Artykuły

Z Mądzikiem do piekieł

Leszek Mądzik, autor inscenizacji i scenografii lubelskiej "Antygony", nie poprzestał na zaprojektowaniu scenicznej galanterii, ale stworzył na scenie Teatru im. Osterwy prawdziwą wizję - nowy teatralny kosmos. Szkoda tylko, że nie potrafili się w nim odnaleźć odtwórcy głównych ról.

Leszek Mądzik umiejscowił Teby pośród żywiołu Ziemi. A piasek i skały naznaczył smakiem śmierci. Drobiny śniegu sypią przez cały spektakl po ruchomych scenograficznych czerniach, połyskujących lodowymi liszajami. Grecka tragedia tchnie chłodem.

Tajemny rytuał

Spektakl przypomina jakiś tajemny rytuał inicjacyjny. Odsuwa się zasłona, za którą kołyszą się skromne światła. Stajemy oko w oko z tajemnicą. Zstępujemy z Mądzikiem do piekieł. Wrota Teb znajdują się w tym spektaklu nie opodal bram Hadesu. Już Plutarch zauważył powinowactwo między śmiercią a inicjacją - śmierć jest rodzajem wtajemniczenia, a wtajemniczenie przypomina śmierć.

Sceniczna przestrzeń żyje tajemnym, autonomicznym życiem. Unosi ją wewnętrzna dynamika. To nie scenografia zmienia się i przepoczwarza na naszych oczach, ale sama przestrzeń. Czarne płaszczyzny poruszają się, falują, unoszą się i opadają, odsłaniają i skrywają sceniczną akcję - przestrzeń żyje.

Scenograficzne bryły są stropem piekieł, kamienną posadzką pałacu, tebańskimi schodami, tajemną bramą, jaskinią lub falują jak żołądek jakiejś trawiącej pokarm bestii Nad nimi kołyszą się kotary-chorągwie, odsłaniające czarną połyskliwość, a z drugiej strony fakturę poszarpaną i chropowatą. Światło i teatralne machiny kreują niezwykły świat, który żyje własnym, niezależnym od tragedii Sofoklesa życiem. A jednak wpisuje się w strukturę antycznej tragedii. W teatralnej przestrzeni rozgrywa się tajemne misterium. Kiedy na koniec spektaklu na scenie pojawiają się sylwety pięciu trupów tragedii Sofoklesa, wiemy, że właśnie dopełnił się kosmogeniczny mit. Wiemy, że bohaterowie Sofoklesa powrócili na kamienne łono matki-Ziemi. A grzebanie Polinika, którego wbrew ludzkiemu prawu dokonuje Antygona, jest w tym spektaklu zaledwie momentem w powracaniu do Ziemi wszystkiego, co jej przynależne.

Miejsce dla aktora

Jednocześnie światło odsłania - w tym totalnie rozegranym teatralnym dramacie przestrzeni - miejsca dla aktora i ludzkich namiętności. Odkrywają się one w świetlnych przeciągach, prześwitach, półmrokach i zakamarkach - na tle pulsującej czarnej magmy. Ale jest tego miejsca dosyć zarówno na racje bohaterów Sofoklesa, jak na wielkie kreacje aktorów.

Niestety słowa Sofoklesa nie ożyły w ustach aktorów grających główne role. Ani Anna Chodakowska grająca Antygonę, reżyser przedstawienia, ani Paweł Sanakiewicz jako Kreon nie potrafili dostroić się do dostojeństwa wizualnego i potoczystej powagi muzycznej spektaklu. Słowa tragedii grzęzły w banale intonacyjnym, gubiły się w rytmicznych pomyłkach i przyciężkich interpretacyjnych łamańcach. Zamiast postaci tragicznych, otrzymaliśmy małe figurki z serialu.

Paweł Sanakiewicz nie uwolnił się od maniery, która z dobrym skutkiem towarzyszyła mu w lubelskim przedstawieniu "Antygony w Nowym Jorku" Głowackiego, gdzie grał amerykańskiego stróża prawa. Po amerykańsku rubaszny Kreon przypominał wilka z bajek dla dzieci.

Anna Chodakowska zagrała Antygonę przypominającą panienkę, która zbuntowała się i... wbrew woli rodziców wyjechała na wakacje. Być może zabrakło prób. W świecie antycznej tragedii nikt nie jest bez winy.

Oboje odtwórcy głównych ról stworzyli postaci zbyt pospolite. Arystoteles przestrzegał w "Poetyce", że postaci w tragedii "przede wszystkim muszą być szlachetne".

Niestety to właśnie na nich rozpisano lubelską "Antygonę". I na nic się zdały nieźle powiedziane kwestie Jana Wojciecha Krzyszczaka i Henryka Sobiecharta.

Na nic się zdała czujna gotowość jastrzębia Bartka, jedynego niebiańskiego znaku w tej pozbawionej nadziei scenicznej wizji.

Między bogami a ludźmi

Swoje miejsce w lubelskiej "Antygonie" odnalazła i zagospodarowała Zofia de Ines. Razem z teatralną maszyneria scenografii Mądzika stworzyła niezwykłej urody wizualną całość. Równie pięknie jej kostiumy prezentują się w półmrokach spektaklu, jak i w pełnym świetle.

Powagę podkreśla również muzyka Zygmunta Koniecznego - prosta, dostojna, bez reszty stapiająca się w integralną całość z wizualną warstwą przedstawienia. Chór odtwarzany z taśmy, rozpisany na polifonię plotkującej agory, zajął miejsce w pół drogi między bogami a ludźmi.

Niezależnie jednak od wszystkich zastrzeżeń "Antygona" jest jednym z najciekawszych przedstawień, jakie pokazywano w Teatrze Osterwy w ostatnich kilku latach. I najwięcej w rym zasługi Leszka Mądzika, którego wizja bez trudu podporządkowała sobie pozostałe elementy przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji