Artykuły

Pracuję nad... tuszą

EWA WENCEL kiedyś podbijała serca w "Nad Niemnem" czy "Szaleństwach panny Ewy". Po latach nieobecności na srebrnym ekranie powróciła w roli Janiny w "M jak miłość".

Jeszcze nie było w Polsce serialu, który cieszyłby się taką popularnością. W poniedziałek, 21 lutego, padł rekord - "M jak miłość" obejrzało 12 mln 45 tys. widzów!

Ewa Gassen-Piekarska: Czy lubi Pani Janinę?

Ewa Wencel: Na pewno bliższa mi jest postać Janiny, którą gram teraz. W poprzednich odcinkach moim zadaniem było zagranie kobiety "z zasadami". Ich przestrzeganie doprowadziło do tego, że jej córka z dzieckiem musiała szukać pomocy u obcych ludzi. Teraz jest już wszystko w porządku. Jestem troskliwą babcią i z dużą tolerancją znoszę kolejnych kandydatów na męża córki.

Jak na Pani postać reagują widzowie?

Grając "poprzednią" Janinę nie odczuwałam sympatii widzów. Przekonałam się o tym kilkakrotnie. Raz np. pani w sklepie odmówiła mi sprzedaży rajstop. Teraz jest fajnie - bardzo mili panowie nalewają mi w siarczysty mróz benzynę do samochodu...

Jak się pracuje z maleńką Nastka Chorosińską, która gra Pani wnuczkę?

Razem z nią grają przecież jej prawdziwi rodzice - Dominika Figurska i Michał Chorosiński. Sądzę, że to duże ułatwienie - dla dziecka, dla jej prawdziwych rodziców, no i dla serialowej rodziny, która nie musi wkładać aż tyle pracy, by dziecko grało tak, jak życzą sobie autorzy serialu. Nastka jest bardzo wesołą, ruchliwą dziewczynką, która uspokaja się trochę i wycisza, kiedy dostaje łakocie. Nie wyobraża sobie Pani, ile tzw. "jedzące dzieci" potrafią tego spałaszować! Wiem też, niestety, ile potrafią dorośli...

Od 2 lat gra Pani w najpopularniejszym polskim serialu, ale dla widzów pozostaje Pani osobą bardzo tajemniczą.

Okres największej popularności przeżywałam zaraz po ukończeniu studiów, gdy zagrałam w 3-odcinkowej sztuce dla młodzieży "Małgosia kontra Małgosia". Jeszcze dzisiaj ludzie obdarzają mnie za to miłym słowem i uśmiechem. Potem grałam i w filmach, i w teatrach telewizji, w Teatrze na Woli i w teatrze Kwadrat, gdzie pracuję do dziś. Ale najwięcej czasu poświęciłam synowi. Dzięki temu mogę być dzisiaj matką dumną z 22-letniego studenta psychologii, który jest fantastycznym mężczyzną. Przyszedł czas, że moją opinię o synu potwierdza coraz większa ilość pięknych dziewczyn. Na razie to toleruję, ale...

Jest Pani zazdrosna?

Nie, ale przyglądam się uważnie temu, co się dzieje.

Nie od razu dostała się Pani do szkoły filmowej...

Dzięki temu mogłam postudiować dwa mnę ciekawe kierunki - najpierw budownictwo lądowe, a potem ekonomię i organizację produkcji. Niedawno też skończyłam podyplomowe studia dla menedżerów kultury w SGH w Warszawie.

Skąd takie zainteresowania?!

Jestem tzw. "umysłem ścisłym". Z budownictwa zrezygnowałam, bo było nudne, zwłaszcza rysunek techniczny. Poza tym jeden wykładowca, chcąc zdobyć moje względy, ganiał mnie wokół katedry - trzeba było uciekać. Drugi kierunek wybrałam, bo na jedno miejsce było 27 osób - miałam nadzieję, że się nie dostanę i rok będę mogła poświęcić na przygotowanie się do egzaminów do łódzkiej Filmówki.

A tymczasem...

Właśnie! (śmiech) Dostałam się i nie ukrywam, że była to niespodzianka. Na dodatek szło mi całkiem nieźle. Gdybym nie zdała do łódzkiej Filmówki, pewnie ukończyłabym te studia.

I co by Pani robiła?

W latach PRL zostałabym dyrektorką dużego przedsiębiorstwa. Po 1989 roku pewnie by mnie razem z nim sprywatyzowali. Niektórzy prominenci chyba nieźle na tej transformacji wyszli. Aha, zapomniałam, że zdawałam jeszcze na medycynę, ale oblałam biologię, bo tylko jej się uczyłam. Jestem przekonana, że skorzystali na tym moi potencjalni pacjenci.

Skorzystali też widzowie. Szkołę filmową skończyła Pani w 1980 roku, więc w tym wypada jubileusz 25-lecia Pani działalności!

Naprawdę? Ojej, chyba jeszcze nie? A może... Rzeczywiście. Dopiero Pani mi to uświadomiła!

Jak go Pani uczci?

Chciałabym go spędzić w pracy, a potem na spotkaniu z przyjaciółmi przy winku i muzyce. Z tego, co Pani wcześniej powiedziała, wynika że łatwo się Pani nie poddaje. Jestem dosyć odporna. Jako kobietę bardzo szczupłą i wiotką łatwiej mnie przygiąć niż złamać.

Czyli w tej drobnej kobietce tkwi dusza lwa!

Nie tylko dusza. Jestem zodiakalnym Lwem. A co do tuszy, to pracuję nad lekkim dotuczeniem się, ale bezskutecznie.

Ciekawe - wszystkie kobiety starają się raczej "odtuczyć".

Tak, parę koleżanek nawet niezbyt mnie za to lubi. Obwiniają mnie za fakt, że to im ciągle przybywa tkanki tłuszczowej, a nie mnie. To może przysporzyć poważnych wrogów, ale dajmy spokój, bo uderzymy w stół i nożyce same się odezwą. Uznajmy więc, że to dar od Pana Boga.

Szkoda, że innych tak nie obdarował...

A może po prostu za dużo jedzą? Albo dostali coś innego...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji