Artykuły

Próba małego ekranu

CORAZ rzadziej wracam do pisania o telewizji - ale wracam. Jest to instytucja, bez której można żyć, nie można jednak całkowicie wyzwolić się spod jej wpływów. Socjologia wiele już na ten temat powiedziała i niejedno jeszcze powie. Połowę czasu przeznaczonego na odpoczynek spędzamy przed telewizorem. Czy ta nie głupie? Nie znamy połowy filmów wyświetlanych w kinach i większości przedstawień teatralnych W repertuarze telewizyjnym orientujemy się znakomicie, chociaż nie wszystko, co pojawia się na małym ekranie, zasługuje na uwagę.

Myślę, że sama telewizja zabrnęła już w ślepy zaułek i zatraciła kryteria wartości. Zapomniano, co naprawdę ważne, a co tylko niezbędne, albo co złem, koniecznym. Niektórym programom rozrywkowym towarzyszy szum przesadny, zjawiska naprawdę artystyczne mijają bez echa. Z ostatnich zdarzeń szczególnie nie mogę darować jednego - obojętności, a nawet powiedziałbym - bezduszności, z jaką potraktowano emisję telewizyjnej wersji "Wyzwolenia" Wyspiańskiego w reżyserii Swinarskiego. Gdzie podziały się zastępy mądrali potrafiących godzinami dyskutować o tym, jakiego koloru koszule nosi tajemniczy X, albo analizujących twórczość reżyserską autora jednego filmu? Dlaczego zabrakło ich wtedy, kiedy należało milionom widzów powiedzieć coś o sztuce ważnej w polskiej kulturze, o inscenizacji, która niosła treści żywe, a w kształcie formalnym zapierała dech w piersi.

Na pewno każdy widz przeczuł wielkość zjawiska, znaczna część oceniła nośność spraw, niektórzy mogli podziwiać twórczą oryginalność roboty teatralnej i film.owej. Czy to jednak wystarczy? Telewizyjne "Wyzwolenie" mogło stać się punktem wyjścia do rozmów, dyskusji, analiz o sprawach narodu, o miejscu historii, o funkcjach sztuki, nie mówiąc już o tym, że powinno być eksponowanym i komentowanym, wzorem teatru. Nic z tego. Cicho przed kamerami. Zdawkowe recenzje w prasie codziennej. Nie lepiej w czasopismach z pretensjami do fachowości.

Inna przygoda spotkała realizatorów "Odprawy posłów greckich" Jana Kochanowskiego. Wielkie dzieło ojczystej literatury i rocznicowy charakter realizacji. Zrozumiała była troska o najlepszy efekt. Nie można jednak osiągnąć dobrego efektu dobierając wykonawców według klucza sławy i gwiazdorstwa. A tak stało się z "Odprawą." Zaproszono najwyżej notowanych i najpopularniejszych artystów małego ekranu. Każdy jest gwiazda i osobowością. Ale suma indywidualności nie gwarantuje odpowiedniego poziomu widowiska. Artysta eksploatujący swój talent w kabarecie nie może przeskoczyć nagle w inny kostium, i przekonać nas mentorstwem i patosem posła.

Nie popełniono tego błędu przy wystawianiu "Igraszek z diabłem" Jana Drdy. Marian Kociniak, kreujący w przeszłości spryciarzy różnego autoramentu, nie miał najmniejszych trudności z postacią Marcina Kabata i przekonał nas do niej. Podobnie jak Prochyra i Gajos w rolach diabłów najniższej rangi, Tadeusz Kondrat jako władca piekieł, a Krzysztof Kowalewski w zabawnej postaci nieudanego rozbójnika.

A to jeszcze nie wszystko. Magdalena Zawadzka znalazła w postaci Kasi wiele cech bliskich i odpowiednich dla swego talentu (trudniej wyobrazić sobie tę aktorkę jako Ofelię!) Jan Kociniak i Andrzej Fedorowicz w przyjętej konwencji teatralnej spełniali wymacania stawiane wysłannikom nieba.

Jeszcze jedno. "Igraszki..." są piękną, świecką bajką o kontaktach ludzi ze światami nadprzyrodzonymi Każda inscenizacja akceptuje umowność. Telewizja dzięki trickom technicznym dodała akcji nowe elementy. Niby iluzji, a w rzeczywistości jeszcze jednej umowności.

Niezawodny w telewizji okazuje się ciągle Szaniawski. Aż trudno zrozumieć, dlaczego pojawia się tak rzadko jego kameralne komedie, cicho, w sposób intymny sięgające po wielkie problemy, wyjątkowo pasują do estetyki telewizyjnej i do domowego odbioru sztuki. Wiele utworów Szaniawskiego pojawiało się już na małym ekranie, ale nie wszystkie, i nie tak często, jak na to zasługują. Szczęście uśmiechnęło się tylko do "Zegarka", słuchowiska przerobionego następnie na utwór sceniczny. "Zegarek" pokazano nam w ostatni poniedziałek już po raz trzeci. Warto dla porównań przypomnieć realizatorów kolejnych przedstawień. W 1955 r. w widowisku reżyserowanym przez Słotwińskiego grali: Roszkowski, Łomnicki, Lubieńska, Pietraszkiewicz. W 1961 r. w przedstawieniu Antczaka wystąpili: Opaliński, Łomnicki, Gordon-Górecka, Pągowski.

Ostatni spektakl reżyserował Zakrzewski, a wykonawcami byli: Świderski, Marek Kondrat, Gordon-Górecka i Szczepkowski. Nawet gdyby ktoś nie znał twórczości Szaniawskiego, wiele powiedzą, mu o "Zegarku" nazwiska wykonawców. Albowiem nie tylko tekst sztuki szuka dla siebie wykonawców, również wykonawcy określają, wzbogacają i rozwijają myśli i idee autorskie. Tak też jest z Szaniawskim. Pozornie proste, klasyczne w budowie utwory wymagają artystów czułych, wrażliwych na prawdę psychologiczną i zdolnych do podźwignięcia ciężaru moralnych dylematów, do odpowiadania na najważniejsze dla człowieka pytania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji