Czas akcji: druga połowa XX wieku.
Miejsce akcji: Kersko (Czechosłowacja).
Druk: Świat literacki, Izabelin 1997.
Zbiór opowiadań.
Małe miasteczko koło Pragi, otoczone lasami. Ulice są ponumerowane, jak w Nowym Jorku. "...ta betonowa szosa to jakby Piąta Avenue, a te aleje, co idą na boki, to są street i jak idzie pan główną drogą, to po prawej ręce ma pan parzyste, a po lewej nieparzyste aleje". Na leśnych parcelach rosną prastare drzewa, którym mieszkańcy nadali imiona: Hoża Toniczka, Cudna Pepiczka, Piękna Johana, Nasza Piękna Pani Notre Dame. W lesie jest źródło świętego Józefa, z którego mieszkańcy czerpią wodę. W Kersku życie toczy się w restauracji, a właściwie gospodzie "Leśnej": "... każdy porządny facet z Kerka i okolicy od szóstej wieczorem nie myśli o niczym innym jak o pięknej drodze do gospody i o piwie, o tych cudnych pogwarkach, rozmowach i kłótniach o byle głupstwo, dzięki którym zapominamy o codziennych troskach i uspokajamy się, a wracając do domów nocą na rowerach jesteśmy jak nowo narodzone dzieci".
Trwa umacnianie władzy ludowej. Od czasu nastania nowego ustroju trzeba mieć zezwolenie na fuchy. Kiedy ze spółdzielni rolniczej ucieka do lasu krowa, członkowie koła łowieckiego urządzają polowanie na zdziczałą jałówkę: "Ja i pozostali towarzysze strzeżemy zdobyczy socjalizmu przed wrogiem, nawet gdyby tym wrogiem miała być zdziczała krowa". W Kersku wszyscy się znają, więc milicjantowi niełatwo jest wykonywać obowiązki służbowe zgodnie z regulaminem: "Jak się nazywacie?" pyta Olda, komendant milicji, spotkawszy w czasie służby pijanego rowerzystę, przyjaciela z dzieciństwa. "Coś ty, Olda, nie znasz mnie?" odpowiada zdumiony drogowiec Pepa. "Obywatelu, piliście?" ciągnie niezrażony komendant. "Piłem, piję i pić będę, tak jak piłem od zawsze, pamiętasz, jak tutaj na zakręcie spadła beczka piwa i [...] jak przez tydzień my obaj pili tę bekę?" pyta niefrasobliwie Pepa. Olda zamiast wlepić mandat spuszcza koledze powietrze z koła, bo ma "jak ojciec zapobiegać ewentualnym nieszczęściom".
Mieszkańcy Kerska są barwnymi postaciami. Pan Metek ma cały skład kupionych okazyjnie towarów, z których każdy ma jakiś defekt: trzydzieści rowerów bez kierownic i hamulców ("ale jak tu nie kupić, skoro sztuka kosztowała mnie sto osiemdziesiąt koron"), kilkadziesiąt butów z cholewami, tylko lewych, trzydzieści płyt, które grają do połowy i kolejnych trzydzieści, które grają od połowy do końca ("ale jak tu ich nie kupić po dwie korony sztuka"), wiadra, które "ciutkę przeciekają", trzydzieści sześć kamizelek bez guzików i dziurek na guziki ("ale jak tu nie kupić, ale jak tu nie kupić, kiedy takie tanie..."). Stary notariusz hoduje króliki w fortepianie, czekając, aż się wytrzebią wzajemnie, aż się wykastrują, bo wtedy ich mięso jest bardziej delikatne. Ważący sto trzydzieści kilogramów pan Svoboda niesie przed sobą "olbrzymi, niewiarygodnie wielki brzuch" i nie może ususzyć kiełbasy dla znajomych z Semic, bo zjada ją nim się ususzy albo nim ją dowiezie do Semic. Były milioner, pan Liman, wsiada do wspaniałego forda cały "upaprany kurzym łajnem" i wiezie nim na pastwisko cuchnące kozły, których kopytka rozdzierają skórzane obicia. Leli, uczynny kolega, przywozi swoim samochodem wiktuały na rodzinne uroczystości. Kiedy osuwa mu się jeden karton z jajami, Leli, próbując je ratować, wpada do rowu i rozbija dwieście pięćdziesiąt jaj, a sam wygląda jak sznycel wiedeński w rozbełtanym jajku. Pan Iontek nalega, żeby pisarz Hrabal zdecydował, gdzie chce być pochowany i jak ma wyglądać ceremonia pogrzebowa, bo, jak pan Iontek czyta kronikę wypadków, to "tam są tylko śmierci nagłe", a "pisarz powinien wiedzieć, co się z nim stanie, kiedy go już nie będzie".
Nieodłączną częścią życia mieszkańców Kerska i kerskich lasów są zwierzęta. Stryjek tajemniczej ślicznotki mieszka w domu razem z owieczkami, a kiedy pod kołami autobusu ginie jego ukochany baranek, dostaje udaru i umiera. Rzeźnik Beranek za swoją willą stawia tuczarnię na pięćdziesiąt świnek; nie przeszkadza mu przynoszony przez wiatr odór. Kotki Lucynka i Paulinka wygrzewają się przy piecu w gospodzie - należą niemal do jej wystroju, a jelonek Lesan bawi się z synem leśniczego.
Mieszkańcy Kerska kochają życie i korzystają z każdej jego chwili, choć może nie wszyscy są równie jak pisarz Hrabal świadomi przemijania: "w gorące letnie dni dla ochłody przepijam pieniądze odłożone na węgiel, który ogrzałby mnie zimą, wciąż jestem zatrwożony, że ludzie nie czują trwogi, jakie to życie krótkie, tak mało czasu na szaleństwa i pijaństwa [...] każdego ranka dziwię się, że dotychczas nie umarłem, ciągle zwlekam i pewnie wykituję, zanim zdążę sobie poszaleć według własnego upodobania, uważam siebie nie za różaniec, lecz za ogniwo przerwanego łańcucha śmiechu".
Ukryj streszczenie