Artykuły

Całuj mnie, tylko nie w usta! Czyli nie oszukuj białostoczan

Znani warszawscy artyści często zjawiali się w Białymstoku. Tutejsza publiczność wynagradzała im to nie mniejszym niż w stolicy uwielbieniem. Ale gdy tylko wyczuła, że artysta ma muchy w nosie, to wówczas była bezwzględna.

Taki też los spotkał gwiazdę Warszawskiej Opery, tenora Ignacego Dygasa. W 1922 roku jego występ zapowiedziano w Białymstoku jako wydarzenie sezonu. Bilety rozeszły się migiem. Niestety, artysta w ostatniej chwili odwołał swój przyjazd. Cóż, każda gwiazda miała i ma swoje kaprysy. Po kilku tygodniach w mieście pojawiły się ponowne szumne zapowiedzi koncertu Dygasa. Białostoczanie i tym razem stanęli na wysokości zadania, wykupili wszystkie bilety i? znowu nic z tego nie wyszło. Dyrekcja teatru Palace, w którym śpiewak miał wystąpić, była jednak nieustępliwa. Po raz trzeci zakontraktowała występ kapryśnego tenora. I stało się tak jak w porzekadle, do trzech razy sztuka, a efekt był taki sam. Dygas najwyraźniej miał bardziej intratne propozycje występów, a prowincjonalny Białystok trzymał w szachu, że a nuż przyjedzie.

Sława tenora była jednak tak wielka, że właściciele Palace, Salomon Herman i Izaak Gurwicz, odczekali trochę i zaryzykowali jeszcze raz. No i wreszcie udało się. Tak jak i poprzednimi razy, miasto zostało oblepione afiszami zapowiadającymi "Wielki wieczór pieśni i arii operowych". Śpiewakowi towarzyszyć w nim miała primadonna Opery Warszawskiej Zofia Zabiełło. Artyści śpiewać mieli z towarzyszeniem fortepianu, przy którym zasiadł profesor Tadeusz Mazurkiewicz. Aby zatrzeć złe wrażenie z przeszłości, zapowiadano Dygasa jako "bohaterskiego tenora światowej sławy". Jego białostocki koncert miał być ostatnim występem przed wielkim tournée artysty po Stanach Zjednoczonych. Pisano, że to właśnie Białystok w imieniu całej Polski będzie go żegnał, może i na bardzo długo. Dygas miał "przemówić do serc" białostoczan, a "koncert zapowiadał się pod każdym względem imponująco". Warunki tego występu zapisane zostały w stosownym kontrakcie. Przewidywał on, że pół gwiazdorskiej gaży Dygas dostanie w Warszawie, a resztę otrzyma w Białymstoku, ale już po koncercie. Wszystko zostało zapięte na ostatni guzik. We wtorek 28 października 1924 roku, wieczorem o godzinie 8.30 kurtyna w Palace majestatycznie uniosła się w górę i na rozświetlonej reflektorami scenie pojawił się Ignacy Dygas. Zamiast owacji, do których przywykł, powitały go ledwo mizerne brawka. Zdumiony artysta powiódł wzrokiem po widowni i zamarł - świeciła pustkami! Na sali mogącej pomieścić 900 osób nie było nawet połowy zajętych foteli. Białostoczanie, pomni jak wystrychnął ich na dudka, zemścili się srogo. Dygas szybko skalkulował, że klauzule kontraktu, w których mowa była o finansach, były zagrożone. Pomimo tego wykonał zgodnie z zapowiedzianym programem pierwszą część koncertu. W trakcie przerwy, za kulisami rozpoczęły się nerwowe pertraktacje. Dygas kategorycznie odmówił ponownego wyjścia na scenę. Zażądał natychmiastowej wypłaty honorarium. Dyrektorzy teatru byli bezradni. Pokazywali wyciągi z kasy, które czarno na białym wskazywały plajtę. Obiecywali śpiewakowi, że może później dopłacą resztę. Ale Dygas o żadnej reszcie nawet słuchać nie chciał. Stwierdził, że to co mu się proponuje, to skandal, że to nie wystarczy mu nawet na opłacenie impresaria i "wpadł w stan zdenerwowania niezwykłego". Zdezorientowana garstka publiczności słyszała dochodzące zza opuszczonej kurtyny odgłosy awantury. Gdy przerwa trwała już godzinę (!), słuchacze zaczęli domagać się kontynuacji występu, za który przecież zapłacili. Dygas, słysząc narastający na widowni harmider, wychynął zza kurtyny i oświadczył zdumionej publiczności, że "z winy publiczności ogłaszam dłuższą przerwę". Po tym występie na sali "rozpoczęło się istne piekło". Trzeba było wezwać policję. Ta uspokoiła trochę rozwścieczonych melomanów. Chwilę względnego spokoju wykorzystał impresario śpiewaka, który wyszedł na scenę i próbował wytłumaczyć publiczności przyczynę zatargu. Jednak nikt nie chciał nawet tego słuchać. W jego kierunku poleciały epitety i poważne zapowiedzi grożące mu uszczerbkiem na zdrowiu. Wystraszony impresario truchtem zbiegł za kulisę. Po chwili na scenę wypadł "rozsierdzony tenor". Za nim skulony wychynął akompaniator. Dygas "byle się pozbyć, dał kilka piosenek", które publiczność nagrodziła buczeniem i złośliwymi uwagami. Gdy skończył śpiewać, oburzona publiczność wstała i trzaskając fotelami, wyszła z teatru. Nazajutrz recenzent skwitował to krótko "nie wdając się w drażliwe szczegóły musimy zachowanie się p. Dygasa potępić jak najostrzej". Ten białostocki incydent nie zachwiał jednak karierą tenora. Dostąpił nawet zaszczytu nagrania w 1927 roku wzorcowego wykonania nowego hymnu Polski, Mazurka Dąbrowskiego. Tournée goniło tournée. Oklaskiwany był w całej Europie, ale do Białegostoku nie przyjechał już nigdy.

Przyjechała za to do Palace Warszawska Operetka. Już same ekscytujące tytuły wskazywać mogły, że ze sztuką wysokich lotów przyjazd ten nie ma nic wspólnego. Pomimo tego "stęskniona za godziwą rozrywką publiczność białostocka powaliła do Palace". W niedzielę 26 września 1926 roku z teatralnej sceny miało wybrzmieć dzieło "Cnota 96 próby". Następnego dnia w poniedziałkowy wieczór warszawiacy proponowali "Całuj mnie, tylko nie w usta". Dopiero w trakcie tych podejrzanej jakości występów okazało się, że melomanów "nabrano, albowiem żadnej Operetki Warszawskiej nie było!". Zamiast niej wystąpiło kilku "trzeciorzędowych" artystów, którzy wykonali program składający się "z dwóch starych, prastarych wodewilów oraz divertissementu". Po pierwszym programie rozczarowana publiczność potupała i pobuczała, ale nazajutrz ponownie tłumnie zjawiła się w Palace. Tego wieczoru nie pozostawiono jej złudzeń, w co warszawskich artystów ma pocałować. Zamiast "znanych sił Operetki Warszawskiej", wystąpiło kilku osłabłych i podstarzałych amantów, którzy z "nachalstwem" wykonali swoje prastare numery. Zamiast zapowiedzianej operetkowej orkiestry wokalistom przygrywał akompaniator na rozstrojonym "piano - klepadle". Białystok kipiał z oburzenia. Żądano wyciągnięcia surowych konsekwencji od organizatorów "takich oszukańczych murzyńskich imprez". Ubolewano, że "nabieranie publiczności naszej praktykuje się u nas w Białymstoku w ostatnie czasy bardzo często".

Dobrze, że właśnie te czasy były ostatnie i dziś nikomu już do głowy nie przyjdzie myśl, aby do Białegostoku jechać z chałturą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji