Artykuły

Teatr Kolegtyw o świętym Antonim. Na Węglowej

"Noc nadchodzi od wewnątrz" w reż. Roberta Drobniucha w Teatrze Kolegtyw w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

W oślepiającej bieli, w wypreparowanej przestrzeni Węglówki toczy się historia, a właściwie dwie, zawieszone gdzieś w czasie i przestrzeni. O żądzach i manipulacji. Historia wyjątkowo ciekawa.

Teatr Kolegtyw zrealizował spektakl na miarę swojej nazwy - bardzo sprawnie i profesjonalnie - tu wszystko ze sobą współgra, zazębia się, jak w kolektywnej produkcji. Choć - tak jak w nazwie teatru pojawia się nieoczekiwanie i buntowniczo literka "g" - tak i tu pojawia się coś na kształt ciernia, chropowatość, niedopowiedzenie.

Spektakl pt. "Noc nadchodzi od wewnątrz", inspirowany jest "Kuszeniem św. Antoniego" Flauberta. Reżyser Robert Drobniuch starą historię świętego połączył ze współczesną historią dwojga ludzi, którzy spotykają się po latach, próbują wskrzesić wspomnienia, poczucie wspólnoty, ale tak naprawdę bardzo im do siebie daleko.

Sądzić by można, że intrygujące zmiksowanie historii pustelnika zmagającego się ze swoimi słabościami i samotnej dwójki z XXI w. skazanej na klęskę - jest raczej niemożliwe. Ale reżyser dał sobie z tym radę doskonale - całe przedstawienie zbudował na kontrastach, a z owej bezustannej chropowatości uczynił zaletę spektaklu. I tak tekst archaiczny, bardzo poetycki, zderza się z bardzo współczesnym wyglądem bohaterów (Ona - krzykliwy makijaż, szpilki, obcisłe mini; On - garnitur). Wygląd zaś - z zaskakującym zachowaniem (Ona - o wyglądzie drapieżnej, silnej femme fatale, w pewnej chwili zamienia się w nieszczęśliwą, samotną dziewczynę; On - ma wygląd cherubinka, jest delikatny, spłoniony... aż do momentu, gdy budzi się w nim demon). Kontrast buduje też ciekawa scenografia i kostiumy bohaterów - podstawowe kolory to biel i czerń, czasem przełamane przekornym różem (który jeszcze bardziej podkreśla samotność bohaterów i plastikowość świata, w którym przyszło żyć współczesnej dwójce).

Wszystko to w sposób tak precyzyjny wiąże się ze sobą, że aż imponuje. Tu nic nie jest przypadkowe, cała kompozycja spektaklu jest misterna i przemyślana, nawet tak drobne wydawałoby się niuanse, jak podeszwy od niebotycznych szpilek czy motyw muzyczny na finał, który oszałamia na chwilę widzów.

Do tego znakomita gra aktorów. Na scenie pojawia się ich trójka. Ona i On (Izabela Maria Wilczewska i Kamil Dobrowolski), na przemian wcielający się w postaci z przeszłości i teraźniejszości oraz.... No właśnie, trudno jednoznacznie nazwać postać zagraną przez Dorotę Baranowską i wprowadzającą elementy tańca. Nieco androgyniczna, ubrana na biało, z białymi włosami, w białych tenisówkach. Tańczy całym ciałem na podłodze, ociera się o głównego bohatera, chowa za kotary, w sytuacjach, w których emocje buzują - jest blisko. Choć nie mówi ani słowa, jej obecność, nierozerwalność z konstrukcją spektaklu jest tak intensywna, wyrazista, że budzi fascynację. To postać bardzo wieloznaczna - wywołuje najróżniejsze skojarzenia. Któż to jest? Uosobienie czegoś niedościgłego, anielskiego? Marzenie? Fascynacja? Wizja senna? Imperatyw moralny? Anioł Stróż, który jest obok i w chwili największego upokorzenia (jakiego dostępuje główna bohaterka) obetrze łzy, dotknie łagodnie, pocieszy bez słowa? Bardzo ciekawa postać, bardzo ciekawie zagrana. I - choć cały czas obok, ale tak eterycznie, jakby umykając - interesująco wchodząca w korelację z pozostałymi bohaterami spektaklu. Gdy na tę postać patrzy On, twarz mu się zmienia, w oczach pojawia się jakaś tęsknota, nieobecność (Dobrowolski znakomicie wygrywa to twarzą). Gdy uspokajającym objęciom androgynicznej postaci poddaje się Ona - staje się jak miękka lalka, wiotczeje, jest opuszczoną, nieszczęśliwą dziewczynką.

Rola Izabeli Marii Wilczewskiej jest wyjątkowo trudna. W jednej chwili wypowiada długie poetyckie frazy, prawie w staropolskiej stylistyce, w drugiej - posługuje się współczesnym żargonem. Przez moment jest okrutna i manipuluje rozmówcą, za chwilę sama staje się ofiarą. Jak nie znużyć słuchacza, mówić archaicznym językiem wiarygodnie, nie przerysować postaci? Aktorka (na co dzień pracująca w Białostockim Teatrze Lalek) radzi sobie z tym doskonale.

Spektakl to właściwie ciąg niespodzianek, nieustanne zmiany nastroju, które co jakiś czas przekłuwają balon, gdy emocje sięgną najwyższej nuty. Jest miejsce nawet na szczyptę humoru i autoironii, przełamującej klimat (gdy blondwłosa postać pije wodę i nieoczekiwanie wydaje z siebie gulgot).

Różne poziomy interpretacji, różne dziedziny sztuki (teatr, wizualizacje, multimedia, muzyka ciekawie komponująca się ze stanem ducha bohaterów), różne przestrzenie czasowe, różne konwencje i stylistyki. Wszystko to składa się na spektakl interesujący - o tym, co - mimo upływu kolejnych stuleci - nie zmienia się w ludzkiej kondycji. O sferach mroku, które nosimy w sobie, o pustce, strachu, samotności, słabości.

To jeden z tych spektakli, które chętnie obejrzałoby się jeszcze raz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji