Artykuły

Bunty z XVII wieku

DWA nasze reprezentacyjne teatry rozpoczęły sezon francuskimi arcydziełami z siedemnastego wieku: "Don Juan" Moliera "idzie" w Polskim, "Fedra" Racine'a w Narodowym. Czy to przypadek? Przypadek. Tyle ten wiek pozostawił w teatrze francuskim świetnych utworów, że właściwie podobne przypadki nie powinny dziwić; a jednak trochę dziwią. Zwłaszcza "Fedra" - ten utwór po wojnie u nas nie grany, poza poznańskim przedstawieniem Horzycy z Eichlerówna w roli głównej. Teraz znowu powtarza się: Horzyca i Eichlerówna. Prawdopodobnie nikomu poza Horzycą nie przychodzi na myśl, aby wystawić "Fedro".

Moliera graliśmy tyle, że "Don Juan" wydaje się pozycją bardziej "codzienną". A jednak w naszym powojennym teatrze jest to również przedstawienie jednej pary aktorsko - reżyserskiej, Woszczerowicza i Korzeniewskiego. Poza nimi (w Warszawie i w Łodzi), o ile mi wiadomo, nikt się do tej sztuki nie zabierał.

Pierwszy raz ukazały się te przedstawienia Horzycy i Korzeniewskiego w okresie urzędowego panowania realizmu socjalistycznego i wzbudziły ruch za biurkami. Poznańskiej "Fedrze" to nie zaszkodziło, tylko recenzenci starali się "wyprostowywać ideologicznie" Racine'a, Horzycę, Eichlerównę i scenografa Kosińskiego. Los "Don Juana" w warszawie był gorszy, jak to zwykle bywa przy wielkim ołtarzu. W ślad za "wyprostowaniami" przyszło ciche zdjęcie z repertuaru po kilkunastu przedstawieniach, człowiek przygląda się jednej sztuce, przygląda się drugiej - i pojąć nie może: co w nich mogło komukolwiek przeszkadzać w marszu do socjalizmu? W każdym razie świadczyłoby to, że oddaliliśmy się od atmosfery sprzed kilku lat; oby na długo.

Nasuwa się refleksja, że te utwory mogły się przyzwyczaić do trudności; już w momencie swego powstania i nie miały one łatwego życia. Warto przypomnieć sobie szkice Boya, opowiadające o walce Moliera w obronie "Świętoszka" i "Don Juana", a także o atakach, skierowanych przeciw dramatom Racine'a, równie gwałtownych, jak wyrazy uznania. Walki te mobilizowały wielkie namiętności, zwłaszcza i przeciwko Molierowi, który pisywał sztuki współczesne o aktualnej tematyce. Zwalczali go między innymi ludzie, którym się wydawało, że bronią bardzo czcigodnych spraw i że pragnąc przymknąć gębę temu rozzuchwalonemu "inteligentowi twórczemu", działają z pożytkiem dla społeczeństwa. W tych wszystkich perypetiach sam Ludwik XIV wystawił sobie nienajgorsze świadectwo. Dążył on bardzo konsekwentnie do zwiększenia władzy królewskiej, ale zapewne rozumiał, że mechaniczne odbieranie głosu artystom, kiedy mówią o sprawach drażliwych, wcale mu tak bardzo tej władzy nie umocni.

Jeśli w tych utworach pozostały treści, które przed kilku laty mogły się komuś wydać niebezpieczne, to znaczy, że wciąż jeszcze żyją one pełnią życia literackiego. Cóż w nich jest takiego, co je ożywia? Myślę, że w obu to samo: bunt. "Don Juana" do tego stopnia przenika duch buntu przeciw wszystkiemu, że aż traci on na jednolitości i jednoznaczności. Jest tam bunt racjonalisty przeciw przesądom i bunt rozsądku przeciw krańcowościom racjonalizmu; bunt przeciw panom, i przeciw ciemnej masie głuptaków, bunt przeciw bigotom i przeciw świętoszkom. Ale i "Fedra" jest buntownicza, choć tak szczelnie wydaje się okutana w królewskie szaty aleksandrynów. Buntuje się w imię miłości przeciwko najróżniejszym konwencjom moralnym i obyczajowym, jej płomienie spalają nie tylko ją sama, ale wszystkie prawa, powinności i instytucje, na których opiera się porządek społeczny w jej kręgu. I widać, że autor darzy ją zrozumieniem i sympatią.

Ten wspaniały francuski wiek XVII kryje w sobie rzeczy zastanawiające. Rodzenie się nowych układów sił, które dopiero za półtora wieku miały się wyładować w rewolucji, niosko z sobą podejrzliwość wobec uświęconych tradycji, zamiłowanie do analitycznego przyglądania się ludziom i rzeczom. A równocześnie godne jest uwagi, jak ten bunt umiał się pogodzić ze strojem dworskim a nawet ogrzewać się w blasku, jaki wokół siebie rozsiewał "Król Słońce".

Teatry Polski i Narodowy przyzwyczaiły nas do pewnego akademizmu, to też trudno było oczekiwać, aby ta właśnie cecha buntowniczego myślenia przebiła się przez formy spektakli. Owszem - przebiła się, ale tylko w osobach solistów. Eichlerówna, która w Poznaniu "buntowała się" przeciw inscenizacji i grała swoją rolę poza nią, teraz dostosowała się do całości spektaklu, co wyszło na korzyść owym buntom prawdziwym rozdzierającym pierś greckiej królowej. Horzyca szukał dojścia do tragedii od strony jej stylu, w szerokim znaczeniu tego wyrazu, obejmującym przede wszystkim "gest wewnętrzny", trochę po staroświecku elegancki w swym patosie i patetyczny w elegancji. Poza Eichlerówna, która wypełnia tę formę znakomicie, okazała się ona zbyt trudna dla reszty, wykonawców; ale mimo to przedstawienie sprawia wrażenie wyraźnie skomponowanego. Pomaga w tym wydatnie scenografia Kosińskiego.

Ton przedstawieniu "Don Juana" nadaje Woszczerowicz w roli Sganarela. Jest to wielka rola, pełna buntu i goryczy, ze skłonnością do wirtuozostwa. Równowaga spektaklu, starannie przemyślanego i aż zbyt dokładnie rozbudowującego wszystkie szczegóły (co w rezultacie pozbawia go lekkości i nuży) ulega przez to pewnemu zachwianiu. A szkoda, bo wyobrażam sobie, że z Jasiukiewicza mógłby być doskonały Don Juan. odmienny wprawdzie od pierwszego wrażenia z lektury, bez łatwego wdzięku, trochę dziwaczny, przeintelektualizowany i "egzystencjalistyczny", ale właśnie przez to może bliski niektórym odczuciom dzisiejszego widza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji