Czas akcji: druga połowa XIX wieku.
Miejsce akcji: małe miasto na wschodnich rubieżach Austro-Węgier.
Powieść.
Törless wychował się w mieszczańskiej rodzinie, w świecie, "w którym wszystko było ostatecznie uporządkowane i przebiegało w granicach rozsądku". Przed czterema laty radca Törless postanowił z żoną oddać syna - jedynaka do renomowanego konwiktu, w którym kształcili się synowie najlepszych rodzin, z dala od pokus wielkiego miasta. Młody Törless zaprzyjaźnił się z Reitingiem i Beinebergiem; Reiting - despotyczny, "bezwzględny wobec każdego, kto mu się przeciwstawił" i Beineberg, który przegrał z nim walkę o przywództwo, byli w klasie liderami. Törless, młodszy od kolegów, "popadł wobec nich w pewną zależność, był to jakby stosunek ucznia lub pomocnika. Zażywał ich opieki, oni zaś chętnie słuchali jego rad, umysł Törlessa był bowiem najruchliwszy". Törless pełnił rolę "tajnego szefa sztabu"; dla niego była to jednak zabawa, nie rozumiał, dlaczego koledzy traktują ją ze śmiertelną powagą. Spotykali się w zapomnianej komórce na strychu, którą sami urządzili i wyposażyli, pokrywając ściany szkarłatnym materiałem flagowym, a podłogę wyścielając podwójną warstwą wełnianych koców. Spotkaniom towarzyszyła atmosfera tajemnicy i spisku, której Törless poddał się pod wpływem kolegów, choć go śmieszyła.
Törless miał poważniejsze problemy - "skoncentrowany wyłącznie na wzbogaceniu swej duchowości", miał predyspozycje umysłowe "bardziej skryte, silniejsze i mrocznej zabarwione niż u jego przyjaciół". Törless "zawsze wynajdywał coś, z czym jego myśli nie mogły się uporać. Coś, co było takie zwykłe i zarazem takie obce". Zadawał sobie pytania, które innym nie przychodzą do głowy - jego duchowy rozwój "ujawnił się jako talent do zdumiewania się [...] Coś zmuszało go do przeżywania wydarzeń, ludzi, rzeczy, [...] nieraz nawet samego siebie w taki sposób, że miewał przy tym uczucie zarówno nierozwiązalnej obcości, jak też niewytłumaczalnego, nigdy w pełni nie usprawiedliwionego powinowactwa". Dlatego Törless czasem "uświadamiał sobie, ile traci przez tę wewnętrzną zależność [od kolegów]. Czuł, że wszystko, co robi, jest jedynie zabawą, tylko czymś, co mu pomaga przebrnąć przez okres poczwarczej egzystencji w instytucie - bez związku z jego własną prawdziwą istotą, która miała ujawnić się dopiero później, w nieokreślonej jeszcze czasowo odległości" .
Kiedyś jeden z kolegów - Basini pożyczył od Reitinga pieniądze; kilkakrotnie odwlekał termin zwrotu długu. Reiting był z tego w gruncie rzeczy zadowolony, gdyż w ten sposób Basini stawał się od niego zależny - mógł go szantażować, grożąc doniesieniem do dyrekcji. Gdy Reiting zażądał ślepego posłuszeństwa, następnego dnia Basini zwrócił pieniądze. Reiting zaczął jednak podejrzewać, że Basini jest sprawcą drobnych kradzieży, na które od dłuższego czasu skarżyli się koledzy. Törlessowi wydawało się to dziwne, gdyż matka Basiniego była zamożna damą, ale przypomniał sobie, że Bożena, starzejąca się prostytutka, którą Törless razem z Beinebergiem potajmnie odwiedzał, wspomniała o wizytach chełpliwego, szastającego pieniędzmi Basiniego. Tym razem pieniądze zginęły Beinebergowi; Basini, przyparty do muru, przyznał się do winy, a potem zaczął płakać i błagać Reitinga o dyskrecję, obiecując jednocześnie całkowite posłuszeństwo. Reiting oddał sprawę pod osąd przyjaciół, Beineberga i Törlessa. Beineberg nie zajął stanowiska, Törless natomiast domagał się stanowczo, by zdemaskować sprawcę kradzieży i spowodować jego wydalenie z instytutu. Törless był bowiem, mimo młodego wieku, zasadniczy; chciał też chronić swoją sferę przed ludźmi niegodnymi. Reiting nie posłuchał jednak Törlessa - poczuł smak władzy. Postanowiono utrzymać sprawę w tajemnicy i wziąć Basiniego pod kuratelę.
Wkrótce Beineberg odkrył prawdziwą relację, łączącą Reitinga z Basinim. Basini był wątły, miał miękkie ruchy i kobiece rysy. "Nie grzeszył mądrością, w gimnastyce i szermierce był jednym z ostatnich, posiadał jednak pewien rodzaj miłej kokieterii". Reiting chronił go i spłacał jego długi, a wzamian wykorzystywał seksualnie. Dowiedziawszy się o tym, Beineberg poczuł przewagę nad Reitingiem i postanowił sam ukarać Basiniego. Reiting zachowywał się, jakby nic się nie stało, ale nie bronił Basiniego: przeciwnie, razem z Beinebergiem wychłostał go dotkliwie na strychu. Törless przyglądał się temu w milczeniu; ze zdziwieniem stwierdził, że ogarnia go seksualne podniecenie. "Zrazu owładnęła nim zwierzęca żądza, aby również skoczyć i bić, a powstrzymała go myśl, że przyjdzie za późno i będzie niepotrzebny". Gdy koledzy przestali bić, kazał Basiniemu głośno powtórzyć, że jest złodziejem.
W tym okresie Törlessa nurtował problem liczb urojonych; matematyka dotyka tu problemów, które Törlessa naprawdę zajmowały. Któregoś dnia poprosił nauczyciela matematyki o rozmowę - zrozumiał lekcję, ale chciałby wiedzieć, dlaczego nauka zajmuje się czymś, czego nie ma. Nauczyciel jednak, choć pochwalił dociekliwość wychowanka, zbył go stwierdzeniem, że zagadnienie jest dla niego zbyt trudne i musi je na razie po prostu przyjąć do wiadomości. W trakcie rozmowy profesor odwołał się do dzieła Kanta, widząc jednak nagłe zainteresowanie Törlessa leżącym na biurku tomem, radził także z lekturą Kanta zaczekać. Beineberg, z którym Törless próbował na ten temat rozmawiać, uważał, że nauczyciele są tępi, a wyznawany przez nich światopogląd "to złudzenie, szwindel, tępota, umysłowa anemia". Beineberg bardziej niż w prawa fizyki wierzył w siły nadprzyrodzone; z zazdrością mówił o ludziach, którzy potrafili wniknąć w siebie samych i oglądali swoja duszę, a kamienie i wodę umieli poruszać siłą woli. Wspominał o straszliwych ofiarach pokutnych mnichów, poprzez które uśmierzali oni swoje żądze.
Tymczasem Törless próbował jednak czytać Kanta, ale nic nie zrozumiał. Zrezygnował zatem z pomocy książek filozoficznych, do których i tak nie miał dużego zaufania. Czuł, że sam rozwiąże nurtujące go problemy: "... przekonanie, że sam zbliża się do rozwiązania swych zagadek, było w nim zbyt żywe, aby miał się troszczyć jeszcze o drogi kogoś innego". Kupił zeszyt, żeby prowadzić zapiski na temat ludzkiej natury; chciał zapisać "szereg pewnych dotychczasowych doznań, począwszy od wieczoru u Bożeny aż po ową nieokreśloną zmysłowość, jaka ostatnio się w nim przejawiała. Miał nadzieję, że kiedy wszystko zostanie uładzone, fakt za faktem zapisany, wyniknie stąd samo przez się słuszne rozumowe ujęcie". Pierwszego wieczoru zanotował: "Jakie więc rzeczy mnie dziwią? Najbardziej niepozorne. Przeważnie rzeczy martwe. Co w nich budzi moje zdziwienie? Coś, czego nie znam. Ale w tym tkwi właśnie sedno sprawy. Skąd biorę owe c o ś ?" Törless szybko zrezygnował z prowadzenia zapisków, ale nie przerwał dociekań, próbując rozwikłać problemy na drodze empirycznej. Dowiedziawszy się o relacji Reitinga i Basiniego, zaczął uważnie obserwować Reitinga: "Czy człowiek po przeżyciu czegoś podobnego może być taki radosny i lekki? Na pewno dla Reitinga nie miało to tak wielkiego znaczenia. Jak chętnie Törless by go o to zapytał". Ciekawszym obiektem obserwacji wydał mu się jednak Basini i to na nim skupił Törless uwagę. "Pozostała w nim myśl, że nie może poniechać Basiniego, że przeznaczeniem tamtego jest także dla niego odegrać jakąś ważną, na razie niejasno rysującą się rolę". Törless próbował nawet czytać Kanta, obserwując jednocześnie Basiniego; sądził bowiem, że w ten sposób uda mu się wniknąć w istotę zagadnień, ale próba skończyła się niepowodzeniem.
W czasie krótkich ferii świątecznych Törless i Basini, jako nieliczni spośród wychowanków, pozostali w instytucie. W Törlessie coraz silniej odzywała się zmysłowość, którą z trudem poskramiał, ale myśl o stosunku homoseksualnym budziła w nim wstręt ("W ten sposób obnażyć się przed kimś drugim? Nigdy!"). Pierwszej nocy opanował się, drugiej wstał jednak i, jakby nie był panem swojej woli, poszedł w stronę łóżka Basiniego. Basini bez słowa ruszył na strych i rozebrał się, sądząc że Törless domaga się tego samego, czego żądali od niego Reiting i Beineberg. Törless, zawstydzony i oburzony, kazał Basiniemu ubrać się i, nie stroniąc od pogróżek, zaczął go wypytywać. Tej nocy zwyciężyła w nim bowiem pasja poznawcza. Dowiedział się, że Reiting i Beineberg znęcają się nad Basinim fizycznie i psychicznie: biją go, wykorzystują seksualnie, poniżają; Beineberg poddaje go też eksperymentom - próbuje go zahipnotyzować, a potem kłuje igłami, żeby sprawdzić, czy wciąż reaguje na ból. Mają uzasadnienie dla swoich sadystycznych skłonności - Basini skalał swoją duszę, trzeba więc "złamać ostrze grzechu". Törless chciał jednak wiedzieć więcej: jak doszło do kradzieży, co Basini czuł i myślał, przywłaszczając sobie pieniądze kolegi. Dociekał, dlaczego Basini uległ żądaniom Reitinga i Beineberga, pozwolił się zastraszyć, poniżyć i wykorzystać i co przy tym czuł. "...ktoś żąda od ciebie tak poniżającej usługi, a ty czujesz, że jesteś zbyt wielkim tchórzem, aby powiedzieć: nie. Czy w tej chwili całe twoje jestestwo nie uległo rozdarciu? Jakiś nieokreślony lęk, jak gdyby dokonało się w tobie coś niewypowiedzianego?" Reakcja Basininiego rozczarowała Törlessa: drżał tylko i płakał z lęku przed kolejnym oprawcą - nie rozumiał Törlessa, nie zadawał sobie takich pytań. Następnej nocy Basini wszedł do łóżka Törlessa, wyznając mu miłość; Törless kazał Basiniemu odejść, odpychał go, ale w końcu uległ ciężarowi ciepłego, wilgotnego ciała.
Po powrocie kolegów wciąż potajemnie spotykał się z Basinim. Wstydził się przy tym nie tyle fizycznego kontaktu z nim, ile tkliwości, jaką dla niego odczuwał, a jednocześnie tego, że był cichym wspólnikiem Reitinga i Beineberga. Basini był jednak tylko przypadkowym obiektem namiętności Törlessa. "... rozwarły się milczące zakamarki, w których nagromadziło się wszystko tajemne, zakazane, parne, niepewne i samotne w duszy Törlessa i te posępne wzruszenia zostały skierowane ku Basiniemu. Gdyż tutaj zderzały się nagle z czymś, co było ciepłe, co oddychało, miało zapach, było krwią i ciałem, przy którym owe niejasne, zbłąkane marzenia zyskiwały kształt i czystość piękna [...] To rozwarło przed nim nagle wrota do życia, a w powstającym półmroku pomieszało się wszystko - pragnienia i rzeczywistość, wybujałe fantazje i wrażenia, niosące w sobie jeszcze ciepłe ślady życia, doznania przychodzące z zewnątrz i płomienie, które bijąc od wewnątrz maskowały je do niepoznaki". Z upływem czasu Törless zaczął odczuwać wstyd i wyrzuty sumienia, nie dlatego, że był rozpustnikiem, ale z powodu stanu swojej duszy, która mu na rozpustę pozwalała - jego umysłowości brakowało "duchowej przeciwwagi". "Przyzwyczaił się liczyć na niezwykłe, tajemnicze odkrycia, a zabłąkał się w ciasne, kręte zaułki zmysłowości. Nie z perwersji, lecz z powodu sytuacji duchowej, chwilowo bez celu. I właśnie ta niewierność wobec czegoś poważniejszego w nim, co pragnął osiągnąć, napawała go niejasną świadomością winy". Miał poczucie wyższości wobec kolegów, którzy mieli podobne grzeszki na sumieniu, ale - jak sądził Törless - nie cierpieli z tego powodu.
Beineberg dalej myślał o tym, jak człowiek może podjąć utracony kontakt ze swoją duszą. Uważał jednak, że w jego epoce nie można tego uczynić tak, jak czynili niegdyś święci, to znaczy przez żarliwą modlitwę, gdyż "dusza odmieniła się" . Mówił o ofierze, ale nie miał zamiaru - jak kiedyś mnisi - składać jej sam. Postanowił poddać kolejnemu eksperymentowi Basiniego - hipnotyzując go, chciał umożliwić mu nawiązanie kontaktu z duszą. Basini ze strachu przed biciem udawał, że jest w hipnozie. Gdy oszustwo wyszło na jaw, Beineberg zaczął bić go skórzanym pasem. Widząc to Törless, którego uczucie dla Basiniego oziębło, opuścił komórkę.
Kilka dni później Basini, katowany wręcz przez Reitinga i Beineberga, poprosił Törlessa o pomoc. Törless odmówił - zorientowawszy się, że Basinim powoduje jedynie lęk przed cierpieniem fizycznym, dostrzegał w nim już tylko złego, tchórzliwego chłopca. Nie żywił również złudzeń co do Reitinga i Beineberga, którzy w jego oczach byli teraz tylko brutalnymi, zezwierzęconymi głupcami, bezmyślnie dręczącymi Basiniego. Nie chciał mieć z tą sprawą już nic wspólnego, toteż otwarcie odmówił posłuszeństwa kolegom, żadającym, żeby Törless asystował przy znęcaniu się nad Basinim. Reiting i Beineberg zagrozili, że Törless podzieli los Basiniego. Törless bał się nie tylko zemsty - "na przeciwstawienie się im musiałby zużyć niesłychany nakład energii, której właśnie teraz było mu szkoda". Tęsknił do książek, marzył o spokoju. Podrzucił więc Basiniemu list, w którym radził mu przyznać się do kradzieży wobec dyrektora, unikając w ten sposób dalszych okrucieństw ze strony kolegów i prosił, by zataić jego, Törlessa, udział w sprawie. Basini, którego dręczyli teraz wszyscy chłopcy z klasy - Reiting i Beineberg nie tylko powiedzieli im o kradzieży, ale jeszcze oczernili Basiniego - zgłosił się w końcu do dyrektora. Choć Reiting i Beineberg poniechali zemsty, gdy dyrekcja instytutu wszczęła śledztwo, Törless uciekł z konwiktu, obawiając się przesłuchania. Nie odczuwał wyrzutów sumienia, ale nie wiedział, jak wytłumaczyć swój udział w znęcaniu się nad Basinim. "Jeśli go zapytają: dlaczego dręczyłeś Basiniego?, nie może im przecież odpowiedzieć: bo interesował mnie przecież pewien proces w moim mózgu - coś, o czym dzisiaj mimo wszystko wiem jeszcze bardzo niewiele i wobec czego wszystko, co o tym sądzę, wydaje mi się bez znaczenia".
Tymczasem Reiting i Beineberg odwrócili wszelkie podejrzenia od Törlessa, zwalając całą winę na Basiniego, jako złodzieja i łajdaka. Swoją brutalność tłumaczyli szlachetnymi pobudkami: "rozumieją, że zbłądzili, uczynili to jednak tylko dlatego, że współczucie nakazywało im wyczerpać wszystkie środki przyjacielskiej nauczki, zanim wydaliby kolegę zasłużonej karze". Basini, zastraszony przez swoich dręczycieli, milczał. Törless, którego znaleziono w sąsiednim mieście, został w końcu wezwany na przesłuchanie. Swój udział w sprawie wyjaśniał w sposób zawiły, nie stroniąc od filozoficznych dygresji; profesorowie nie rozumieli go. "Törless zaciął się. Sam czuł, że źle się wyraził, jednak zarówno sprzeciw, jak też wynikła z niezrozumienia aprobata napełniły go uczuciem dumnej wyższości w stosunku do tych starszych ludzi, którzy tak mało zdawali się wiedzieć o stanach ludzkiej duszy". Profesorowie doszli do wniosku, iż Törless "znajduje się w stanie tak wielkiego przeczulenia, że dalszy jego pobyt w konwikcie jest już niewskazany". Wezwali więc rodziców, by odebrali z instytutu kłopotliwego wychowanka; Basini natomiast został wydalony za karę.
Ukryj streszczenie