Artykuły

Konrad nie schodzi ze sceny

W PONIEDZIAŁKOWYM teatrze telewizji obejrzeliśmy "Wyzwolenie" w głośnej, obrosłej już legendą, inscenizacji Konrada Swinarskiego. Przedstawienie sfilmowane zostało w krakowskim Starym Teatrze, w pięć lat po premierze i cztery lata po tragicznej śmierci Artysty. Nie po raz pierwszy teatr telewizji przywraca ostatnio milionowej widowni ciągle żywą, fascynującą przeszłość, najlepszej do niedawna, polskiej sceny. Stary Teatr! Pamiętny sezon 1974! Najpierw Wajda i "Noc Listopadowa", zaraz potem Swinarski i "Wyzwolenie". Jeszcze jedno "odkrycie" Wyspiańskiego. Jeszcze jedno przewrotne zwycięstwo teatru romantycznego. Przewrotne, bo przecież do dziś istnieje on nie obok a zamiast teatru mówiącego prawdy równie ważkie i dojmujące językiem twojego czasu. "Cóż tam? Jest jaka sztuka?" - pyta Konrada Reżyser z "Wyzwolenia". "Nic". "Nic!? A my mamy wielką scenę, dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż, przecież to miejsce dość obszerne by w nim myśl polską zamknąć już". Na ekranie telewizyjnym "myśl polska" musi być z konieczności bardziej skrępowana, ale i tam można ją przecież zmieścić.

W Starym Teatrze "Wyzwolenie" - ostatni spektakl, który Konrad Swinarski doprowadził do premiery - wraca jeszcze, od czasu do czasu, na afisz. Prędzej czy później zejdzie z niego na zawsze, rozpłynie się bez śladu. Zostaną tylko namiastki - recenzje, dokumentacja, wspomnienia, ostatnio właśnie - filmowy zapis, który tak starannie przygotowali dla telewizji Laco Adamik i Agnieszka Holland. Telewizyjne "Wyzwolenie" nie jest, rzecz jasna, tym samym dziełem sztuki co "Wyzwolenie" "prawdziwie" - teatralne, ciągle jednak jest "Wyzwoleniem" Swinarskiego. Z bogatej treści spektaklu udało się zachować dużo, między jednym a drugim wydaniem dziennika telewizyjnego treść ta okazała się nawet bardziej wieloznaczna. "Muzo, chcę naród przedstawić". "A, to musi odbywać sik tak, by naród mógł się bawić". Teatr w teatrze. Teatr w telewizji. Do kilku pięter, po których skacze sens "Wyzwolenia" doszło raptem - jeszcze jedno.

"Wyzwolenie" od razu po krakowskiej premierze zaliczono do najlepszych dzieł Swinarskiego, obok "Nie-Boskiej", Szekspira, "Dziadów"... "Jest to wydarzenie - pisała krytyka - które, choć nie zdobędzie rezonansu tak szerokiego jak Dziady, jest równej albo wyższej rangi". "Wydaje się, że Swinarski zamknął tym spektaklem siedemdziesięcioletnie dzieje "Wyzwolenia" na polskich scenach. Powiedział niemal wszystko co na ten temat można powiedzieć językiem sceny". Niejasny, czasem wręcz mętny tekst najtrudniejszego bodaj dramatu Wyspiańskiego stał się w jego inscenizacji czytelny i zrozumiały, zachowany przy tym niemal w całości.

Swinarski podkreślał, te "Wyzwolenie" jest dziełem artysty, który w pełni świadomie ścigał się już że śmiercią. Konrad jest w przedstawieniu człowiekiem, który zrozumiała jak bardzo mało czasu zostało mu na znalezienie "całej prawdy" o sobie i społeczeństwie zadowalającym się pół- i ćwierćprawdami. Dlatego tak gorączkowo odrzuca różne "stronnictwa, idee, osobistości". Dlatego chce odrzucić nawet poezję! "Wyspiański - twierdził Swinarski - chciał zastąpić Konrada mickiewiczowskiego - takiego, jakim go widział, trwającego w micie cierpienia - swoim własnym Konradem, to znaczy bohaterem czynu. Ale ten bohater też mu się nie udał, chcę powiedzieć, że w swojej świadomości doszedł także do klęski". Konrad Swinarskiego jest bohaterem tragicznym w klasycznym rozumieniu tego pojęcia. Doszedł do klęski, bo doszedł do wniosku, że nigdy nie wywikła się ze sprzeczności między słowem a czynem, między poezją a życiem. Kiedy osaczą go Erynie - "społeczne odbicie losu Polski i prywatne odbicie skażonego życia" - wydrze sobie oczy, by potem, już na pustej scenie, machać na oślep szlachecką szablą - teatralnym rekwizytem. Może od tego czasu istnieć tylko we własnym micie, który, jak mit Konrada mickiewiczowskiego, znowu jest mitem cierpienia. Nie znaczy to jednak, że Konrad przegrywa z kretesem. Pesymizm Swinarskiego był zawsze dialektyczny, podszyty optymizmem, Konrad więc także wygrała, bo jest jedynym człowiekiem, który naprawdę walczy o zmianę, który wyciąga ostateczne konsekwencje ze swoich dążeń. Właśnie dlatego, choć nie jest mądrzejszy do niektórych Masek, nie może się z nimi porozumieć. Właśnie dlatego Maski zmieniają się w lekarzy Konrada: leczą go i dręczą jednocześnie. Swinarski doskonale wygrywa tu wszystkie wieloznaczności tekstu.

Doskonale też wygrywa formę, w której Wyspiański zmieścił swoje "Wyzwolenie", formę próby teatralnej. Staje się ona w tej sztuce po prostu konieczna, tylko podczas teatralnej próby, gdzie krzyżują się deklamowane role, improwizacje i prywatne teksty, Konrad może zrozumieć jak trudno będzie mu znaleźć nowy język do mówienia o Polsce, o narodzie, o sobie samym. W jednej z pierwszych scen Konrad podaje Muzie kartkę z wierszami "Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi", podaje jakby z nadzieją, że nagle, zamiast sztucznej deklamacji, usłyszy właściwy ton, Muza czyta i już przy pierwszych jej słowach twarz Konrada znaczy grymas zażenowania. Nie, to znowu nie to. To przecież całkiem bez sensu... Wszystkie te podteksty wydobyte są dzięki świetnej grze Jerzego Treli i przede wszystkim Anny Polony, której kreacja jest największą bodaj rewelacją aktorską tego przedstawienia.

Jest w nim wiele scen kameralnych, ściszonych, które sprzyjać musiały telewizyjnej adaptacji. Są w nim także sceny inne - rozbudowane, rozgrywane, jak zwykle u Swinarskiego, na kilku planach równocześnie. Tych scen kamera telewizyjna w całości nie mogła już ogarnąć, musiała wybierać, często ratując się nagłymi przebitkami obrazów. Przebitki te, zwłaszcza w scenach z Maskami, trąciły czasem natrętną publicystyką, czego Swinarski nie znosił. Na ogół jednak okazywały się funkcjonalne: przybliżały mistrzostwo detalu, rozmaite szczegóły inscenizacji, których widzowie w teatrze mogli po prostu nie zauważyć - a to kabotyńskie gesty Wróżki, a to mundur policjanta wychylający się zza białego, lekarskiego fartucha, a to znów tandetny mikrofon estradowy czy przewróconą świecę.

Mniejsza zresztą o szczegóły. Znacznie ważniejsza jest przecież całość tej mądrej inscenizacji, która, jak powiedziałem, staje się w telewizji jeszcze bardziej wieloznaczna. Kamera telewizyjna po skończonym przedstawieniu w Starym Teatrze pracuje dalej - odprowadza widzów do szatni, wędruje za aktorami do garderoby, zatrzymuje się na portrecie Konrada Swinarskiego. Sam Swinarski chętnie zamykał w ten sposób swoje prace ironicznym cudzysłowem, a swoich bohaterów, zwłaszcza tych najbardziej patetycznych, zderzał z rzeczywistością obcą, obojętną, czasem wręcz wrogą. Dobrze też wiedział, że z mitem można zrobić wszystko: można go powielić, można go zapomnieć, można nim manipulować. Także i o tym mówi nam jego inscenizacja "Wyzwolenia" - sceniczna opowieść o dramacie artysty i człowieka, który "nie może znieść tego, co jest".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji