Miłosny slam i Pustki
Najnowsza sztuka Przemysława Wojcieszka "Cokolwiek się zdarzy, kocham cię" to połączenie publicystyki z tendencyjnymi obserwacjami społecznymi. Nagromadzenie gagów słownych rozbawi na pewno widzów z "pokolenia porno" - po próbie czytanej dramatu w TR Warszawa pisze dla e-teatru Agnieszka Kłos.
I pewnie tylko ich, bo papierowe postaci i słaby tekst nie przyciągną do teatru wyrobionych widzów, czyli takich, którzy oczekują od sztuki mówienia o czymś istotnym. Bo chyba po to w dalszym ciągu niektórzy z nas chodzą do teatru. Żeby usłyszeć trochę prawdy i zobaczyć coś niebanalnego. Tymczasem takie klasyczne nastawienie i przyzwyczajenia nie sprawdzą się w konfrontacji ze sztuką Wojcieszka.
Autor [na zdjęciu] należy do najmłodszego pokolenia dramatopisarzy i swoją sztuką o miłości dwóch dziewczyn wpisuje się w nurt niedawno odkrytego w Polsce brutalizmu. Tak mocny temat okazał się jednak w ujęciu autora nieudolną farsą. A nazwisko jednej z bohaterek sztuki - Sugar Kane - zamiast prowokacji kpiną.
Czytanie sztuki przerywały krótkie występy wrocławskiej formacji "Pustki", która ma na swoim koncie udział w wielu produkcjach offowego kina. Zespół grał podczas scenicznych zawodów slam poetry i wywoływał na widowni prawdziwe poruszenie. To było jedyne istotne wydarzenie na scenie tego wieczoru.
Główni bohaterowie dramatu zajmują się w życiu dorywczą pracą, wieczorami zaś zmieniają się w gniewnych poetów. Najwięcej emocji dostarcza im organizowany w pustych salach fabrycznych slam poetry, czyli zawody o najlepszy wiersz i wykonanie go na scenie. Ten, kto zostanie obwołany zwycięzcą wieczoru dostaje pieniądze. Dużą sumę biorąc pod uwagę stan poetyckich kieszeni. W regularnych potyczkach słownych i fabrycznych improwizacjach bierze udział Sugar, tymczasowo zatrudniona w smażalni kurczaków.
W sztuce Wojcieszka występują same nieprawdopodobne typy, zlepione z języka ulicy, publicystyki i blogów. Masa gagów, mrugnięć do publiczności i zgryw na scenie niebezpiecznie zdominowały treść sztuki.
Tekst młodego dramaturga trąca bardzo wyraźną, tendencyjną tezą. Życie zostało w nim streszczone do kilku machnięć rękoma i pragnienia miłości. Zakazane uczucie i poezja jak w podręcznikach do historii literatury zostały złączone. I chociaż nie miały takiej mocy jak w opowieściach młodego Rimbauda czy Verlaine'a, dla najmłodszych widzów pewnie były pewnie świeże.
Tymczasem na scenie czytanie nowej sztuki ciągnęło się niemiłosiernie. Najważniejsze przeżycia, uczucia i dramaty bohaterów zostały po prostu streszczone. A sami bohaterowie wykastrowani z osobowości. Zastanawiałam się czy wystawienie tego tekstu na scenie mu jakoś pomoże. Prawdopodobnie nie. Nierówny poziom zdań, słabe umotywowanie psychologiczne i humor jak z serialu telewizyjnego nie wzbudzą zaufania ani reżyserów, ani tym bardziej aktorów.