autor: Aleksander Roda Roda
Czas akcji: XIX wiek.
Miejsce akcji: miasteczko Prepelnica i okolice.
Obsada: 23 role męskie, 8 ról kobiecych.
Druk:
W miasteczku Prepelnica umiera pewien czcigodny obywatel, pozostawiając na tym świecie osamotnioną małżonkę. Wdówka jest bardzo młoda i piękna, a mieszkańcy bardzo jej współczując, odwiedzają ją często, by pocieszać po tak bolesnej stracie. Pewnego dnia w zakłopotanie wprawia ich wszelako wiadomość, że oto wdowa Anka, w rok po śmierci męża, powiła syna. Wójt, Sklepikarz, Stefan i Organista popatrują na siebie podejrzliwie, żaden najwyraźniej pewnym być nie mogąc, że ojcem właśnie nie został. Kłopot staje się jeszcze większy, gdy okazuje się, że Anka - matka niemowlęcia, któremu na chrzcie imię Włodzimierza nadano - nocą minioną z miasta uciekła, dziecko jednakowoż zostawiając. Wstyd to i hańba, ktoś jednak zająć się i wyprowadzić na ludzi sierotę powinien. Od słowa do słowa, po radę do adwokata udać się decydują. I oto rozwiązanie zbawienne poważany wielce prawnik Ficz im podsuwa, by za opłatą stosowną oddać dziecko jemu. Cenę wysoką dyktuje, mniejsza ona jednak niż koszty wychowania niemowlęcia, umowa więc w wielkiej tajemnicy zawarta zostaje, a dostojni obywatele Propelnicy od swego kłopotliwego brzemienia uwalniają się.
Brzemię dla jednego, dla innego wybawieniem stać się może. Takoż i z maleńkim Włodzimierzem się stało. Otóż, żyła w owym czasie nieopodal inna wdowa, dziewiąty już miesiąc brzemienną będąc, lada dzień spodziewając się swemu drogiemu zmarłemu niedawno małżonkowi potomka na świat wydać. W niepewności jednak wielkiej na powicie czekała, jako że majątkiem swym mąż nieboszczyk rozporządził w testamencie odmiennie w wypadku narodzin syna - wtedy cały majątek żonie i dziecku przypaść miał, a zgoła inaczej, gdyby narodziła się córka - wtedy małżonce zapisywał tylko sumę potrzebną na dostatnie utrzymanie, resztę pomiędzy swoich krewnych rozdzielając. U niej to właśnie dnia pewnego zjawia się adwokat Ficz, proponując, że w zamian za pewną opłatę, uwolni ją od ryzyka z testamentem związanego i - gdyby powiła dziewczynkę - niemowlaka płci męskiej dostarczyć się zobowiąże. Umowa została zawarta i w jakiś czas później pani Emilia wydała na świat chłopca, który wyglądał, jakby miał już dwa i pół tygodnia. Tej samej nocy dom jej niepostrzeżenie opuścił adwokat Ficz z nowonarodzoną dziewczynką na rękach. Chłopcu na chrzcie dano na imię Aleksander i tylko ojciec chrzestny uskarżał się nieco, że niemowlę niezwykle ciężkie mu się zdaje. Jednakowoż rychło po uroczystości Ficz ponownie zjawił się u Emili, a potem znowu i znowu, za każdym razem pieniędzy od nieszczęśliwej żądając i grożąc, że jeśli ich nie dostanie, mogłoby mu się spodobać o sprawie całej sądowi donieść. Po pieniądze zaczęła się też regularnie zgłaszać niejaka Mira, której na wychowanie córeczkę Emili oddano. Wdowa płaciła pokornie, aż zaczęły krążyć pogłoski o tajemnicy, którą pieniędzmi ukryć usiłuje i wkrótce krewni nieboszczyka sprawę całą odkryli. Sprawę do sądu oddano, a ten zdecydował, że adwokata Ficza, panią Emilię i niejaką Mirę do więzienia wsadzić należy, małego zaś Aleksandra na wychowanie pewnej prasowaczce oddać.
Prasowaczka imieniem Julia trzymała pieczę nad bielizną w zajeździe "Luna", w którym pracował również pewien przystojny chłopiec pokojowy Karolek. Wzajemne ich zapały studził jednakowoż zwykle płacz małego Aleksandra, tak więc któregoś dnia Karolek postanowił zanieść dziecko do jednego z nieużywanych pokoi, gdzie nikomu przeszkadzało nie będzie, im zaś dwojgu w szczególności. Takoż i nie Aleksander przeszkodził im tego dnia, ale wtargnięcie pewnego Oficera. Oficer ów, wróciwszy śmiertelnie znużony z musztry, zastał w swym łóżku niemowlę. Oburzony wielce, że ktoś chce mu podstępem potomstwa przysporzyć, po awanturze i krótkim śledztwie w zajeździe przeprowadzonym, opiekunkę malucha wreszcie odnalazł. Następnego dnia Julia wraz z Aleksandrem zmuszeni byli szukać szczęścia w innym miasteczku. Traf zdarzył, że w drodze pewnego młodzieńca napotkali, który snem proroczym kierowany do miasta właśnie zmierzał, aby aktorem zostać i dziś właśnie w teatrze na przesłuchanie u dyrektora tegoż miał się zjawić. Gdy już szczęśliwie na miejsce zajechali, Julia sympatią zapewne i zaufaniem do nowopoznanego wiedziona, o przysługę prosić go zamiar powzięła, by na czas krótki, dokąd ona swych spraw w mieście nie załatwi, zająć się dzieckiem zechciał. Młody Tomasz, z grzeczności odmówić nie śmiał, kłopotów, jakich mu ta przysługa przysporzy nawet nie podejrzewając. Niepokój ogarnął go dopiero, gdy zmierzchać już zaczęło, godzina przesłuchania zbliżać się nieuchronnie zaczęła, gdy tymczasem panny Julii wciąż widać nie było. Nie chcąc dziecka na pastwę losu porzucać, ale też nie mając śmiałości z czymś takim na ręku dyrektorowi teatru się pokazywać, decyduje w końcu, że chociaż z kulis na trwające przedstawienie i ubóstwianą aktorkę Lenkę, której wdzięki niepoślednią wagę dla jego decyzji o wyborze zawodu miały, popatrzy. Pech zrządził, że gdy stał już w kulisach, z zapartym tchem obserwując jak na scenie Otello dusi graną przez Lenkę Desdemonę, nagle Aleksander zaczął się drzeć jak zarzynany wieprzek. I oto zamiast oklasków, których panna Lenka słusznie spodziewać się mogła, na widowni rozległy się śmiechy, a przedstawienie przerwane zostało. Wściekłość aktorów i samego dyrektora na biednego Tomasza nie miała granic, tak że nie mogąc już nawet marzyć o karierze aktora, sromotną ucieczką salwować się musiał. Kiedy więc przed teatrem wpadł na czekającą Julię, bez słowa rzucił jej tylko Aleksandra i upokorzony do granic młodzieńczej wytrzymałości, łkając pobiegł przed siebie. Wydarzenie to wpłynęło na Julię o tyle, że postanowiła nie oddawać już więcej dziecka nieznajomym, ale na jakiś czas u znajomego stangreta Łukasza go zdeponować.
Łukasz pił, a picie, jak powszechnie wiadomo, kosztuje. Dziecko oczywiście również. Łukasz jednak znalazł sposób, aby mały Aleksander na swoje utrzymanie zarabiał. Otóż zaczął dziecko rozmaitym, będącym w potrzebie osobom, za pewną opłatą czasowo wypożyczać. I tak dla niejednej kobiety stał się Aleksander dodatkowym argumentem w staraniach o zasiłek w gminie, a Eliaszowi Boszowi - największemu sztukmistrzowi w kraju umożliwił realizację niezwykłej cyrkowej sztuczki, w której Aleksander na oczach publiczności wykluwał się z olbrzymiego, uprzednio z namaszczeniem przez Bosza wysiadywanego jaja, wzbudzając tymi swoimi trzecimi już w jego krótkim życiu narodzinami nie lada sensację.
Aż pewnego dnia Łukasz otrzymał list od swojej kuzynki Elwiry, która skarżyła się, że przed paroma miesiącami pewien nobliwy pan, który przedstawił się jako dr Miticz, radca Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, uwiódł ją, a następnie, postanowiwszy ożenić się z inną, porzucił. Łukasz podsuwa więc kuzynce sposób jak się zemścić na byłym kochanku. Otóż weźmie ona owego bękarta, który chowa się czas już jakiś u niego i pod drzwiami domu pana radcy i jego nowo poślubionej małżonki położy. Na karteczce dołączonej do podrzutka, napisze, że to owoc ich romansu. Plan został zrealizowany i oto, gdy pan radca Miticz siedział w swoim salonie, przypatrując się pilnie nauczycielowi muzyki, który właśnie udzielał jego młodej małżonce lekcji gry na fortepianie, podejrzaną przejawiając przy tym gorliwość, do jego uszu dotarł nagle osobliwy dźwięk, który nie miał nic wspólnego z muzyką, a brzmiał raczej jak pisk kota. Zaniepokojony radca wyszedł do drugiego pokoju, aby sprawdzić, co to takiego. Znalazł tam koszyk, a w nim owinięte w pieluchy dziecko i załączony list do swojej małżonki, podpisany przez swoją byłą kochankę, która jemu przypisywała ojcostwo owego dziecięcia. Choć nieco zaskoczony, Radca Miticz nie stracił jednak głowy. Przepraszając na chwilę małżonkę, nauczyciela muzyki z pokoju wywołuje i prosi, aby ten napisał nowy list: "Jestem ubogą dziewczyną pozbawioną zupełnie środków do życia. Dlatego posyłam dziecko szanownej pani ()" Muzyk, podejrzewając wpierw, że Radca pragnie wyciągnąć wobec niego konsekwencję za to, że uwodzić jego małżonkę usiłował, z ulgą tę prośbę przyjmuje. Godzi się też wynieść dziecko, zaopatrzone już w nowy list "polecający", na próg domu tak, aby nie zauważyła tego pani domu.
W rzeczy samej chwilę później Barbara znajduje podrzutka. Radca udaje niezmierne zdziwienie, ale zaczyna namawiać małżonkę, aby przyjęli to niemowlę, które los zesłał im do domu, za własne. Kobieta, choć zachwycona dzieckiem, jest jednak wobec pomysłu zatrzymania go sceptyczna. Mogą mieć wszakże swoje dzieci. Czyż nie ma jakiegoś specjalnego domu dla podrzutków? Radca natychmiast podchwytuje jej myśl i postanawia taki dom założyć, a do tego czasu dziecko zamieszka u nich. W ten sposób chłopiec znajduje nowych opiekunów, zostaje też po raz trzeci ochrzczony - tym razem imieniem Szymon. Radca zaś istotnie zabiera się za organizowanie domu dla podrzutków. Angażuje w to przedsięwzięcie najznamienitszych obywateli miasta i może właśnie ta ich znamienitość powoduje, że sprawy organizacyjne okazują się nadzwyczaj skomplikowane i czasochłonne. W tym czasie, gdy Radca Miticz organizował i organizował bez wytchnienia, Szymon począł gaworzyć, potem biegać i podrósł nieco. I kiedy wreszcie działania organizacyjne uwieńczone zostały sukcesem i dom dla podrzutków powstał, Barbara oświadczyła mężowi, że dziecka bynajmniej nikomu nie odda, bo kocha go jak własne i sama chce je wychować. Szczęśliwy Radca Miticz objął małżonkę i w ten oto sposób chłopiec o trzynastu ojcach szczęśliwie znalazł wreszcie rodziców.