Artykuły

Zagram waszą skrytą myśl...

"Wyzwolenie" należy do najbardziej wieloznacznych sztuk Stanisława Wyspiańskiego. Toteż wprawdzie chętnie mierzyli się z tym dramatem mniej i bardziej wybitni reżyserzy, nie zawsze jednak odnosili sukces. Narosła wobec "Wyzwolenia" tak ogromna ilość nieporozumień, że aż trudno wydobyć się teatrowi spod wielu komentarzy krytyczno-literackich i historycznych. W ciągu ostatnich wielu lat bodajże tylko Konrad Swinarski dał rzeczywiście zwartą i konsekwentną wizję tego dramatu. Niestety, była to już ostatnia praca wielkiego reżysera... A kluczem do "Wyzwolenia" bywała zwykle scena z maskami, zresztą pierwsza scena, jaką napisał Wyspiański, później dopiero dopisując akt pierwszy i trzeci. A oto, co o tej scenie mówił właśnie Swinarski w wywiadzie udzielonym Janowi Błońskiemu w przeddzień premiery w Krakowskim Teatrze Starym.

"Mnie się wydaje, że o maskach można nieskończenie... Po prostu poddałem się jednej myśli, mianowicie tej, że jeżeli Wyspiański w sobie, i w swoim bohaterze, Konradzie, widzi człowieka, który dąży do jakiejś prawdy, to maski są społeczeństwem, które poprzestaje na półprawdach. One są ukształtowane jak ludzie, którzy, że tak powiem, nie podlegają zmianie i nie wyciągają konsekwencji z własnych dążeń... Ja tu widzę po prostu odbicie całego społeczeństwa, klas, warstw, obozów, typów ludzkich." (...) "Twierdzę, że "Wyzwolenie" jest bliższe spowiedzi niż publicystyce, chociaż ta spowiedź wyraża się właśnie w publicystyce, a nie np. w poezji lirycznej."

Piękny to zwyczaj, rejestrowania najwybitniejszych dzieł ulotnej sztuki inscenizacyjnej dla pamięci pokoleń. Nie wiem, czy to zasługa telewizyjnych adaptatorów, czy też w ciągu lat, jakie minęły od tej premiery, to "Wyzwolenie" wyraźnie przesunęło się w regiony publicystyki, a warstwa moralna wyalienowała się w zbyt dosłownie traktowany cytat z Schillerowskiej, etyczno-estetycznej teorii życia i sztuki. Pozostała wartością oderwaną, a nie integralną częścią spektaklu i zarazem jedną z niejednoznacznych cech charakteru Konrada. Konrad wikła się w sprzecznościach własnego myślenia, gdyż, jak byśmy dzisiaj analizując rzecz, powiedzieć mogli, widzi rzeczy ze zbyt wielu różnych punktów widzenia, zbyt sugeruje się przekonaniami innych, aby móc się od nich oswobodzić. Owa konieczność doprowadzenia rzeczy do końca, wyciągnięcia konsekwencji z głoszonych słów i teorii, to motyw całej prawie dramaturgii Wyspiańskiego. Stopień uwolnienia się od niej jest miarą czytelności i nośności jego utworów dla dzisiejszego odbiorcy. Inscenizatorzy chętnie odrzucają warstwę intelektualną, zawierzając publicystyce i niezawodnemu instynktowi teatralnemu Wyspiańskiego. Tylko że warstwa publicystyczna sprowadza się znów do rozprawy poety z tradycją literacką i z odbijającymi tę tradycję, czy raczej tradycje, postawami współczesnych. Nie ma w niej na ogół mowy o życiu, lecz o ideach, i to o ideach wtórnych. Romantyzm przetrawiony przez epokę, która głosiła jeszcze ciągle "eviva l'arte, człowiek zginąć musi" musiał wydać zatrute owoce. Wyspiański szukał oczyszczenia w teatrze. W tym zwierciadle wad i cnót przeszłych mają przejrzeć się współcześni i przyszli ludzie czynu. Jakżeż często zwracał się do historii, przywoływał niemal dosłownie dzieła romantyków. Tylko, że tamci z goryczą, pasją, namiętnością odwoływali się do wydarzeń współczesnych sobie. Wyspiański podejmując podobne tematy, obracał się w dziedzinie myśli i moralności. Swinarski uważał, że może to doprowadzić tylko do szaleństwa. Ubierając swojego Konrada w biały szpitalny kaftan, dzieli wielką scenę rozmowy z maskami na dwie części - publicystyczną, która prowadzi w konsekwencji do załamania moralnego. Owo załamanie i jego konsekwencje stają się rozgrywką części drugiej, w której publicystyka polityczna będzie jednym z tematów rozważań o moralności. W adaptacji telewizyjnej spektaklu Konrada Swinarskiego kamera zbliżyła nie tylko mówców, ale i całą scenę, rozgrywaną w teatrze na dalszym planie, i dała jej niepotrzebną dosłowność. Podobnie zresztą, jak w zbliżeniu telewizyjnym straciła wspaniale plastycznie ustawiona "narodowa scena", która w teatralnym ujęciu ocierała się o groteskę, a przed kamerami tv zamieniła się w niepotrzebną błazenadę. Trzeba trochę teatralnej hipokryzji (bo to jest prawdziwy teatr, a nie teatr ze snów i marzeń, jakim często go pokazywano), wspaniałej aktorskiej zgrywy, jaką bezbłędnie zaprezentowała Anna Polony we wspaniałej roli Muzy. Wydaje się, że telewizyjny spektakl zdołał przekazać najistotniejsze cechy dawnego przedstawienia - które jest bardzo realistyczne, nie przestając być dramatem myśli, nie szuka łatwego poklasku w podkreślaniu aktualnych znaczeń zdań i słów bez treści.

Jerzy Trela, jeszcze nie tak dawno znakomity Gustaw-Konrad, pięknie zagrał bohatera Wyspiańskiego, choć może wołałabym, żeby ten Konrad był bardziej liryczny. Trela był twardy i zdecydowany - może dlatego trudniej było mu zagrać scenę szaleństwa. Miał w sobie wewnętrzną pustkę człowieka złamanego na zawsze. A może... może to też jest wyzwolenie: żeby być niczym i zaczynać od zera?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji