Artykuły

Kim był Jerzy Koenig?

Kiedy w sobotę dwunastego lipca media zawiadomiły o śmierci Jerzego Koeniga, w uzupełnieniu informacji podano, że "był wybitnym krytykiem teatralnym". To ciekawe, że spośród wielu licznych prac i zatrudnień Koeniga w momencie jego odejścia właśnie krytykę teatralną wskazano jako rzecz najważniejszą. Czy można co do tego faktu zgłaszać jakieś wątpliwości? Zadaję to pytanie i widzę oczami duszy Jerzego Koeniga, który w charakterystyczny dla siebie sposób podnosi brwi znad okularów. I co odpowiesz?

Krytyk w kraciastej marynarce

"Krytykiem teatralnym jest każdy obywatel PRL zajmujący się odpowiednio do swoich zdolności krytyką teatralną". Tak brzmiał pierwszy punkt żartobliwego "Regulaminu krytyki teatralnej" - tekstu, który Koenig opublikował w 1960 roku w "Dialogu" i którym również zamknął jeden jedyny wybór swoich artykułów pod

tytułem "Rekolekcje teatralne". Tom ukazał się w 1979 roku nakładem Krajowej Agencji Wydawniczej w serii "Współczesna krytyka polska". (Znalazły się w niej, jak można wyczytać z obwoluty, m.in. prace Bohdana Urbankowskiego, Włodzimierza Sokorskiego, Jana Z. Brudnickiego. Dla potrzeb młodszych czytelników redakcja "Teatru" powinna zrobić przypisy do tych nazwisk. Ale może właściwie nie ma takiej potrzeby) Mała, zielona książeczka to wszystko, co stoi na półce bibliotecznej z nazwiskiem Jerzy Koenig. Dwieście trzydzieści siedem stron druku, dwadzieścia trzy teksty plus wstęp autora. Wśród nich ledwie trzy sensu stricte recenzje z przedstawień teatralnych. No, to jaki z tego Koeniga krytyk teatralny? - mógłby zapytać młody człowiek, który na przykład chciałby zdawać na Wydział Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej.

Osobnik ten w poszukiwaniu odpowiedzi na pewno zajrzałby do Internetu i tam wpisał w Google nazwisko: Koenig. Informacje wylałyby się jak śmieci z przepełnionego kosza, ale czy byłyby wystarczające? Portal e-teatr.pl gromadzi trochę artykułów Jerzego Koeniga, ale są to prawie wyłącznie felietony z nieistniejącego już magazynu "Foyer", parę tekstów napisanych niedawno dla "Dziennika", ostatnia recenzja z "Teatru" poświęcona "Miłości na Krymie" Jarockiego. Ale przecież nie stanowią one pełnej bibliografii autora "Rekolekcji teatralnych". Prawdę mówiąc, sam mam kłopot z ogarnięciem całej spuścizny Koeniga. Co wiem na pewno?

Zadebiutował jako absolwent rusycystyki w 1954 roku. Dwa lata później trafił - najpierw jako stażysta - do redakcji nowo powstałego miesięcznika "Dialog". Teksty o teatrze publikował w tygodnikach "Nowa Kultura" i "Przegląd Kulturalny". Tych wczesnych recenzji Koenig w "Rekolekcjach" nie zamieścił. W tomie znalazły się tzw. wstępniaki z "Teatru", którego był redaktorem naczelnym w latach 1968-1972. Ale są też artykuły z "Miesięcznika Literackiego", w redakcji którego zasiadał przez jakiś czas od 1966 roku, jak również z "Odry", "Pamiętnika Teatralnego" i oczywiście "Dialogu". Te trzy recenzje, o których wspomniałem, ukazały się w dwutygodniku literackim "Współczesność". Współpraca z tym pismem w latach 1965-1968 była chyba ważnym dla Koeniga doświadczeniem, o czym jeszcze będzie mowa. Jednak to nie wszystko. Bo trzeba pamiętać, że Koenig był recenzentem teatralnym warszawskiego dziennika "Express Wieczorny". (Swoją drogą Koenig jako recenzent popularnej popołudniówki to temat na osobną rozprawę). Zrezygnował z tej pracy, gdy w 1972 roku został kierownikiem literackim Teatru Dramatycznego w Warszawie, którego dyrekcję właśnie rozpoczynał Gustaw Holoubek. To były czasy, gdy przestrzegano zasady, że krytyk, który sprawuje kierownictwo literackie teatru, nie powinien pisać recenzji. Koenig na długie lata taką barierę sobie nałożył, bo w Dramatycznym pracował do 1981 roku. Nie był to zresztą jedyny teatr, w którym rolę kierownika literackiego czy konsultanta pełnił. Miał wcześniej taki epizod w Teatrze Narodowym i później w teatrach w Kielcach, Gdańsku, a także w Starym Teatrze w Krakowie, nim objął jego dyrekcję artystyczną po śmierci Jerzego Bińczyckiego w 1998 roku.

Z powyższego wyliczenia można by wysnuć wniosek, że Jerzy Koenig przestał zajmować się krytyką teatralną, przynajmniej w sposób regularny, w momencie odejścia z "Teatru" i "Expressu Wieczornego", a więc u progu lat siedemdziesiątych. To nie znaczy, że później nie publikował tekstów, nie udzielał prasowych wypowiedzi, nie brał udziału w rozmowach różnych redakcji. Autor jego bibliografii naprawdę będzie miał sporo pracy. Było tego bowiem bez liku. Pamiętam, że Koeniga czytywałem w latach dziewięćdziesiątych i w "Dialogu" (felieton "Sprawy bieżące"), w krótko istniejącym dzienniku "Obserwator Codzienny", w "Zeszytach Literackich", w "Teatrze" i w wielu jeszcze innych pismach. I zawsze to były teksty o teatrze, choć rzadko o przedstawieniach. Pisane już nie z pozycji krytyka teatralnego, a raczej znawcy teatru, który z dystansem patrzy na bieżące życie teatralne, ale nie traci ostrości spojrzenia. Koenig potrafił zaskoczyć, gdy na przykład, bodaj w 1989 roku, na łamach "Dialogu" opublikował tekst, w którym postulował - ni mniej, ni więcej - likwidację wszystkich polskich teatrów i powołanie ich na nowo. Czasy były takie, że cały system się likwidował, więc o teatry nikt specjalnie się nie martwił i zaleceniem Koeniga nie przejął. Teatry i tak upadek PRL-u przetrwały.

Od 1972 roku zaprzątały Koeniga jednak inne niż krytyka teatralna zajęcia. Jako się rzekło, był kierownikiem literackim teatrów, ale także zastępcą Konstantego Puzony w "Dialogu" (po jego śmierci w 1989 roku na krótko zasiadł w fotelu redaktora naczelnego), prorektorem PWST w Warszawie, wykładowcą tej uczelni, organizatorem i pierwszym dziekanem Wydziału Wiedzy o Teatrze, dyrektorem Teatru Telewizji (w latach 1982-1996 z krótką przerwą), a także tłumaczem z rosyjskiego i niemieckiego, wydawcą (m.in. "Antologii dramatu", a także pism teatralnych Tairowa i Meyerholda), specjalistą od teatru radzieckiego. Zasiadał w niezliczonych gremiach jurorskich, w komitetach i radach, był referentem na różnych sesjach. Niektórych to denerwowało, mówili nie wprost, ale wystarczająco wyraźnie, by zrozumieć, o kogo chodziło, o "krytykach w kraciastych marynarkach", którzy są śmiertelnie znudzeni teatrem i tym znudzeniem zanudzają wszystkie festiwale, przeglądy, dyskusje, panele i warsztaty. Osobiście wolałem się nudzić z Koenigiem niż z nimi. Dokładny biogram Jerzego Koeniga jest dopiero do napisania, bo sam takiego, choćby dla potrzeb iblowskiego słownika pisarzy i krytyków, nie sporządził, na co bardzo utyskuje Jerzy Timoszewicz. W każdym razie wiele z prac, których się podejmował, mogło mu przeszkadzać w uprawianiu krytyki teatralnej, choć być może wielu z nich nie mógłby realizować, gdyby nie dał się wcześniej poznać jako świetny krytyk teatralny.

W marmurze i w gipsie

No właśnie, kiedy objawiły się "odpowiednie zdolności" Jerzego Koeniga do zajmowania się krytyką teatralną? Trudno mi wskazać taki moment w najwcześniejszym okresie jego działalności. Wydaje się, że sam Koenig miał pewien sentyment do swojej pracy we "Współczesności". Przypomnijmy, że pismo to powstało na fali przemian październikowych i związało się z nim tzw. pokolenie "Współczesności" - grupa młodych wówczas poetów, literatów, krytyków na czele ze Stanisławem Grochowiakiem, Władysławem Terleckim, Romanem Śliwonikiem. "Współczesność" w połowie lat sześćdziesiątych, gdy Koenig w niej debiutował, wpisywała się już raczej w nastroje Gomułkowskiej małej stabilizacji, choć nadal gromadziła autorów, którzy w swoich dziedzinach odgrywali i mieli jeszcze odgrywać poważną rolę. Redaktorem naczelnym był Andrzej Lam, którego wkrótce zastąpił Józef Lenart (jako zastępcę miał Ernesta Brylla) i z którym Koenig, jak wspominał, miewał konflikty. W redakcji zasiadali m.in. Terlecki, Jerzy S. Sito, Jerzy Stajuda, a publikowali m.in. Rafał Marszałek, Aleksander Małachowski, Krzysztof Mętrak.

Czy Koenig czuł z ludźmi, którzy tworzyli to pismo, jakąś pokoleniową więź? Odpowiedź musi być ostrożna, bo trudno w artykułach zamieszczanych we "Współczesności" w latach 1965-1968 znaleźć wyraziste postawy intelektualne, żywsze myśli często przykrywały poprawne ideologicznie elaboraty. Ale były we "Współczesności" osoby zbliżone wiekowo do Koeniga (a miał w momencie rozpoczęcia współpracy z pismem trzydzieści cztery lata), dla których, jak i dla niego, doświadczeniem życiowym był z jednej strony stalinizm i jego miazmaty w kulturze, a z drugiej październikowa odwilż, która w latach sześćdziesiątych wciąż pozostawała układem odniesienia, nawet jeśli stawała się coraz bardziej odległym wspomnieniem zawiedzionych nadziei. "Współczesność" dawała takie pole refleksji o kulturze, jakie w tamtym czasie dało się uprawiać. "Pracowaliśmy nie w marmurze, ale w gipsie. A czasem po prostu w papier-mache" - pisał Koenig. Przyznam, że wertowałem wielkie płachty dwutygodnika, by przyłapać autora tych słów na robocie w "papier-mache". I co?

Koenig przejął działkę teatralną we "Współczesności" po Bogdanie Wojdowskim, pisarzu, który zajmował się też teatrem, a którego Koenig bardzo cenił: "jest to jeden z niewielu krytyków, z którym miałbym ochotę się kłócić. [...] jako krytyk teatralny nie przestał być pisarzem. Pisarzem starającym się zrozumieć i uporządkować sprawy swoich czasów". Pojawienie się Koeniga we "Współczesności" bardzo wzmocniło obecność teatru w piśmie. Był nie tylko stałym recenzentem, ale też redaktorem działu teatralno-filmowego (ta druga tematyka, łatwo zauważyć, była traktowana po macoszemu). Nie tylko więc pisał sam, ale kształtował osobną kolumnę, na której zwykle znajdował się główny tekst recenzyjny, noty z premier mniejszego kalibru (drukowane małym drukiem, tzw. nonparelem, o który Koenig kłócił się z Lenartem, i podpisywane inicjałami jkg) oraz kronika życia teatralnego współredagowana przez Elżbietę Wysińską. Wśród autorów zaproszonych przez Koeniga do współpracy byli m.in. Jerzy Timoszewicz, Michał Masłowski, Marta Fik, Bożena Frankowska, a także Helmut Kajzar i Bohdan Korzeniewski.

Koenig był przywiązany do swojego pomysłu na prezentowanie problematyki teatralnej w piśmie niespecjalistycznym. "[...] nigdy przedtem ani nigdy potem nie miałem poczucia, że nie jestem sam. Że pisanie o teatrze nie jest zajęciem branżowym, jak pisanie o hodowli pszczół lub uprawie ziemniaka". Jednocześnie stawiał sobie ambitny cel, aby w dziale teatralnym "Współczesności" "życie teatralne nie tylko rejestrować, ale i naprawiać". "Uwierzyliśmy, że teatr to nie tylko sam teatr, ale miejsce, chwila, ludzie, dzięki którym przedstawienie raz jest żywe - wówczas coś w życiu znaczy, a raz więdnie - i jest wtedy zjawiskiem dającym się rozpatrywać tylko w kategoriach estetycznych".

Teatr dla dorosłych

"Coś znaczy" - to było sformułowanie, któreg Kooenig używał jako pochwały dobrego przedstawienia. "Warto czasem zapytać nie tylko o to, jak przedstawienie jest zrobione, ale i o to, co ono ma znaczyć" - pisał w jednej z not recenzyjnych. Wybitni krytycy mieli tego typu określenia - na przykład Marta Fik, gdy chwaliła spektakl, pisała: "to jest ważne przedstawienie", Puzyna zwykł mawiać w takich razach: "to jest żywy teatr". Koenig w swojej krytyce analizował przede wszystkim "warstwę znaczeniową" teatru. Oznaczało to w pierwszym rzędzie zainteresowanie dla pracy reżysera czy inscenizatora. I to oni właśnie byli zwykle bohaterami tekstów: Swinarski, Krasowski, Skuszanka, Tomaszewski, Dejmek, Axer, Jarocki, ale także Hanuszkiewicz. Można w krytyce Koeniga znaleźć obrazowe opisy scen (na przykład początek "Woyzecka" Swinarskiego), scenografii (na przykład jemioła w "Jak wam się podoba" Skuszanki), rzadziej ról aktorskich, choć przecież w chwalonych przez krytyka spektaklach trafiały się doskonałe prace aktorów. W tak znakomitej analizie "Woyzecka" (tekst Koeniga Zbigniew Raszewski zamieścił w swej antologii "Sto przedstawień w opisach polskich autorów") aktorom poświęcone jest jedno zdanie: "Świetna robota aktorska, zespół bez jednej dziury, z trzema ważnymi rolami: Franciszka Pieczki (Woyzeck), Antoniego Pszoniaka (Doktor), Izabelli Olszewskiej (Maria)". Tendencja, by więcej uwagi poświęcać reżyserii niż aktorstwu, charakteryzuje naszą krytykę dawniej i dziś. Mamy wiele przenikliwych portretów inscenizatorów, ale gdy trzeba wymienić kogoś, kto umiał pisać o aktorach, to wciąż przywoływany jest Adolf Rudnicki - pisarz. Czy winą za to obarczać Wielką Reformę, która zmieniła hierarchię wartości w dwudziestowiecznym teatrze, na piedestał stawiając reżysera? Odpowiem, jak czasami odpowiadał Koenig: nie wiem.

Lektura recenzji Koeniga daje wyraźny obraz tego, jaki teatr krytyk cenił, jakiego się dopominał, a kogo i czego nie lubił. W podsumowaniu któregoś sezonu wzdychał: "Tęsknota za wielkim teatrem współczesnym, o ambicjach politycznych, teatrem moralistyki, wielkich idei i prawd o naszych czasach - to w sferze marzeń i fantazji". Czasami jednak te marzenia się spełniały. Koenig entuzjastycznie pisze nie tylko o "Woyzecku" Swinarskiego, ale także o jego "Fantazym": "Pokazał [Swinarski] Polskę w pełnym kontekście społecznym, komedię o Fantazym poszerzył o dramat wielkiego, karłowaciejącego i smętnie trwającego w chocholim bezruchu narodu. To już nie szkolna czytanka, ale gorzki - przez swą ironię - teatr wielkiego poety. Któremu Swinarski pomógł odżyć na scenie współczesnej". Faworytem Koeniga w tym czasie jest Teatr Polski we Wrocławiu Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego. O odkrytej na nowo "Sprawie Dantona" Przybyszewskiej w reżyserii Krakowskiego pisze: "Nareszcie mamy przedstawienie, w którym w sposób poważny, w pełni odpowiedzialny mówi się o sprawach trudnych i rzadko w naszym teatrze obecnych". A te sprawy to przecież doświadczenie rewolucji, która dla Przybyszewskiej była "materiałem dla badań klinicznych procesów, które mogą mieć miejsce - i miejsce mają - w każdej epoce". Krasowski, zdaniem Koeniga, "pokazuje wielki dramat rewolucji francuskiej, która po to, żeby się bronić, musi wprowadzić terror". Recenzję ze spektaklu krytyk opatruje tytułem: "Teatr dla dorosłych".

Pod tym samym hasłem opisuje inscenizację "Marata/Sade'a" Weissa przygotowaną przez Henryka Tomaszewskiego w Teatrze Polskim w Poznaniu i konkluduje: "Dobrze, że chociaż teatr przypomina (nie za często, to prawda) o fakcie, że przynajmniej połowa Polaków jest w wieku dorosłym i interesuje się nie tylko popsutą lodówką". Co ciekawe, Koenig sceptyczny jest wobec przykładów teatru, który otwarcie reklamował się jako polityczny (co oczywiście nie znaczyło, że opozycyjny wobec ówczesnej rzeczywistości). Krytykuje "Namiestnika" Rolfa Hochhutha, głośną w tym czasie sztukę poruszającą problem stosunku Watykanu do Holokaustu, którą w Teatrze Narodowym wystawił Dejmek: "Zamiast teatru politycznego, jaki zapowiadałby problem Namiestnika, zobaczyliśmy sprawne aktorsko (przede wszystkim dzięki Holoubkowi [...], przedstawienie sztuki, która ani wielką literaturą, ani teatrem politycznym nie jest". I znów w podsumowaniu sezonu narzeka: "brakowało teatru politycznego budzącego ostre napięcie między sceną a widownią". Ale wkrótce taki teatr, takie przedstawienie się pojawiło.

Obiekt i współtwórca

We "Współczesności" nie ukazała się recenzja z premiery "Dziadów" w Teatrze Narodowym. "[...] o "Dziadach" Dejmka mówić okazji nie miałem, bo nie o Dziadach się dotąd mówiło, ale o sprawie Dziadów" - pisze Koenig przy okazji recenzji z innego spektaklu. "Współczesność" może nie angażowała się specjalnie w kampanię antysemicką, choć piórem redaktora naczelnego, Lenarta, wsparła Gomułkę. Czy Koenig napisał o "Dziadach", ale recenzji nie puściła redakcja lub cenzura? Nie wiadomo. W numerze siedemnastym z 1968 roku "Współczesność" publikuje ankietę pod hasłem: "Przed V Zjazdem" (oczywiście chodzi o zjazd PZPR). Głos w niej zabiera także Jerzy Koenig, który w tym czasie jest już chyba członkiem partii (wstąpił do niej na pewno w 1968 roku). Później tę wypowiedź określi jako "sumującą obolałości ostatnich miesięcy i nadzieje na przyszłość". Nie ma oczywiście w tym tekście potępienia zaszłych wydarzeń (nawet nie ma wzmianki o zdjęciu "Dziadów"). Nie ma, bo nie mogło być. Nie ma jednak też żadnego słowa, które można by odczytać jako poparcie dla władzy. Jest za to ostrożne upominanie się o jakąś w miarę sensowną politykę kulturalną. Koenig tłumaczy, że pojęcie polityki kulturalnej bywa nadużywane "i pełni wtedy funkcję młotka, obciążek i siatki ochronnej. Wówczas, gdy założeniami polityki kulturalnej tłumaczymy

niestosowność publikowania jakiejś karykatury w Szpilkach, [...] niezbyt ostrą krytykę spartolonego filmu i druzgocącą krytykę ambitnego - choć dyskusyjnego - przedstawienia teatralnego, [...] nietykalność osób uprawiających działalność jawnie szkodliwą dla kultury, nieobecność niektórych tematów w literaturze [...]". Koenig jednocześnie formułuje postulaty dalszego rozwoju "socjalistycznej" polityki kulturalnej, wśród których jest "uznanie środowisk twórczych nie tyle za obiekt polityki kulturalnej, ile za jej współtwórcę".

Polityka kulturalna miała towarzyszyć Koenigowi jeszcze długo. Bywał jej "obiektem" i był "współtwórcą". Bez niej nie objąłby stanowiska redaktora naczelnego "Teatru" i bez niej pewnie by go nie stracił. Nie założyłby Wydziału Wiedzy o Teatrze. Nie zostałby w najgorszym możliwym czasie dyrektorem Teatru Telewizji, by powoli doprowadzić do powrotu aktorów na Woronicza po bojkocie w stanie wojennym. Jako "obiekt" polityki kulturalnej nie zostałby wyrzucony na jakiś czas z tego stanowiska, gdyż, jak głosi legenda, ambasadzie radzieckiej nie spodobała się wymowa telewizyjnej inscenizacji sztuki Wampiłowa. Pewnie to jest największy paradoks Koeniga, nie tylko krytyka teatralnego, lecz - jak to nazwać - działacza życia teatralnego? Po prostu człowieka polskiego teatru w drugiej połowie dwudziestego wieku. Nie tylko zresztą jego. Funkcjonowanie w systemie polityki kulturalnej PRL-u stwarzało ograniczenia, wymuszało zapewne zgniłe kompromisy (te narady partyjnego zespołu teatralnego przy Komitecie Centralnym), których okoliczności nie znamy, ale jednak coś też umożliwiało i stwarzało. A w tekstach Koeniga może była czasami polityka kulturalna, ale nie było propagandy. Dzisiaj pewnie łatwo ferować wyroki, oceniać dawne postawy w czarno-białych kolorach. Portretu Jerzego Koeniga dwoma farbkami nie da się namalować.

Dojrzały, mądry, współczesny

Koenig w 1968 roku pewnie zrozumiał, co to jest teatr polityczny. Co ciekawe, gdy rok później w "Teatrze" ogłaszał swój słynny tekst anonsujący pojawienie się grupy reżyserów "młodych, zdolnych", jako wspólny mianownik ich działalności wskazywał: niezaangażowanie polityczne. "Interesował ich teatr bardziej jako sztuka niż jako trybuna [...], ważniejsza wydała się im estetyka niż moralistyka". Hasło "młodzi, zdolni" już na zawsze związało się z Koenigiem. Trafiło nawet do tomu "Skrzydlatych słów". Koenigowi udało się to, o czym marzy każdy krytyk: wymyślić i nazwać zjawisko artystyczne, i jeszcze zobaczyć, że się przyjęło. Hasło Koeniga weszło do obiegu tak mocno, że każda kolejna dekada miała swoich "nowych młodych, zdolnych", "młodszych, zdolniejszych" czy nawet "jeszcze młodszych, zdolniejszych". Paradoks "młodych, zdolnych" polegał jednak na tym, że reżyserzy, których Koenig mianem tym określił, w istocie żadnej grupy nie tworzyli.

Co więcej, bardzo szybko okazało się, że idą zupełnie różnymi drogami. Bo co miałoby łączyć na przykład Izabelę Cywińską i Jerzego Grzegorzewskiego?

Ale trzeba oddać Koenigowi, że do młodych artystów miał nosa, którego dobry krytyk powinien mieć. Grzegorzewskiego zauważył już wcześniej, po pierwszych spektaklach. O "Kaukaskim kole kredowym" w Łodzi pisał: "jego [Grzegorzewskiego] Brecht pomyślany w planie teatralnym zupełnie nie po Brechtowsku okazał się w ostatecznym rachunku bardziej Brechtowskim przedstawieniem od spektakli robionych z myślą o bezwzględnym dochowaniu wierności modelowi berlińskiemu". Przy okazji "Snu nocy letniej" w Olsztynie w inscenizacji Grzegorzewskiego stwierdzał: "Trzeba wiedzieć trochę o życiu, o sztuce teatru, trzeba mieć sporo wrażliwości artystycznej, żeby zrobić tak dojrzałego myślowo, mądrego - i współczesnego w swej warstwie znaczeniowej Szekspira". To były w ustach krytyka najwyższe pochwały: teatr dojrzały, mądry, współczesny. No i była "warstwa znaczeniowa". Warto tu zauważyć, że dla Koeniga - krytyka "Współczesności", ale także później - ważne w teatrze było spotkanie teatru z literaturą, ale nie oznaczało to, że był ślepy na najbardziej oryginalne formy tego spotkania. Doceniał teatr Erwina Axera, ale jednocześnie potrafił dostrzec w 1967 roku "Kurkę wodną" Kantora w Teatrze Cricot 2. A trzeba pamiętać, że Kantor w tym czasie był traktowany przez krytykę nader lekceważąco.

Jak każdy dobry krytyk mylił się. Ciekawe, że w "Rekolekcjach teatralnych" nie umieścił na przykład tekstu, w którym z entuzjazmem witał "Rzecz listopadową" Ernesta Brylla. Tytuł artykułu brzmiał: "Nareszcie". "[...] w polskim dramacie pojawia się [...] sztuka, jakiej dotąd - za życia mojego pokolenia - nie mieliśmy. Próbująca dorastać swoim czasom, pokazująca je i ważąca się na opatrzenie ich własnym - gorzkim, pełnym pasji i poczucia współodpowiedzialności za ich wymiar - komentarzem. I dorastająca do współczesnego teatru, mającego dotąd do czynienia z literaturą innych niż jego mierzone skalą Kordiana, Dziadów czy Snu srebrnego Salomei ambicji. Może nawet teatr ten przerastającą. Nareszcie". Koenig odczytywał u Brylla "ślady Mickiewicza (już nie tylko lektury Mickiewicza!) i jeszcze wyraźniejsze ślady Słowackiego". Trudno stwierdzić, na ile Koenig rzeczywiście zobaczył w "Rzeczy listopadowej" dzieło godne wieszczów, a na ile uległ swego rodzaju "promocji" Brylla, która wyraźnie wówczas nastąpiła. A to był również element polityki kulturalnej.

No, a czego nie lubił? We "Współczesności" chlastał każdą premierę w Teatrze Polskim w Warszawie, niechętnie przyjął niektóre przedstawienia u Axera, prawie nie pisał o Teatrze Klasycznym Ireneusza Kanickiego, co było też znamienne, zważywszy że scenę tę traktowano jako sprzyjającą ideologii moczarowskiej. Czasami szczypał Romana Szydłowskiego, krytyka wówczas wpływowego, gdyż ferującego wyroki z fotela recenzenta "Trybuny Ludu". W "Rekolekcjach teatralnych" jednak pośród trzech recenzji jest właściwie tylko jedna negatywna: z "Wyzwolenia" Hanuszkiewicza w Teatrze Powszechnym w Warszawie. "Podziwiam Hanuszkiewicza-reżysera. Niepokoi mnie Hanuszkiewicz-mąż opatrznościowy i przeraża Hanuszkiewicz-reformator teatru. A gnębi - ustawienie Teatru Powszechnego na najwyższym piedestale narodowej sztuki teatralnej. Bogusławski, Schiller, a po nich Hanuszkiewicz? Zdaje się, że się trochę zagalopowaliśmy". Z Hanuszkiewiczem długo miał na pieńku, również z powodu swojej pracy w "Teatrze". W jakimś innym miejscu działalność artysty kwitował zgryźliwie: wolę teatr mądry od modnego. Swoją drogą tych lapidarnych powiedzeń Koeniga, które weszły do obiegu, było więcej, na przykład: od teatru jednego aktora gorszy jest tylko teatr jednej aktorki. Albo: wolałem chodzić do teatru Hübnera niż do Teatru im. Hübnera - powtórzone niedawno, gdy Teatr Dramatyczny przyjmował imię Gustawa Holoubka.

Nie wiem, czyli wiem

Jak dobry krytyk bywał złośliwy i marudny. "Pusto, drętwo - i chyba beznadziejnie" - pisał o stanie polskiej dramaturgii po festiwalu we Wrocławiu (stwierdził to bodaj rok po prapremierze "Tanga" Mrożka, którego rangę przecież od razu docenił: "Dawny Antosza Czechonte stał się Antonem Czechowem, który napisał swoją pierwszą dużą, normalną sztukę, ważną nie tylko w skali jednego sezonu"). Ale przede wszystkim był mistrzem ironicznego stylu. We "Współczesności" ten styl dopiero się rodził, choć jego oznaki były już widoczne. Ale z czasem licentia poetica Koeniga się doskonaliła i w piśmie, i w mowie. Z rozdziawioną gębą można było czytać i słuchać, jak Koenig przewrotnie obraca myślami. Chwali, by zganić. Gani, by pochwalić. By na końcu powiedzieć: nie wiem, co też było zwrotem retorycznym (być może zapożyczonym od scenografa Jana Kosińskiego, którego często przywoływał), bo przecież wiedział. Nie będę się tu wygłupiał i tłumaczył na nasze ironii Koeniga. Była świadectwem inteligencji i przede wszystkim mądrości. Poczytajcie jego teksty, nic innego nie zostało.

Kim był Jerzy Koenig? Tytuł tego artykułu wziąłem od niego. Napisał przecież kiedyś tekst pod tytułem "Kto to jest Erwin Axer?", a po śmierci Puzyny opublikował w "Dialogu" wspomnienie zatytułowane "Kim był Puzyna?". Czy Jerzy Koenig był wybitnym krytykiem teatralnym? Na proste pytanie należy prosto odpowiedzieć: był. To fakt: aby się o tym przekonać, trzeba sięgnąć do starych czasopism, z których większość już nawet nie istnieje. Gdy będziemy mieli pełną bibliografię jego prac, to może jakiś absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze spróbuje stworzyć jeszcze jeden wybór tekstów Koeniga, obejmujący już cały jego dorobek od lat pięćdziesiątych aż do śmierci. Może ktoś ten tom wyda i będziemy mogli go postawić na półce obok "Rekolekcji teatralnych" nie na pamiątkę, ale by z niego korzystać. Koenig pewnie by machnął na to ręką, ale nam niech to nie będzie obojętne.

Wojciech Majcherek - krytyk teatralny, wieloletni redaktor i sekretarz miesięcznika "Teatr"; obecnie redaktor TVP Kultura.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji