że działają, zanim pomyślą, ja - odwrotnie. Jadąc do Belgii nie byłam do końca gotowa obnażać się psychicznie i fizycznie przed publicznością, choć na początku tak mi się wydawało. To przyszło z czasem.

Hamulce puściły po trzeciej próbie?

- Nie tak prędko. Dla mnie najciekawszym doświadczeniem w tej pracy było poznawanie samej siebie, danie upustu kreatywności. Fabre w żaden sposób jej nie ograniczał, nie cenzurował, nie wartościował. Produkowaliśmy czasem jakieś żenujące sceny, ale liczyło się podejmowanie ryzyka takiej porażki. U niego energia zawsze idzie w górę. Nie ma krytykowania, poniżania, jest tylko pozytywna motywacja. Tak że aktor sam stawia przed sobą wyzwania, chce ciągle iść dalej. Poznawaliśmy własne ograniczenia, każdy miał okazję na sobie sprawdzić, jak dalece może kontrolować swoje emocje i ich wyrażanie.

Fabre stosował jakieś drastyczne metody?

- Nigdy. Na początku, szukając formy na spektakl, Fabre przeprowadził próby zainspirowane filmem Kubricka "Full Metal Jacket". Na scenie kazał ustawić wielkie metalowe łóżka, obok nich leżały siekiery. W próbie uczestniczyli wszyscy. Każdy z nas - na zmianę - miał być sierżantem, który nie tylko chce podporządkować sobie żołnierzy, ale także ich upokorzyć. Wszystkie chwyty były dozwolone. Igraliśmy ze swoimi najgłębiej skrywanymi instynktami...

Ktoś sięgnął po siekierę?!

- Zdarzało się, ale wiedzieliśmy, że mamy nad sobą kontrolę. Pewien bardzo zdolny młody chłopak nie wytrzymał tych prób psychicznie. Chociaż Fabre chciał go zaprosić do dalszej współpracy, zrezygnował. Myślę, że gdybym była młodsza [Kasia Makuch ma 33 lata - red.], też nie dałabym sobie rady. Dojrzałość psychiczna niewątpliwie tu pomaga.

Po zakończeniu warsztatów Fabre zaproponował ci współpracę przy "Prometeuszu..."?

- Po dwóch tygodniach zapytał, czy widzę siebie w tym pokręconym zespole (śmiech ). Byłam w siódmym niebie. W Polsce nie czekały na mnie żadne propozycje, nie miałam nic do stracenia. Bardzo chciałam znaleźć się w zespole Fabre'a. Próby ruszyły od razu, mogłam przyglądać się, jak pracuje jego międzynarodowa grupa. Myślenie o Troubleyn - teatrze Fabre'a - jako o teatrze tańca jest wielkim błędem. Tam nie ma podziału na aktorów i tancerzy. To są właściwie aktorzy totalni, wszyscy robią wszystko. I znakomicie im to wychodzi! U nas tzw. aktor dramatyczny z definicji był kimś lepszym. U Fabre'a tancerz dostaje zadania aktorskie, a aktor - fizyczne, nikogo to nie dziwi, nikt nie myśli: to mogę, a tego mi nie wypada. Wszystko mogę i wszystko wypada. Na początku każdy z nas próbował się zmierzyć z przynajmniej dwoma postaciami spektaklu. Decyzje ostateczne zapadły znacznie później. W moim przypadku stanęło na tym, że zagram Pandorę.

I pewno miałaś grać nago?

- Wcale nie! To prawda, że aktorzy Fabre'a bez problemu się rozbierają, ale on sam nigdy niczego nie narzuca. Na jednej z prób miałam być w bieliźnie i na wysokich obcasach. Wysoka jak wieża i jeszcze wpół rozebrana, nie czułam się najlepiej. Dostałam też opasły album ze zdjęciami Helmuta Newtona. Fabre, wskazując na jedno z nich, powiedział: "Masz być taką kobietą".

Silną, wyzbytą wszelkich kompleksów, bez zahamowań idącą po swoje... Słowem macho w szpilkach.

- To był tylko punkt wyjścia. Całą noc oglądałam zdjęcia modelek Newtona i chyba zrozumiałam, o czym myślał Fabre, dając mi album. Podczas prób z jego zespołem sukcesywnie pozbywałam się kompleksów, mój wzrost wreszcie przestał mi przeszkadzać. Na próbach Fabre żartobliwie nazywał mnie "Polish dwarf" [polski krasnal - red]. Kiedy po spektaklu stajemy do ukłonów, jestem najwyższa z całego zespołu i jest mi z tym dobrze. Nauczyłam się akceptować siebie taką, jaką jestem. Wyzbyłam się wyniesionego ze szkoły teatralnej, ciągłego poczucia winy. Fabre zamiast krytykować aktora - kiedy coś mu się nie podoba - namawia go do poszukiwań. Czasem długich i piekielnie męczących. Chętnie rozkłada na części pierwsze kolejne pomysły aktora. Taka praca to rodzaj wspólnej drogi, prowadzącej do znalezienia najlepszej formy wyrazu. Aktorowi daje to ogromną satysfakcję.

Spektakl " Prometheus Landscape II" zobaczymy 8 i 9 lipca o godz. 19 w Auli Artis.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji