Czas akcji: lata dziewięćdziesiąte XX w.
Miejsce akcji: Gdańsk
Obsada: 3 role męskie, 1 rola kobieca, epizody
Druk: Paweł Huelle "Pierwsza miłość i inne opowiadania", Puls, Londyn 1996.
Opowiadanie
Anusewicz, mieszkaniec Gdańska od 1945 roku, a przedtem pełnej uroku Rudzieńszczyzny na Białorusi, aktor lalkarz na emeryturze, rozpoczął pewien letni dzień zaniepokojony własnym snem. Śniła mu się łąka na Rudzieńszczyźnie, na której tańczyła piękna, młoda Nina, jego młodzieńcza miłość. Chwilę później zjawił się na niej także ksiądz Wołkonowicz, który nie pochwalał ich namiętności. Ten sen długo zaprzątał uwagę Anusewicza, wzruszał go, niepokoił, zastanawiał, prowokował do myślenia o sprawach ostatecznych. Wojna pochłonęła księdza, a o Ninie wywiezionej w głąb Rosji wieść zaginęła. Mimo to sen wywołał w Anusewiczu irracjonalną nadzieję, że może gdzieś w świecie Nina żyje, może sen zapowiada nadejście listu od niej z wiadomością, że przyjeżdża z wizytą.
Anusewicz pojechał do teatru, jak to robił co najmniej raz w miesiącu, i wszedł do magazynu teatralnych lalek. Spośród wielu wiszących na specjalnych wieszakach bez namysłu zdjął białoramienną, zrobioną z prześcieradła kostuchę, ale animacja lalki nie udawała się. Anusewicz miał wrażenie, że obserwują go Nina i ksiądz Wołkonowicz. Wypożyczył więc, jak to robił wiele razy z innymi lalkami, kostuchę do domu, z nadzieją, że uda mu się przygotować jakąś scenę.
W pocztowej skrzynce nie było żadnego listu, a lalka w domowej scenerii stała się świetną teatralną partnerką. Odtwarzanie sceny z dawnego przedstawienia przerwał dzwonek do drzwi wejściowych. Na progu stał nieznajomy starszy mężczyzna, przedstawił się jako Helmut Winterhaus, były lokator obecnego mieszkania Anusewicza. W starych domach Gdańska takie wizyty nie były rzadkością, ale Winterhaus nie chciał oglądać pokoi ani fotografować starych sprzętów. On, syn urzędnika miejskich tramwajów, do końca wojny gdańszczanin, przyjechał tu przymuszony namowami rodziny, dręczony własnymi snami. W tym mieszkaniu została kuchenna szafka, w której ojciec Winterhausa schował swój skarb - kolekcję starych monet bitych w Gdańsku. Kolekcja, gromadzona w tajemnicy przed synami i oszczędną żoną, była jego największą życiową pasją. Winterhaus chce sprawdzić, czy żywy w rodzinie mit jest prawdą.
Anusewicz pamiętał, że szafkę, o której mówi gość, oddał bratu żony, Bernardowi, gdy ten ożenił się i zakładał domowe gospodarstwo. Pospiesznie więc udał się z gościem do domu szwagra nad kanał Raduni. Kuchenna szafka już nie stała w domu, została porzucona w blaszanym garażu jako rzecz niemodna, zniszczona, nikomu niepotrzebna.
Zgodnie z opisem ojca i własnymi snami Winterhaus odnalazł dobrze zabezpieczoną skrytkę, a w niej rzędy wąskich przegrudek wypełnionych monetami. Z każdą chwilą rosła góra groszy, talarów, półtalarów, trojaków, spadały na stół "niczym srebrny deszcz", czasem błysnęła złota moneta. Wszystkie przedstawiały widok imponujący, zapierający dech w piersiach. Takiego zbioru nie można wywieźć z Polski, więc Winterhaus zastanawiał się nad oddaniem go do muzeum. Przede wszystkim poczuł jednak wielką ulgę, że opowieści ojca były prawdziwe.
Zapatrzonych w niezwykłe, cenne monety Winterhausa i Anusewicza zastał Bernard, który zażądał, aby uznano go za jedynego właściciela szafki, a tym samym i skarbu. Sprzeczka na ten temat między Bernardem z Kaszub, a Anusewiczem z Kresów przerodziła się w bójkę, co Winterhausa wprawiło w najwyższe zakłopotanie.
Po obiedzie mężczyźni popłynęli pontonem obejrzeć miasto od strony portu. Dopiero wtedy okazało się, że Winterhaus zabrał ze sobą w worku całą kolekcję i na pontonie dzielił ją sprawiedliwie na trzy części - dla Anusewicza, Bernarda i dla siebie. Panorama miasta budziła wspomnienia, wódka z piersiówki Bernarda dodawała animuszu, a śpiew mężczyzn sprawiał, że wycieczka była bardzo udana. Jednak zniszczony, nie naprawiany ponton zaczął przeciekać i błyskawicznie napełniać się wodą. Mężczyźni ledwo uszli z życiem. Cała kolekcja gdańskich monet opadła na dno Motławy. Anusewiczowi z jego części został tylko jeden złoty krążek. Przemoknięty dotarł do domu. Znów wróciły myśli o śnie z poprzedniej nocy. Znów widział Ninę, księdza Wołkonowicza. Nina tańczyła na dywanie w pokoju, wyciągała do Anusewicza rękę, prowadziła go do księdza. A ksiądz rozkazał Anusewiczowi spojrzeć za siebie. Wtedy zobaczył swoją żonę pochyloną nad jego własnym ciałem, wyjmującą z jego ręki złotą gdańską monetę i zamykającą mu powieki. "Czy chcesz tam wrócić? - zapytał Anusewicza mocny głos. "Nie - odrzekł - skądże znowu. I ruszył po łące Rudzieńszczyzny."
Ukryj streszczenie