Artykuły

Labirynt luster

Jean Genet jest już legendą, do której filozoficznego kanonizowania przyczynił się sam J. P. Sartre, autor głośnego szkicu: "Święty Genet, komediant i męczennik". We francuskim "teatrze absurdu" Genet zajmuje miejsce osobne i specyficzne, do czego niewątpliwie przyczynia się i zestawianie jego biografii z twórczością; nabiera ona cech wstrząsającej autentyczności i intymności. Ten przestępca, żebrak, włóczęga, złodziej (m. in. przed wojną w Polsce), proponuje widzowi teatr, w którym prawdy poddawane są najdziwniejszym zabiegom, który jest "komedia komedii, odbiciem odbicia", labiryntem luster, gdzie zaciera się prawda. Świat jest postawiony na głowie, przekonaniu pisarza jest w nim tyle zła i nikczemności, iż na to zasługuje. W wersji Sartre'a "świętość" Geneta polega właśnie na tym, że postawa taka sięga dna, jest pokorą w obliczu konieczności grzechu właściwego naturze ludzkiej, jak u mistycyzujących świętych. Dopiero po przeprowadzeniu prawd przez tę okrutną, oczyszczającą kąpiel, po wprowadzeniu jej w labirynt pozorów, widzimy świt jaśniej, a więc i na swój sposób czyściej. Tylko że z tego nie wyprowadza autor "Pokojówek" żadnej nadziei na naprawę życia. Będzie ono toczyć się dalej, pełne złud, które teatr podniesie do poziomu systemu, bezlitośnie pokazując widzowi zło i jego wielorakie, łudzące formy.

"Pokojówki", wystawione w teatrze Kameralnym przez Konrada Swinarskiego, są znakomitą kwintesencją tez Geneta. Ale to, co fascynowało bezwzględnie w chwili odkrycia, już się nieco opatrzyło. Przeszliśmy lekcję Ionesco, Becketta, Adamova - i wszystkie sztuczki paryskiej awangardy absurdalistycznej zaczęły się układać we właściwych proporcjach. Symbolistyczny teatr Meaterlincka, ongi objawienie Europy, dziś budzi lekki u-śmiech ironii dla przedmiotu fascynacji dziadów. Obawiam się, że czołowe osiągnięcia obecnej awangardy teatralnej zestarzeją się jeszcze szybciej. Bo oto mamy przed sobą sztukę, która - gdyby nie owa lustrzana "labiryntowość" - byłaby obyczajową dostojewszczyzna. Gra gry, od odbicia, mimo uznania dla inwencji w zaskakiwaniu widza, pozostawia nas zimnymi, jakbyśmy oglądali owe super-abstrakcyjne obrazy, w których już tylko o układ linii chodzi, o wymyślną pienię barwną. W dodatku Swinarski, tak zwykle pełen inwencji i skłonności do "teatru grozy", zainscenizował "Pokojówki" niby obyczajową sztukę z lekkim dreszczykiem. Zrobił to zresztą bardzo ładnie, w ciekawej i wdzięcznej oprawie scenicznej Krystyny Zachwatowicz. Cały ciężar spadł na trzy wykonawczynie: Annę Polony (Claire), Mirosławę Dubrawską (Solange), Ewę Lassek (Pani).

W koncepcji Geneta, jego sceniczne postaci nie są tworami o realnej psychologii; są znakami sytuacji; powinny grać rolę kogoś, kto sat gra rolę. Tak jest z obiema siostrami - służącymi. Claire i Solange. Ich rytualne obrządki buntu i nienawiści do Pani dotyczą, całego świata, którego układ Jest fałszywy i absurdalny, nie do przyjęcia. Skomplikowane nici miłości, nienawiści i udawania oddały A. Polony i M. Dubrawska z ogromną porcją wysiłku i dobrej woli, osiągając efekt po większej części zadowalający, a nawet bardzo dobry. Ale poszczególne partie nie osiągały tej "podwójnej gry", wpadały w jeden wymiar, a wtedy Genet był sztuczką o łotrowskich i "przesuniętych" psychicznie służących, małpujących swoją Panią. Na szczęście nie było takich momentów dużo. Ewa Lassek jako Pani stworzyła postać wyniosłą, kapryśną, wyrafinowaną we własnym komedianctwie. Całość sprawia wrażenie kulturalnej roboty, nie bez ambicji wniknięcia do końca w abstrakcyjne meandry "świętego" Geneta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji