Artykuły

Między fascynacją a irytacją

Na pierwszą tegoroczną premierę w Teatrze im. Juliusza Osterwy oczekiwano w Lublinie co wyniknie z artystycznego spotkania takich postaci jak Leszek Mądzik, Anna Chodakowska, Zofia de Ines i Zygmunt Konieczny. Taki zestaw realizatorów określał, jaki charakter będzie miała inscenizacja tragedii Sofoklesa. Już widok widowni, jeszcze przed podniesieniem kurtyny, wskazuje na rękę Mądzika. Salę spowija głęboka, matowa czerń. Widz znajduje się w punkcie, w którym Teby graniczą z Hadesem. A potem kurtyna podnosi się i czerń staje się jeszcze bardziej przytłaczająca. Przerywana rozbłyskami przyciemnionego światła. Mądzik jest poetą mroku i światła. Wystarczy zobaczyć choć jeden spektakl jego teatru, by nie mieć co do tego wątpliwości. Antygona mogłaby z powodzeniem zostać pokazana jako spektakl Sceny Plastycznej KUL. Wyrasta z poetyki tego teatru. W warstwie inscenizacyjnej jest teatrem obrazu, światła, cienia i ruchu. I - rzecz dość zaskakująca - aktorzy, nawet ci, którzy z teatralną alternatywą nie mieli nic wspólnego, odnajdują się w tych Mądzikowych wizjach nadspodziewanie dobrze. Dopasowują się do charakteru spektaklu, choć oznacza to zgodę na przyjęcie roli szczególnego rodzaju tworzywa plastycznego, modelowanego przez inscenizatora. I gdyby na tym zakończyć - należałoby Antygonę uznać za spektakl wybitny.

Ma on jednak jeszcze drugą warstwę - czysto aktorską. A ta, niestety, pozostawia wiele do życzenia. Anna Chodakowska zbyt mało uwagi poświęciła pracy nad poszczególnymi rolami. Pozostawiła aktorom wiele swobody, nie bacząc, że nie każdy wie, co z taką wolnością uczynić. Pozostawieni samym sobie aktorzy idą w różnych kierunkach. Ci, którzy czują scenę i rozumieją tekst, tworzą role co najmniej dobre lub nawet bardzo dobre, np. Henryk Sobiechart znakomicie odczytał rolę Tejrezjasza, wieszczącego już nawet nie groźbę zagłady, lecz raczej jej nieuchronność. I tworzy tę postać przy pomocy środków prostych, ascetycznych, ale jednocześnie nasycają - jako jedyny w tym spektaklu - autentycznym tragizmem. Kreon Pawła Sanakiewicza odbiega od powszechnego wyobrażenia o tej postaci. Prawda - jest despotą, ale więcej w nim jest chłodnego wyrachowania, przekonania o słuszności własnych racji niźli urażonej dumy samowładcy, którego rozkaz został złamany. Wreszcie Posłaniec (Jan Wojciech Krzyszczak) - wyraźnie rozdarty pomiędzy żołnierskim i obywatelskim obowiązkiem posłuszeństwa a ludzkim współczuciem i litością. Ci trzej tworzą role pełne wewnętrznej prawdy. Inni niestety podążają w kierunku historycznego przerysowania (Jolanta Rychłowska - Ismena) lub bezbarwnej nijakości (Jerzy Kurczuk - Hajmon). Mało wyrazista jest rola tytułowa. Chodakowska najwyraźniej nie umie się zdecydować, jakimi środkami powinna ją budować. W jednej scenie jest stonowana, kameralna i wiarygodna, by za chwilę wspiąć się na wysokie koturny i wygłaszać patetyczne tyrady, do czego przekład Stanisława Hebanowskiego akurat się nie nadaje. W rezultacie otrzymujemy spektakl nierówny. Naznaczony wewnętrznym pęknięciem. Z jednej strony będący fascynującą i sugestywną wizją tragedii Sofoklesa, z drugiej zaś irytujący aktorską nieporadnością i wykorzystywaniem najbardziej zgranych schematów. Ta dwoistość nie pozwala na wystawienie wysokiej noty. Choć z pewnością czas poświęcony na realizację tego spektaklu nie był stracony. Doświadczenia zeń wyniesione powinny bowiem zaprocentować przy kolejnych realizacjach teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji