Artykuły

Wizje, sny i bluźnierstwa

Wzięcie na warsztat teatralny "Pieśni Maldorora" Lautreamonta jest pomysłem tyleż efektownym, co ryzykownym. Ten dziewiętnastowieczny francuski poeta, przez współczesnych sobie posądzany o szaleństwo, odkryty został właściwie dopiero przez sur-realistów. Pisał rzeczy drastyczne, przesycone erotyczną obsesją, okrutne, bluźniercze, głoszące bunt przeciw Bogu i powszechnie akceptowanym wartościom.

Znalezienie teatralnego ekwiwalentu dla poematu, który w istocie jest serią nieuporządkowanych, zaskakujących scen o skomplikowanej, trudno u-chwytnej strukturze, nie wydaje się łatwym zadaniem inscenizacyjnym. A co gorsza mogłoby okazać się pracą intelektualnie dość jałową, bowiem bluźnierczy nihilizm Lautreamonta dziś już wydaje się nieco przestarzały. Mariusz Treliński nie zajął się jednak tylko przekładaniem "Pieśni" na język współczesnego teatru. Przede wszystkim starał się ukazać i zrozumieć postać pisarza, który owo dzieło stworzył. Już w pierwszej scenie przedstawienia - śmierci Lautreamonta - pada pytanie, które będzie dla idei spektaklu najistotniejsze: "Kim u diabła był człowiek, który miał takie sny?" Lautreamont Wojciecha Malajkata jest pełen rozpaczy, bólu i buntu, któremu sam nie może sprostać. Swym rozedrganiem emocjonalnym przywodzi na myśl postać poety romantycznego. I nie ma w tym nic zaskakującego. Pisano wszak o Lautreamoncie, że był "prekursorem nadrealizmu... i ostatnim najgłębiej rozczarowanym poetą romantyzmu".

Ale Lautreamont nie jest jedynym bohaterem "Snów". Drugim jest Maldoror (Jan Peszek) -- zrodzone w wyobraźni poety uosobienie zła. Ubrany w czarny długi płaszcz, nie ma jednak w sobie nic z taniej demoniczności. Jest niezwykle skupiony, a zarazem pełen wewnętrznego napięcia.

Świat animowany przez Lautreamonta samego poetę dręczy, brzydzi a zarazem niezwykle pociąga. Wyobraźnia pisarza staje się na naszych oczach samoistnym bytem, teatralną rzeczywistością.

A jest to rzeczywistość fascynująca, pełna ekspresji i dziwnego piękna. Przestrzeń, w której wszystko się rozgrywa jest hebanowe czarna. Najpierw widzimy zamknięty trzema ścianami pokój Lautreamonta, później tylna ściana unosi się i wkraczamy w świat rządzony przez Maldorora. Wznoszące się łukiem schody, za szybą niewyraźny krajobraz, dziwny kominek z lustrem zmieniający się to w tron, to w grobowiec... Scenografia Andrzeja Majewskiego, a także wspaniałe kostiumy Zofii de Ines budują świat zaiste niezwykły. Jednocześnie wszystko wydaje się być wzięte w delikatny cudzysłów stylizacji.

Obserwujemy sceny sugestywne, rozbudzające wyobraźnię - przerażający bal upiorów anioła z czarnymi skrzydłami, splecionego w pocałunku z Maldororem, postać Boga, który właśnie posiadł ladacznicę i który, odarty ze swej boskości, okazuje się spoconym mężczyzną w rozchełstanej koszuli; za nim widzimy grupę czarno ubranych zakonnic.

Wszystkie obrazy są skonstruowane niezwykle precyzyjnie (no, może nieco słabiej w drugim akcie), oparte na kontraście bieli i czerni. Starannie i bardzo pięknie wydaje się zakomponowany ruch sceniczny. Postaci, posługując się wystylizowanym gestem, poruszają się w powolnym, sennym rytmie. W tę lunatyczną rzeczywistość wdziera się czasem krzyk, czasem zaś Wagnerowska muzyka, przenikająca spektakl.

To, co widzimy na scenie świadczy o wrażliwości i sile wyobraźni reżysera. Stworzył wizję teatralną imponującą, piękną plastycznie, a przy tym konsekwentną myślowo i stylistycznie. Mimo iż Treliński, autor filmowej adaptacji "Pożegnania jesieni", zadebiutował dopiero w teatrze, możemy chyba bez taryfy ulgowej mówić o prawdziwym sukcesie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji