Czas akcji: koniec lat 60. XX wieku
Miejsce akcji: Nowy Jork
Obsada:
Druk:
Akt I
W Nowym Jorku, we wschodniej części Manhattanu, na ostatnim piętrze czynszowej kamienicy mieszka Don Baker, dwudziestoletni, sympatyczny, przystojny chłopak. Jego pokój jest częścią większego mieszkania, o czym świadczą duże drzwi w wewnętrznej ścianie, zamknięte na klucz. Piętrowe łóżko, jakiś regał na książki, stara komoda, a jako stół deska na starej wannie - oto całe umeblowanie pokoju, w którym panuje umiarkowany bałagan. Don mieszka tu od miesiąca, zajmuje się grą na gitarze, pisaniem wierszy, komponowaniem piosenek, z czym wiąże swoją przyszłość, ale przede wszystkim uczy się samodzielności, bo Don jest niewidomy. Zawarł z matką umowę: podejmie dwumiesięczną próbę samodzielnego życia w Nowym Jorku, a matka w tym czasie nie będzie go odwiedzać. Dozwolone są tylko rozmowy telefoniczne.
Don daje sobie świetnie radę, wie ile jest kroków do najbliższych delikatesów, do pralni, do apteki, spotyka się z rówieśnikami, słucha radia, czyta książki pisane alfabetem Braille'a, słowem, dobrze zdaje życiowy egzamin. Pani Baker nadużywa przyzwolenia na rozmowy telefoniczne. Don z góry wie, co usłyszy, o co będzie pytany, te telefony drażnią go, ale są jedynym mankamentem nowej sytuacji.
W mieszkaniu za zamkniętymi drzwiami od dwóch dni mieszka młoda dziewczyna Jill Tanner. Właśnie wprosiła się do Dona na kawę. Jest rozgadana, wesoła, bezpośrednia, zbuntowana przeciwko wszelkim konwenansom. Szybko nawiązuje ze współlokatorem sympatyczny kontakt i - co bardzo ucieszyło Dona - nie zauważa, że chłopak jest niewidomy. Kiedy się to tego przyznaje, Jill z uwagą słucha jego poglądów na kalectwo. "Jedynie litość ludzka doprowadza mnie do rozpaczy" - mówi Don. Ich błyskotliwa, pełna humoru rozmowa jest także szczerą wymianą informacji o sobie nawzajem.
Don do tej pory mieszkał w Scarsdale, niecałe czterdzieści kilometrów od Nowego Jorku, w pięknym domu, z rodzicami, którzy zapewniali mu dostatek i indywidualną naukę z dobrymi nauczycielami. Do śmierci ojca miał z nim przyjacielski kontakt, zaś z rosnącym zniecierpliwieniem znosił nadopiekuńczość matki. Ona nie tylko we wszystkim syna wyręczała, ale także chciała mieć na niego wpływ poprzez postać, którą stworzyła w swoich książkach. Bohaterem swoich powieści uczyniła niewidomego chłopca, który mimo kalectwa z niezwykłą łatwością pokonuje nieprawdopodobne przeciwności losu. Książki Pani Baker zrobiły wydawniczą furorę, autorka zdobywała nagrody, ale w jej synu narastał bunt. Don miał dość odosobnienia, nadopiekuńczości matki, jej książek, małego miasteczka - chciał od tego uciec. Miał też złamane serce, bo jego bliska przyjaciółka Linda, mobilizująca go do samodzielnego życia, dzięki której nabierał wiary we własne siły, nagle wyjechała.
Jill jest początkującą aktorką. Właśnie tego dnia wieczorem pójdzie na decydującą próbę do offowego teatru, gdzie ma zagrać główną rolę. Jill, choć skończyła dopiero dziewiętnaście lat, jest już rozwódką. Jej małżeństwo trwało sześć dni, ale okazało się ponad jej siły. Nie mogła także, jak wielu z jej pokolenia, dogadać się z matką. Teraz liczy się dla niej teatr i to, że chce być wolna. Jak motyle. Natychmiast przywołuje stosowny cytat, jak twierdzi, z powieści Marka Twaina: "Pragnę jedynie być wolnym - tak jak motyle. Haroldowi Skimpole nikt nie odmówi tego, na co pozwala się motylom". Don szybko wyprowadza ją z błędu, że to nie słowa Twaina, ale cytat z "Ponurego domu" Karola Dickensa. Jill przyjmuje to sprostowanie, ale pewnie go nie zapamięta, natomiast Don cytowane słowa wykorzysta w swojej piosence.
Rozmowa rozbudza i umacnia wzajemną sympatię. Don imponuje dziewczynie, podoba się jej, planują wieczorem wspólną kolację. Na razie postanawiają otworzyć drzwi między swoimi pokojami. Sprowokowane przez Jill zbliżenie przeradza się w namiętny akt miłosny. Po nim oboje są w doskonałych nastrojach, pełni optymizmu i radości. Jill z entuzjazmem przygotowuje się do próby w teatrze, Don śpiewa piękną, własną piosenkę "Motyle są wolne", akompaniując sobie na gitarze. I właśnie wtedy, gdy jest tak dobrze, do pokoju wchodzi Pani Baker.
Akt II
Matka Dona złamała warunki umowy. Pod pretekstem dostarczenia synowi nowych koszul, weszła do domu, który miał być dla niej niedostępny przez dwa miesiące. Tak, jak przewidywał Don, matka jest przerażona mieszkaniem, krytykuje wszystko. Swobodne zachowanie Jill także się jej nie podoba. Don bezskutecznie stara się położyć kres złośliwym komentarzom i kłopotliwym pytaniom matki. Pani Baker szybko się orientuje, że Don jest w Jill zakochany, żąda więc od syna, by dla własnego dobra wrócił do domu. Don protestuje, wychodzi po zakupy potrzebne do przygotowania zaplanowanej z Jill kolacji. Pani Baker nieobecność syna wykorzystuje na rozmowę z Jill, "jak kobieta z kobietą". Obie nie ukrywają wobec siebie niechęci. Formułowane oceny i stawiane wzajemnie zarzuty są bolesne, ale sprawiedliwe. Jill mówi bez ogródek, że poważne uczucia nie są w jej stylu, na co Pani Baker reaguje zdecydowanie i podkreśla, że takie uczucia są właśnie w stylu Dona. Prosi Jill, aby usunęła się z życia Dona, zanim zrani go tak boleśnie, jak to zrobiła Linda. Prosi, by ułatwiła mu powrót do rodzinnego domu. Jill zarzuca Pani Baker, że nieustannym pomaganiem synowi wyrządza mu krzywdę. Wie, czego Don potrzebuje, ale nie wie, czego on pragnie, a to ogromna różnica. Jill dowodzi, że matka nie ma pojęcia o tym, jak piękne teksty piosenek pisze Don. Na koniec radzi, by Pani Baker pojechała do domu sama. Choć obie zdają sobie sprawę z tego, że w tej rozmowie żadna nie zwyciężyła, to przecież każdej z nich ta wymiana zdań wiele dała.
Późnym wieczorem tego samego dnia Don i Pani Baker czekają na spóźniającą się już dwie godziny Jill. Gdy wreszcie zjawia się nie jest sama, demonstracyjnie przyprowadziła reżysera, Ralpha Austina. Opowiadają o próbie, o roli Jill. Nie tej, na którą liczyła, bo ostatecznie zagra niedużą rolę narkomanki w sztuce "odzwierciedlającej życie". Nieoczekiwanie, Jill informuje, że musi szybko spakować swoje rzeczy, ponieważ odchodzi, by zamieszkać z Ralphem. Zdumiony i do głębi poruszony tą wiadomością Don, jak bezradne dziecko, woła matkę i prosi, by zabrała go do domu. Teraz jednak Pani Baker, mądrzejsza o rozmowę z Jill, namawia syna, aby został w Nowym Jorku i zajął się muzyką, pisaniem wierszy i sam pokierował swoim życiem. Ich rozmowa kończy się piękną wymianą zdań: "Mamo, cieszę się, że przyszłaś" - mówi Don. "Kocham cię, Don" - odpowiada matka i wyjeżdża do domu.
Po chwili przychodzi Jill, żeby się pożegnać. Potwierdza swoją decyzję - odchodzi, bo tak chce, jest wolna i robi to, co jej się podoba. Don uświadamia jej jednak, że to nie wolność, ale strach. Jill boi się z kimś związać, unika odpowiedzialności, zobowiązań, zwłaszcza, że w tym wypadku w grę wchodzi związek z niewidomym chłopakiem, którego trudniej byłoby jej opuścić, bo być może miałaby wyrzuty sumienia. Don mówi z naciskiem: "Nie opuszczaj mnie dlatego, że jestem niewidomy i ... z tego powodu przy mnie nie zostawaj." Ta rozmowa ma dla Jill duże znaczenie. Nigdy dotąd nie usłyszała na swój temat tak wielu trafnych sądów, nigdy nikt nie powiedział jej, że jest pogubiona emocjonalnie, i że to ona potrzebuje pomocy, bo unikanie wszystkiego, co trwałe, jest kalectwem większym niż ślepota. Jill wychodzi. Don jest przekonany, że Jill odeszła na dobre, ale dziewczyna wraca, zostanie. Siada obok Dona na podłodze, ufnie przytula się do niego. Przecież obiecywali sobie tego wieczoru piknik.
Ukryj streszczenie