Artykuły

Amaranty

Urodziłem się 11 listopada. Od dziecka byłem przekonany, że wszystkie te uroczystości, przemarsze, defilady są na moją cześć - pisze Andrzej Łapicki w Rzeczpospolitej.

Najpiękniejszym prezentem było czako ułańskie księcia Józefa (chyba ze sklepiku pani Brzozowskiej). Chodziłem w nim, salutowałem i czułem się, jak Marszałek, którego wielbiłem. Na wakacjach w Muszynie (bo byłem słabego zdrowia) poznałem panią Sędzielowską z Krakowa, wielką wyznawczynię "Strzelca". Kiedy jej powiedziałem, że Marszałek ma stalowe oczy - oszalała z zachwytu. "Powiem mu, jak go tylko spotkam!" - krzyknęła. Zapytałem, jak ja mógłbym go zobaczyć z bliska. "Bądź w dzień powszedni przed dziewiątą rano pomiędzy Belwederem a GISZ".

W GISZ (Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych), w Alejach Ujazdowskich, naprzeciwko Ogrodu Botanicznego Marszałek urzędował i miał mieszkanko. Któregoś dnia - była jesień, dzień pochmurny - poszedłem z mamą w aleje. Pusto. Od Belwederu zaczęła się zbliżać sylwetka dobrze znana z fotografii. Marszałek Józef Piłsudski, a pół kroku za nim adiutant w mundurze Strzelców Podhalańskich, chyba dwumetrowy. Poza tym żadnych BOR. Stanąłem, strzeliłem obcasikami i zasalutowałem. Marszałek uśmiechnął się i mi odsalutował. Serce mi waliło, czułem, że stało się coś niezwykłego. Największy Polak mnie zauważył. Od pani Sędzielowskiej w nagrodę za dzielność otrzymałem znaczek "Strzelca". Nosiłem go jeden dzień. Pani Rontalerowa - przełożona szkoły powszechnej - kazała mi go zdjąć. Była endeczką. Ale mojego dziecięcego przeżycia nie mogła mi odebrać.

Ciekawe. Flagi, którymi dekorowano miasto, nie były biało-czerwone. Były biało-amarantowe - to szlachetniejsza odmiana różu. Potem zaczęła wchodzić czerwień, dotąd zarezerwowana dla PPS na 1 maja.

W pamięci mam widok, jak z pocztówki - Marszałek na placu Saskim przyjmuje defiladę wojsk, siedząc na ulubionej Kasztance. Z tyłu przypatruje mu się Książę Pepi. Niebo jest pochmurne. Marszałek jak rycerz - siedzi na koniu mocny, wyprostowany. Potem częściej można go było zobaczyć na trybunie, raz nawet na fotelu. Gasi.

I powoli zaczęły niknąć amaranty, aż przykryła je wszechobecna czerwień. Amarant -bardzo polski kolor. Kiedy w latach 60. zmieniono (zresztą bardzo delikatnie) mundury milicji z siwych na siwoniebieskie, "Otek" - znany scenograf, któremu powierzono to zadanie, wplótł w ozdoby kołnierza nitkę amarantową. Bardzo był dumny, że oszukał władzę i dodał patriotyczny akcent do stroju niezbyt popularnej formacji. Szkoda tych amarantów. Przypominały Somosierrę, Księcia Pepi i były wyjątkowe. Nie można nas było pomylić z Monako czy Indonezją. Przecież w starych wojskowych piosenkach zawsze przewijają się amaranty ("Barwny ich strój, amaranty zapięte pod szyją/ Ach, mój Boże, jak ci polscy ułani się biją..."). Szkoda, że ich już nie ma. Szkoda, że nie mam już siedmiu lat, kiedy salutowałem Marszałkowi. Szkoda, że już wiem, że święto 11 listopada - to nie tylko moje urodziny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji