Artykuły

"Król Edyp" i "Persefona"

PREMIERA "Króla Edypa" i "Persefony" Strawińskiego nie miała nic z "normalnych" premier. Uznano ją za wydarzenie muzyczno-sceniczne a priori, w momencie kiedy została zapowiedziana, miała być bowiem nieoficjalną inauguracją działalności artystycznej BOHDANA WODICZKL

Premiera ta nie była zwykłą premierą operową, także ze względu na rewolucyjny (artystycznie) stosunek obu tych dziel do tradycyjnego repertuaru operowego, ciągle jeszcze dominującego na Nowogrodzkiej. Ze światem Pvcciniego, Verdiego, Donizettiego zarówno "Król Edyp" Jak i "Persefona" nie mają nic wspólnego poza przynależnością do tego samego gatunku muzyki scenicznej. Wprawdzie Strawiński nazwał "Edypa" operą-oratorium jest to jednak typowe oratorium, tyle że w kostiumach i dekoracjach; "Persefona" nosi podtytuł "melodrama", nie jest jednak bynajmniej melodramatem, ale zupełnie nową, wynalezioną przez Strawińskiego formą, powstałą przez połączenie baletu ze śpiewem solowym, chórem i recytacją.

Wystawienie razem "Edypa" i "Persefony" jest z wielu względów uzasadnione. Te dwa dzieła łączy nie tylko osoba autora i sięgnięcie do wspólnego źródła tematyki, lecz także cechy sceniczno-formalne: statyczność chóru i solistów, postać recytatora. Czy mimo wszystko nie należało bardzo statycznie w samym założeniu "Edypa" połączyć z jakimś innym, ruchliwszym i bardziej dynamicznym od "Persefony" utworem scenicznym Strawińskiego? Skoro zdecydowano się już na "Persefonę" należało raczej "oderwać" ją od "Edypa", podkreślić nie to co oba dzieła łączy, ale co je dzieli. Reżyser i scenograf poszli po linii analogii, niwelując kontrasty i "ustatyczniając" "Persefonę" poniekąd wbrew intencjom kompozytora. Inscenizację "Persefony" można by określić jako minimalistyczno-abstrakcyjną. Zrezygnowano z drugorzędnych postaci baletu ograniczając się do jednej tylko tancerki, kreującej rolę Persefony, której taniec bardzo luźno wiąże się z wątkiem fabularnym, realizowanym przez resztę wykonawców. Dlatego też sam w sobie interesujący układ choreograficzny JANINY JARZYNÓWNY wypadł nie zawsze przekonywająco. Taniec ten wykonała ALICJA BONIUSZKO więcej niż poprawnie.

ZNAKOMITA była ZOFIA MROZOWSKA w recytowanej partii Persefony oraz BOGDAN PAPROCKI śpiewający partię kapłana Eumolpe. Dublujący Paprockiego w tej roli KAZIMIERZ PUSTELAK nie dorównywał mu ani pod względem wokalnym ani pod względem dykcji. Natomiast chór (jak się okazuje był to chór Filharmonii Narodowej) zachwycił nieskazitelną dykcją i pięknym szlachetnym brzmieniem. BOHDAN WODICZKO prowadził całość ze znawstwem i smakiem, idealnie wyważając proporcje dźwiękowe pomiędzy orkiestrą a solistami i chórem.

Wypełniający drugą część wieczoru "Król Edyp" był rewelacyjny niemal pod każdym względem. Odkrywczość pomysłów plastycznych JANA KOŚCIELNEGO i inscenizacyjnych KONRADA SWINARSKIEGO, jednolitość koncepcji muzyczna i scenicznej i scenograficznej, świetne przygotowanie chóru i orkiestry, trafnie obsadzeni soliści - zadecydowały o tym, że Edyp stał się sensacją muzyczno-teatralna, wydarzeniem na skalę warszawską, a może nawet nie tylko krajową.

Punktem wyjścia kompozycji inscenizacyjnej warszawskiego "Króla Edypa" był nieubłagany los, przeznaczenie. Fatalistyczna atmosfera ogarnia nas od początku, od chwili podniesienia kurtyny. Płaskie, niemal pionowe ukształtowanie sceny, nieruchoma "płyta" chóru z postacią króla w masce nadnaturalnych rozmiarów przypomina starogrecką płaskorzeźbę, która ożywiona dźwiękiem i w pewnym stopniu ruchem (ręce), kieruje myśl ku antycznej tragedii. Postacie wchodzą, wypowiadają swoje kwestie i wychodzą, czasem wykonując jakiś najprostszy gest. Edyp nie wykonuje nawet tych najprymitywniejszych ruchów, pozostaje przez cały czas nieruchomy. W tym klimacie utrzymane jest przedstawienie aż do ostatniej sceny, nawiązującej do sytuacji scenicznej z początku dramatu.

Bliskie współdziałanie koncepcji muzycznej i inscenizacyjnej zapowiadały już pierwsze takty wstępnego chóru; wrażenie to pozostało w ciągu całego przedstawienia, sięgając w kilku miejscach szczytów muzyczno-scenicznej ekspresji (duet Jokasty i Edypa, wejście Posłańca, scena finałowa; mniej intensywne wyeksponowanie partii orkiestrowej pozwoliłoby zaliczyć tu także wspaniałą arię Jokasty).

Spośród wykonawców na pierwszym miejscu wypada wymienić tym razem chór, a ściślej - połączone chóry Opery Warszawskiej i Filharmonii Narodowej, tak znakomicie śpiewającego chóru nie słyszeliśmy dotąd w tej sali. Doskonale brzmią orkiestra. Prawie wszyscy soliści byli bardzo dobrze przy gotowani, tak że ogólny poziom wykonania utrzymywał się na poziomie wyższym niż poprawny. W pierwszej obsadzie śpiewali: BOGDAN PAPROCKI (Edyp), KRYSTYNA SZCZEPAŃSKA (Jokasta), ZDZISŁAW KILIMEK (Kreon), KAZIMIERZ WALTER (Teirezjasz), ZDZISŁAW NIKODEM (Pasterz) i JERZY KULESZA (Poseł). Druga obsada - KAZIMIERZ PUSTELAK, KRYSTYNA SZOSTEK-RADKOWA, JERZY KULESZA, KAZIMIERZ WALTER, LESŁAW WACŁAWIK, ZDZISŁAW KLIMEK (nazwiska podane według tej samej kolejności ról) - niemalże nie ustępowała pierwszej.

W TYM bardzo udanym przedstawieniu można by oczywiście znaleźć także pewne niedociągnięcia, zwrócić uwagę na nieprecyzyjną gestykulację i niezdyscyplinowanie chóru, polemizować z inscenizatorem i scenografem na temat pewnych szczegółów (np. maski pasterza, budzącej "szopkowe" skojarzenia) obsadzenia roli narratora, do której IGNACY GOGOLEWSKI okazał się nie całkiem odpowiedni. W ogólnym rachunku artystycznym są to jednak szczegóły drugorzędne, nie pomniejszające w niczym ogromnego sukcesu, odniesionego przez nową dyrekcję i zespół Opery Warszawskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji