Artykuły

Noc rabinowa

Józef - bohater i narrator opowiadań Brunona Schulza - z wolna powołuje do życia w przestrzeni sceny świat "Sklepów cynamonowych" i "Sanatorium pod Klepsydrą". Świat ten stopniowo staje się coraz bogatszy, zaludniony kolejnymi postaciami. Ten demiurgiczny gest w teatrze zawsze będzie ułomny, bo rzeczywistości wykreowanej przez Schulza nie da się w pełni przenieść na sceniczne deski. Cała jego niezwykłość ukryta w słowie na zawsze już tam pozostanie, dlatego spektakl z niego wyprowadzony zawsze będzie tego słowa niedoskonałym odbiciem, "trzynastym, fałszywym miesiącem". "Noc wielkiego sezonu" pokazuje jednak, że nawet w teatralnym "ułamku zwierciadła" można ocalić Schulzowski Autentyk.

Krzysztof Babicki jako autor adaptacji przyjął perspektywę, którą sam Schulz sformułował w eseju "Mityzacja rzeczywistości": "Obraz jest pochodną słowa pierwotnego, słowa, które jeszcze nie było znakiem, ale mitem, historią, sensem". Dzięki temu uniknął tworzenia kolorowego i magicznego, a jednocześnie mocno osadzonego w realiach Drohobycza, świata. Nie ma zatem sztucznych ptaków czy innych atrap rzeczywistości tworzonej przez Ojca (Andrzej Golejewski), brak zbyt oczywistego przenoszenia na scenę obrazów znanych z grafik autora "Xiegi bałwochwalczej" czy równie oczywistych odniesień do kultury i tradycji żydowskiej. Ograniczona do wyrazistych metafor scenografia Marka Brauna i w podobny sposób pomyślane kostiumy Sławomira Smolorza sprawiły, że w pamięci pozostają poszczególne motywy wyłuskane z tekstów Schulza, które jako swego rodzaju pars pro toto ledwie sygnalizują znaczeniowe i plastyczne bogactwo pierwowzoru.

Babicki ramą przedstawienia uczynił opowiadanie Noc wielkiego sezonu, kończące "Sklepy cynamonowe" (i pełniące w tym zbiorze rodzaj klamry, wyraźnie łącząc się z rozpoczynającym go Sierpniem). Wybór tego opowiadania zdaje się być jasny - oto oglądamy teatralny "trzynasty, nadliczbowy i fałszywy miesiąc", kiedy wicher jesienny otwiera szafy i doprowadza do "sukiennej kosmogonii". Reżyser umieszcza więc na scenie dwie szafy i z owego kantorowskiego "interioru imaginacji" wyprowadza sceniczną rzeczywistość. Te charakterystyczne meble na początku są więc "wielkim zacisznym spichlerzem", gdzie ukryte zostają zapasy ze sklepu Ojca, po czym zmieniają się w mini-scenki, na których występują prowincjonalni artyści, śpiewający wspomniane w Sanatorium pod Klepsydrą piosenki o Małgorzat-ce i Daisy, na potrzeby spektaklu odtworzone z przedwojennych zapisów nutowych. Babicki wyraźnie daje do zrozumienia, że budulcem świata przedstawionego dla Schulza była nie tylko Biblia czy kabała, ale również tandetna, niewyszukana rozrywka, którą żyła ulica.

Tekst umieszczony został w starannie skomponowanej przez reżysera formie, której rytm wyznacza muzyka Marka Kuczyńskiego. Szkoda, że połączeni w dwie grupy - mężczyzn i kobiet - aktorzy nie zawsze potrafili się do tego rytmu dostroić, co zepsuło kilka dobrze pomyślanych scen. Tak było na przykład podczas otwierającego spektakl przemarszu subiektów, uginających się pod ciężarem sukna. Całość była pomyślana jako etiuda, w której rytm kroków powinien zgrać się nie tylko z muzyką, ale również z trzaskiem otwieranych i zamykanych szaf- niestety aktorom zabrakło dyscypliny i z atrakcyjnej sceny zostały niezbyt wysokiej jakości podrygi w takt bliżej nieokreślonej melodii.

Ciężar prowadzenia narracji spoczął na grającym Józefa Krzysztofie Ochlawie. Aktor, ucharakteryzowany na Schulza znanego z autoportretów (jeden z nielicznych przykładów inscenizacyjnej łatwizny), dzięki niezwykłemu skupieniu potrafił przekonać, że język Sklepów cynamonowych może być narzędziem scenicznej komunikacji. "Nie odpowiadam za swoje sny" - raz po raz powtarza Józef, jakby tłumacząc siebie, a także widowisko, które ze swego wnętrza wyprowadza.

Na scenie widać całą galerię emanujących siłą witalną kobiet - Ciotka Agata, Tłuja, prostytutki, a przede wszystkim Adela (Hanka Brulińska). W pierwszej części spektaklu niepodzielna władczyni wyobraźni Józefa, z czasem schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca kolejnym kobietom. To ona wprowadza klimat Schulzowskiej erotyki - niezależnie od tego, czy jest w czerwonej bieliźnie, czy w białym fartuchu ze szmatą w ręku, skupia na sobie uwagę Józefa i Ojca. Jednocześnie Brulińskiej udaje się przełamać jednowymiarowość Adeli, raz po raz pokazując, że jej bohaterka jest także prostą, by nie rzec prostacką, dziewczyną. To przy niej mężczyźni lądują na czworakach (tu chyba również inspiracją były Schulzowskie grafiki), to z niej Józef czerpie natchnienie dla swych rysunków, to ona w nieokiełznanym tańcu rozpędza "ptasie królestwo" Ojca. Z takim wcieleniem zmiennej kobiecości wyraźnie przegrywa Matka (Grażyna Jakubccka), tym bardziej, że często zachowuje się po prostu jak zazdrosna, zdradzana żona. Taka interpretacja postaci Schulza w połączeniu z realistyczną grą aktorki to pewien zgrzyt. Jeszcze inny ton wprowadza Tłuja (Agata Moszumańska),wyglądająca niczym wcielenie pogańskiej boginki. Potrafi ona oddać się nieokiełznanym pierwotnym instynktom podczas masturbacji pniem dzikiego bzu, ale wykorzystana przez cynicznego Szlomę (Szymon Sędrowski) w niemym szlochu zdradza swą słabość i wrażliwość.

Wewnętrzna podróż Józefa wkracza w coraz mroczniejsze rejony i erotyzm traci na znaczeniu. W głębi sceny, gdzie wkrótce zabrzmi stukot pociągu, Głupia Maryśka (Monika Babicka) niczym Kasandra zaczyna wieszczyć koniec świata. Nieokreśleni bliżej, ciemno ubrani panowie aresztują Józefa, surowy Oficer (Witold Kopeć) każe mu wytłumaczyć się ze swych snów. Bohater podejmuje jeszcze jedną próbę ucieczki - zagubiony podczas zimowego wieczoru chce powrócić do dzieciństwa. W sugestywnej scenie pośród spadających płatków teatralnego śniegu przytula się do konika na biegunach. Niestety, jeden z oprawców podrzyna zabawce gardło - "genialna epoka" nieodwołalnie się kończy, bohater traci ostatni azyl. Stukot wagonów przynosi zapowiadany koniec świata, galeria Schulzowskich postaci z walizkami w rękach znika w szafach. Jako ostatni scenę opuszcza Ojciec, raz jeszcze zapowiadając nadejście nocy Wielkiego Sezonu. Tym razem jednak de-miurgiczna siła tych słów trafia w próżnię, zamiast dziwacznych postaci pojawia się schludnie ubrany Oficer. Skulony Józef ponownie powtarza: "Nie jestem odpowiedzialny za swoje sny", i ginie zastrzelony, tak samo jak Schulz na drohobyckiej ulicy w 1942 roku.

Zdawać by się mogło, że przedstawienie Babickiego cierpi na typową dla adaptacji prozy Schulza chorobę, o której pisał kiedyś Jerzy Jarzębski, polegającą jego zdaniem na "mieszaniu biografii autora z historią jego bohatera", skutkiem czego są kolejne "historie o schyłku świata kresowych Żydów i holocauście". Może rzeczywiście ostatnia scena jest zbyt dosłowna, ale trzeba przyznać, że robi wrażenie. Egzekucja Józefa kojarzy się przecież także z finałem Procesu Franza Kafki - Schulzowi bardzo bliskiego - a nie wyłącznie z Zagładą. W spektaklu Oficer nie nosi niemieckiego munduru, jest raczej policjantem pamięci i marzeń, a "winą" ofiary nie jest pochodzenie, a dziwaczna, niczym nie skrępowana wyobraźnia. Spektakl dotyka tym samym problemu wyobcowania artysty, geniusza, człowieka wrażliwego, czującego więcej i głębiej niż inni. W tym wkroczeniu w głęboki cień Schulzowskiej prozy i eksplorowaniu "regionów wielkiej herezji" tkwi jego najważniejszy walor. Nad odtworzonym na scenie światem "Sklepów cynamonowych unosi się widmo śmierci, jej zapowiedź przewija się jak refren podczas całego spektaklu. Stworzona przy pomocy słowa rzeczywistość w Nocy wielkiego sezonu okazuje się być bardzo krucha i stale zagrożona. Ceną, jaką płaci się za powołanie do życia niezwykłego świata, jest śmierć jego demiurga.

Jarosław Cymerman - teatrolog, krytyk literacki; związany z Zakładem Teatrologii UMCS w Lublinie. Publikuje m.in. w "Akcencie" i "Kresach".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji