Artykuły

Bohater naszych czasów

- Teatr dzisiaj potrzebuje bohatera, którego nie ma. Sztuka nie ma też swojego nowego bohatera "pokoleniowego", więc tym chętniej korzysta z ideałów sprawdzonych. A czego szukamy? Docenienia indywidualności. Bo jest jakieś ogromne zagrożenie indywidualności - mówi Jerzy Stuhr w rozmowie z Marią Malatyńską.

W zeszłym roku Gombrowicz, a w tym roku Witkacy staje się patronem artystycznych poczynań. Czy teatr nie potrafi działać bez jubileuszowego punktu odniesienia? - Teatr dzisiaj potrzebuje bohatera, którego nie ma. Witkacy pojawia się więc nie bez kozery. Jest on rzadkim reprezentantem odwagi bycia innym. To co w naszym włoskim projekcie [Podróż Edgara Wałpora] nazwane było "granicznością". Jest to ten stan, gdy artysta "siebie wyrzuca na margines", "na emigrację", żeby z tego marginesu być łatwiej widocznym "poza masą". Takim był niegdyś Pasolini, stąd tęsknoty Włochów za Pasolinim... takim był Genet. To są ludzie, którzy świadomie wyrzucili się na margines, żeby pokazać światu jego własną twarz.

Dziś sztuka nie ma też swojego nowego bohatera "pokoleniowego", więc tym chętniej korzysta z ideałów sprawdzonych. Gdy ja wchodziłem w swoje życie dorosłe, to mogłem się utożsamiać z bohaterami filmów np. Skolimowskiego, tak jak poprzednie pokolenie mogło się utożsamiać z bohaterami filmów Munka.

A dziś czegoś takiego nie ma, dlatego musimy rozpaczliwie szukać. A czego szukamy? Docenienia indywidualności. Bo jest jakieś ogromne zagrożenie indywidualności. To jest chyba najgłówniejszy problem pokoleń dzisiejszych, które atakowane są przez konformizm, przez konsumpcję. I choćby nawet uważały, że nie jest to prawdą, to przecież same wiedzą, że "bez odpowiedniej metki nie liczy się nic" - mówiąc metaforycznie. Więc odbiorcy nawet nie zdają sobie sprawy, jak są pożarci konsumpcyjnie.

I w sztuce jest rozpaczliwe szukanie indywidualności. Stąd także te powroty do Witkacego. Inna rzecz, to istnienie Witkacego poza Polską. Mam tu pewne doświadczenia pedagogiczne, zwłaszcza we Włoszech. Zauważyłem, że najtrudniej przyswajalne na świecie jest poczucie humoru u Witkacego. Młodzi ludzie nie rozumieją tego poczucia humoru.

Oczywiście - połowa tego braku sukcesu, to trudności w tłumaczeniu. Bo jak przetłumaczyć przykładowo, z epilogu "Matki", taki dialog: "synek wdał się w papę", "to masz pan w papę za to głupie gadanie"? Z języków, które znam, np. Pampiglione bardzo dobrze przetłumaczył Witkacego, z różnymi polsko-włoskimi niuansami, ale Włochów nic tam nie śmieszy. Oni nie wiedzą, że tragizm egzystencji, w tym samym momencie kiedy jest tragiczny, może być również śmieszny.

Z rzeczy obcych potrafią kojarzyć, ale tylko na poważnie, a to Strindberga, a to Geneta. Tragizmu z komizmem nie potrafią uchwycić w równoczesności. Takie same kłopoty były niegdyś z Gombrowiczem, choć on był tu jakby łatwiejszy, ponieważ Gombrowicz "bawi się formą". Natomiast Witkacy jest im odległy w tym, że to jest jednocześnie i tragiczne i śmieszne.

Weźmy choćby znowu "Matkę": jeśli już odbiorcy zlokalizują tę straszną "pępowinę", którą splecione są dwie postaci, Matki i Leona, gdy już dokopiemy się tu wszelkich znaczeń, to jeszcze to wszystko trzeba prześmiać. A to jest trudne. Dlatego zawsze w takim momencie pokazywałem obcym studentom kasetę z Markiem Walczewskim, najdoskonalszym, nie tylko według mnie, odtwórcą i interpretatorem Witkacowskich postaci. Wtedy była choćby praktyczna podstawa rozmowy.

A teatr dzisiaj? Być może przestał sobie zadawać podstawowe pytania?

Mam takie motto życiowe, które pochodzi z roli, jaką grałem u Jurka Grzegorzewskiego w "Ludzkości w obłędzie": "Kto i po co - oto są dwa podstawowe pytania człowieka". Potem chwilę myśli i mówi: "Jest jeszcze trzecie pytanie - jak?". I odpowiadam: "Jeśli dwa pierwsze pozostają bez odpowiedzi, to wszystko jedno jak?".

I to mówił teoretyk czystej formy. Gdybym miał swoją szkołę teatralną, to bym to motto tu wywiesił i wszyscy studenci musieliby się nad nim zastanawiać. Bo każde dzieło, które się bierze do ręki - czy będzie to inscenizacja, czy scenariusz - jeśli się je chce zinterpretować, to trzeba na te podstawowe pytania natrafić.

Kto... ma mnie reprezentować w tej sztuce, i po co ją robię? Co chcę powiedzieć. I oczywiście, natychmiast rodzi się pytanie - jak? To jest może najtrudniejsze pytanie, ale jeśli masz już odpowiedzi na tamte pytania, to trzecie pytanie jest w pełni naturalne. Bo inaczej... to właśnie rodzą się te puste formalizmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji