Artykuły

Schulz nie dla każdego

"Sklepy cynamonowe" w reż. Andrzeja Marii Marczewskiego w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Blanka Stanuszkiewicz w Tygodniku Płockim.

Osoby przekonane, że w płockim Teatrze Dramatycznym można oglądać tylko bajki, farsy i komedie (które królowały w ostatnim sezonie), po sobotniej premierze muszą zmienić zdanie. Czasami na deskach naszego teatru wystawiana jest bowiem sztuka świdrująca myśli wybranych umysłów. Tak było i tym razem. Zmylić może tytuł przedstawienia. Zaznaczam jednak, że "Sklepy cynamonowe" Brunona Schulza w reżyserii Andrzeja Marii Marczewskiego to nietypowa lektura szkolna. To coś dla konesera! Dla widza, który lubi być pobudzany do abstrakcyjnego myślenia. Oczywiście zdarzały się ziewnięcia na widowni. Schulz nie jest jednak dla każdego.

Wielu oczekiwało czegoś łatwiejszego w przekazie. Inni przyszli na przedstawienie wielkiego reżysera Andrzeja Marii Marczewskiego, mając w pamięci jego mistrzowską adaptację "Mistrza i Małgorzaty". "Sklepy cynamonowe" takim echem na pewno się po kraju nie odbiją.

Z drugiej strony to przecież dwa zupełnie inne klimaty, choć równie metafizyczne. Historia, jaką opisuje Schulz w "Sklepach cynamonowych" jest w pewnym sensie oparta na jego własnych przeżyciach, wzbogaconych o świat ducha. Przygody jakie spotykają Józefa, z którym Schulz silnie się utożsamiał, nie są przypadkowe. Wypływają jedna z drugiej. Pokazują jego drogę przez życie, coś co pozostało z dziecięcego świata fantazji, pełnego fascynacji i lęków, co potem ewoluowało.

Nie było początku przedstawienia. "Ktoś" chodził po scenie, przed sceną, w tą i z powrotem, zapalał światełka, jednak dopiero muzyka uciszyła rozmowy (warto dodać, że muzyka Andrzeja Bernera jest atutem przedstawienia, tworzy jego klimat). Nagle widz stał się świadkiem tragicznej śmierci Brunona Schulza. Artysta został zastrzelony 19 listopada 1942 roku przez gestapowca. Fakt śmierci przenosi do tego co niepojęte, do tego co jest ponad życiem. Widz wciągnięty zostaje w świat schulzowskiej metafizyki. Gdzie Schulz jako Józef (w tej roli Henryk Jóźwiak) żyje, tworzy, marzy, jest sobą i jest pod presją ojca i kobiet. Poznajemy ekscentrycznego, ubranego w płaszcz z ptasich piór, przesiadującego w gnieździe, fruwającego ojca (Jacek Mąka). Z jednej strony mentora, z drugiej mężczyznę, poddającego się erotyzmowi drapieżnych, ubranych w czerwone sukienki Adel (Magdalena Tomaszewska-Karbowska, Dorota Cempura), ale też łagodniejszej, ubranej w kreację w tonacji ciepłej pomarańczy Pauliny (Barbara Misiun). Józef również jest pod wpływem ich kobiecości. Tylko matka (Grażyna Zielińska) pilnuje poprawnego wizerunku rodziny.

Zdarzeniom na scenie przygląda się z boku, z pierwszych rzędów widowni, z korytarzy, ogólnie jakby z umysłu rządzącego się większą, choć nie zupełną logiką, prawdziwa osobowość autora, odcięta od nierealnego świata, a jednocześnie mająca prawo wedrzeć się na scenę w tworzony świat. W tej roli Piotr Bała. A na koniec powrót do początku. Znów pada strzał na ulicy. Umiera nie Józef, a Bruno Schulz, ten prawdziwy, bez szans powrotu, jednak oczyszczony i pogodzony.

Ogólnie widz gubi się w scenicznym słowotoku. Budzi się, gdy nagle aktorzy siadają przed nim na scenie i patrzą na to, co on przedstawi. Zaskoczenie? Są nagle dwie widownie i nie ma aktorów. A wszyscy są w teatrze. Nadchodzi wtedy obserwator Schulz (Piotr Bała). Stając na krześle, wywyższa się ponad tłumem. Może dyktować, może przemawiać, może nawet obrażać widza, który właściwie przychodzi do teatru, bo tak wypada i zazwyczaj nie ma nic do powiedzenia.

Jako widzowie niby cały czas jesteśmy w teatrze, tymczasem wciąż drążymy wyobraźnię Schulza. Ta swoistego rodzaju impresja sceniczna, nie jest ani łatwa, ani prosta. Jest przedstawienie, ale zamiast fabuły ważne są słowa, tworzące sens i istotę. Przekonuje widza o tym "Traktat o manekinach" w wykonaniu Jacka Mąki - stwórcy. Trzy bezwolne manekiny, (czyli Adele i Paulina), które początkowo nic nie czują, pod ręką stwórcy formują się i zaczynają żyć własnym życiem.

Podobno 80% sukcesu sztuki to obsada. Z pewnością ciekawą kreację stworzył tu Jacek Mąka. Z pań tworzących atmosferę kobiecości najbardziej magnetyczną była Magdalena Tomaszewska-Karbowska. Pojawiający się raz na scenie, raz na widowni, raz ponad tłumem, raz w tłumie będącym w przedstawieniu i poza nim Piotr Bała tworzy nowatorską kreację sceniczną.

Być może pozostałe 20 % sukcesu zależy od reżysera, w tym wypadku mocno zafascynowanego twórczością Schulza. Andrzej Maria Marczewski prócz "Sklepów cynamonowych", dodał jeszcze inne fragmenty utworów, dzięki czemu świat twórcy miał być pełniejszy. Ale czy przez to bardziej zrozumiały? Któż to wie. Być może część sukcesu zależy od widza, który to wszystko zrozumie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji