Artykuły

Premier nie na "tej" premierze

(Korespondencja z Izraela)

Podzielone ściankami z cegły i dykty wnętrze potężnego hangaru na rybackie łodzie, pełne kałuż wody pochodzącej z uderzeń zimowej fali, która zalewa chropawą i nierówną wylewkę podłogi oraz pięknie sklepiona sala, której wystrój wnętrza, wieszcząc najlepszy gust nowocześnie myślącego architekta, przyciąga prostotą bogactwa. Dwa miejsca akcji dwóch teatrów. Pierwsze - wtopione w najstarszą przystań tego wybrzeża Ziemi Obiecanej; drugie - usankcjonowane autorytetem mecenatu nowego państwa. Pierwsze - biedne i nieoficjalne, nawiązujące swą historią do pokory chrześcijańskiej misji: drugie - podkreślające zasobność oficjalności Hala w Jaffie; stanowiąca schronienie "Cricotu", i chluba architektoniczna Tel Avivu, goszcząca w swych pomieszczeniach Teatr Wielki z Warszawy.

"Organizatorów, którzy w tym samym tygodniu sprowadzili do Izraela zespół Teatru Wielkiego z Warszawy i ongisiejszy krakowski, a obecnie chyba ogólnoeuropejski Cricot 2, powinno się postawić, do kąta w Umarłej klasie". Taki początek recenzji jedynej wychodzącej w języku polskim gazety codziennej "Nowiny Kurier" rozszyfrowywał niefortunność tego "zderzenia", nad którym unosił się duch Brunona Schulza. "Manekiny" bowiem to opera Zbigniewa Rudzińskiego, posługująca się tekstami autora "Sklepów cynamonowych", zaś sam Schulz - jak to kiedyś określił Tadeusz Kantor został obok Witkacego jednym z "uczestników" seansu dramatycznego, jakim dla odtwórcy "Cricotu 2" była zawsze "Umarła klasa".

Wzruszający zawsze "Valse Francois", oznaczający jeszcze jeden młodzieńczy zryw stojących nad grobem staruszków, lokatorów biednej izby szkolnej, rozbrzmiewał w kącie hangaru Jaffie dwanaście razy, co w statystyce tego artystycznego przedsięwzięcia stanowiło próg jeszcze jednego rekordu: 1320 prezentacji "Umarłej klasy". Na ławach i praktyka blach potężnej hali zasiadało jednorazowo 700-800 osób mimo że za bilet zapłacić trzeba było 25 000-30 000 szekli (kwota znaczna, jeśli wziąć pod uwagę dosyć niskie w tym kraju zarobki i grudniowy kurs dolara - ok. 1500 szekli), recenzji zaś ukazało się... kilkadziesiąt.

"Aktorzy są niezrównani". "To nie jest martwa klasa, lecz tętniący ruchem teatr totalny". W Umarłej klasie każdy może znaleźć dla siebie coś swojego, sztuka Kantora i jego świetnych aktorów oddziałuje na zmysły widza w sposób indywidualnie wybiórczy (...). Lud wali do Umarłej klasy i każdy siada w niej w swojej własnej ławce, na swoją miarę przeżyć i wrażliwości".

Zdania cytowanej opinii krytycznej powtórzyły wszystkie recenzje, podkreślając i rewolucyjność Kantorowskiej wizji, i to, co dało zespołowi szczególną satysfakcję - warsztat aktorski świetnie przygotowanego i ujmującego swą świeżością ansamblu. Mozaika tytułów napisanych w języku hebrajskim recenzji (tylko trzy posłużyły się jidysz) mówi sama za siebie: "Kantor - wspaniały żałobnik", "Maestro", "Anarchista", "Malarz, który tworzy teatr", "Jeszcze dziecko", "Dziecko iwwieku lat 71", "Życie między kościołem a synagogą" - to pierwsza grupa relacji, wywiadów i ocen, które za punkt wyjścia przyjęły postawę życiowo-ąrtystyczną twórcy "Umarłej, klasy". Opis przedstawienia i jego szczegółową eksplikację znamionowały tytuły drugiej grupy: "Teatr śmierci" ("Alhamiszmar"), "Relacja zza grobu ("Maariv"), "Taniec śmierci Teatru Cricot 2" ("Haarec"), "Jeszcze nie umarła klasa" ("Shou Avigal"), "Nagrobek dla dziecka w nas samych" ("Yedioth Ahronoth"), "Lalki człowiecze" ("Laisza"). Wreszcie tytuły nie wymagające, komentarza, typu: "Umarła klasa - wysoka klasa".

"The Jerusalem Post", liczący się na świecie dziennik, który wychodzi w stolicy w języku angielskim, powracał kilkakrotnie do spektaklu Kantora. Nie tylko na okładce swego weekendowego magazynu pomieścił przepiękne zdjęcie Kantora na całą, olbrzymią stronę (w poprzednim tygodniu portret taki miał słynny Teddy Kollek, mer Jerozolimy od lat dwudziestu), ale w relacji Marshy Pomerantz, która uczestniczyła i w adaptacji pomieszczeń hali, i w próbach przygotowawczych, złożył znowu hołd zespołowi aktorskiemu. Recenzentkę urzekły zwłaszcza te cechy, które w aktorskim żywocie decydują o powodzeniu i sukcesie: opanowanie i dyscyplina. Obserwując dramatyczny przebieg próby i filmowych dokrętek, była pełna podziwu dla ludzi, którzy - jak napisała - "zgodnie z Kantorowską teorią przekraczają co chwila niewidoczny próg życia i śmierci".

Z Izraela przywieźliśmy do Polski jeszcze jeden plik recenzji, których treść wypełnia porównanie scenicznych efektów obydwóch polskich zespołów. I można by przemilczeć niepowodzenia "Manekinów", których twórcy po gentlemeńsku złożyli premierowy hołd Kantorowi , gdyby nie jedno "ale". Otóż - świąteczne wydanie telewizyjnego magazynu kulturalnego "Ze sztuką na ty" obwieściło sukces Teatru Wielkiego. O sukcesie wspominali sami twórcy, a dyrektor Satanowski, zachęcany uśmiechem dyrektora "Pagartu", cytował oficjalne wystąpienie premiera Peresa. A przecież wystarczyłoby przejrzeć kilka tytułów. Przynajmniej dwa z nich nie wymagają komentarza: "Premier bez premiery" i "Peres na nieodpowiedniej premierze".

Ale na wszelki wypadek, by sumienie dziennikarskie zadowolić, zacytujmy początek drugiej recenzji pióra Eliahima Jarona, pomieszczonej w tygodniku "Haszawua" z dnia 13-19.XII.1985: "... Boże mój, nasz premier i jego zastępca poszli nie na "to" przedstawienie. Są dwa teatry z Polski, ale tylko jeden obwieszcza wiosnę teatru. (...) Manekiny, sztuka nieciekawą, a opracowanie sceniczne nie dorastające w ogóle do rangi świata autora. Spotkanie z Tadeuszem Kantorem jest spotkaniem nie tylko z innym teatrem, ale także z nowym światem. Jego dzieło jest nie tylko osobiste i oryginalne, ale i w najwyższym stopniu - bezkompromisowe".

"No comments" - jak mawiają Anglicy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji