Artykuły

List z teatru o świetnym przedstawieniu komedii L.H. Morstina: "Obrona Ksantypy"

Szanowni i drodzy czytelnicy!

Byłem tak pochłonięty i oczarowany przedstawieniem "Obrony Ksantypy" w Ognisku, że zapomniałem o redakcyjnym nastawieniu recenzenta i zmieniłem się w rozbawionego widza. Dlatego - zamiast recenzji - list.

Ostatni raz widziałem "Obronę Ksantypy" przed jakimiś 31 laty. Gdy Kielanowski wystawiał "Ksantypę" w Ognisku w 1955 r., nie było mnie w Londynie. Po przeszło 30 latach myślałem, idąc do teatru czy sztuka aby się nie zestarzała, jak moda z 1938 roku. Ale przeżyłem w teatrze coś w rodzaju szoku. "Obrona Ksantypy" nie tylko się nie zestarzała, ale wydala mi się jeszcze żywsza, jeszcze aktualniejsza, jeszcze bardziej nowoczesna, niż przed laty. Rzecz rzadka w teatrze! Oto komedia, która jest już klasyczna, a nadal dyszy aktualnością, gdy mówi o takich sprawach, jak państwo, biurokracja, dyktatura, obyczaje, oraz nowoczesnością w momentach psychologicznych. Cała szarpanina psychiczna między Sokratesem i Ksantypą u Morstina, to niemal gra małżeńska w amerykańskiej, nowoczesnej sztuce Edwarda Albee "Who Is Afraid of Virginia Woolf?" z tym zastrzeżeniem, że Morstin napisał swoją "grę" w szacie ateńskiej na wiele łat przed Albeem.

W ładnie wydanym programie przedstawienia (red. Olgi Lisiewiczowej, układ Tadeusza Filipowicza) podał Kielanowski obok swoich serdecznych słów o Morstinie, motto z Ksenofonta, że "Ksantypą była żoną najcudaczniejszą i najbardziej kłótliwą ze wszystkich żon, jakie kiedykolwiek były, są i będą! ..." Ale przeglądając pisma Platona (wybaczcie mi, czytelnicy, ten snobizm, że niby "przeglądanie Platona"), natrafiłem na inne motto, przypisywane Sokratesowi. "Tak czy inaczej" - miał powiedzieć Sokrates - "żeń się; jeśli znajdziesz dobrą żonę będziesz szczęśliwy, jeśli złą - zostaniesz filozofem". Prawdopodobnie Morstin, stając w obronie Ksantypy, znał to powiedzenie Sokratesa, które było w pewnym sensie odparciem poglądu Ksenofonta. Dla Sokratesa celem i sensem życia była jego leniwa filozofia. Ksantypą zaś była tą żoną właśnie, która mogła mu stworzyć takie warunki, by mógł się temu celowi i sensowi życia poświęcić całkowicie. Dzięki takiej i właśnie żonie mógł Sokrates istnieć, jako wolny i niezależny mędrzec i mógł na krótka przed swoją śmiercią mówić do ateńczyków, i uległych pokornie surowej dyktaturze ateńskiej: "Wolę umrzeć raczej, mówiąc na mój sposób, niż mówić na wasz sposób i żyć".

Sztuka Morstina z jej humorem, komizmem i sytuacjami, z jej satyrą, rubasznością i aforyzmami pulsuje niepożytą żywotnością. Czuje się że była napisana, a zwłaszcza jej dwa pierwsze akty, w przypływie natchnienia, mówię: dwa pierwsze akty... Bo sztuka ma właściwie dwa wielkie komediowe akty psychologiczno-obyczajowe. Trzeci zaś akt stanowi jakby finał bujnej symfonii, jakby epilog, będący mądrym komentarzem do słonecznogorzkiej komedii i zamykający się sceną tak pełną naraz poezji, że śmiech przeobraża się w oddech wzruszenia.

Kielanowski spojrzał teraz na "Ksantypę" innymi oczami, niż widział ją dawniej. Wyczuł jej uniwersalność i dlatego zdecydował się ją uwspółcześnić. Wyznaję wam, szanowni czytelnicy, że nie lubię sztuk klasycznych i historycznych, wystawianych na "współcześnie" lub "abstrakcyjnie". Ale usprawiedliwiają. Jednym z takich wyjątków był, na przykład, "Hamlet" w dawnym Old Vicu, wystawiony w stylu Biedermayer. (Hamlet-John Neville wyglądał jak Byron, co podkreślało jeszcze , silniej poetyczność Szekspira). Drugim wyjątkiem jest właśnie "Obrona Ksantypy" w koncepcji Kielanowskiego. Smosarski zrobił dla niego dekorację na pół realistyczną z lekkim, błękitnym zarysem Akropolu. Dodał do tego pewien efekt świetlny, jaki się widzi czasem na wielkich scenach, ale który na małej scenie Ogniska wydał się zaskakujący. Jak oni potrafią to robić, ci nasi pomysłowi dekoratorzy, jak Orłowicz i Smosarski, że umieją tak rozszerzać scenę Ogniska? To ich sekret twórczy. Nie zdradzę wam obecnego efektu, stworzonego przez Smosarskiego, ale po zobaczeniu, na pewno przyznacie mi rację. Na przedstawieniu, na którym byłem, sala przyjęła dekorację oklaskami. W dziedzinie świateł pomagał technicznie niezawodny Feliks Stawiński.

Kostiumy, w harmonii z dekoracją, są na pół współczesne, na pół greckie. Adepci Sokratesa przypominają więc "flower people"; Ksantypa ubrana jest jak dzisiejsza wiejska kobieta grecka, zagubiona w klasycznych Atenach; zaś światowa Mitryna ma tunikę, którą mogłaby nosić Grace Kelly na balu kwiatowym w Monte Carlo... Wszystko to brzmi s może chaotycznie i trochę nieskoordynowanie w moim sprawozdaniu. Ale wierzajcie mi - cała ta sceneria skomponowana jest jednolicie i zachwycająco. Projektowała kostiumy nieznana mi Maria Komar. Sądzę, że jej przyjaciele po przeczytaniu mego listu powinni posłać jej bukiet róż. Nad wzrokowym aspektem całości, współpracowała z Kielanowskim Halina Żeleńska, świetna artystka, dekoratorka, malarka, owiana z przez swoją rodzinę tradycjami sztuki, muzyki, literatury: jej wujostwo - to para sławnych ongi muzyków; jej siostra - nieodżałowana pisarka Wanda Miłaszewska.

O aktorach trud mi pisać. Trudno dlatego, że muszę dalej pisać z entuzjazmem, a jak wbijały mi zawsze w głowę dwie polskie literatki: "entuzjazmować się i zachwycać jest rzeczą o tyle trudniejszą i niewdzięczniejszą, niż krytykować, drwić i pomiatać".

Krystyna Dygatówna, o której Morstin mówił przed kilkunastu laty, że powinna wracać do Polski, gdzie ją czeka sława prima-donny, była znakomitą Ksantypa. Inna od Modzelewskiej i zapewne inna od Kory-Brzezińskiej, której nie widziałem w tej roli Modzelewska wydawała mi się bardziej drapieżna i agresywna. Dygatów- na jest liryczniejsza, a przez to bardziej wzruszająca, zwłaszcza w zakończeniu. Jest także bardziej nowoczesna i "freudowska", jeśli tym terminem można określić ujęcie przez nią roli.

Obok Dygatówny - Bogdan Urbanowicz jako frapujący i sugestywny Sokrates. Urbanowicz to pierwszorzędny i moim zdaniem nie dość doceniany aktor. Polecam waszej uwadze jego kreację, której szczytowym punktem jest niesamowity taniec. Kto ten taniec układał? Oklaski dla twórcy tego tańca. Niewątpliwie Morstin pisząc tę scenę, a Kielanowski reżyserując ją, nie mogli nie mieć na myśli poematu Tuwima "Sokrates tańczący", wiersza, który zapoczątkował pewną epokę w poezji.

Zięciakiewicz uniknął szczęśliwie "trików skeczowych" i dał szczerze komiczną i jednolicie obmyśloną postać sługi i półfilozofa Tyreusza. Scena Tyreusza z Wieśniakiem (wybornym jak zaw sze Romanem Ratschką) i małą Sofrone (przeuroczą Krystyną Podleską) to fontanna jakiegoś dickensowsko - chaplinowsko - fredrowskiego humoru. Szkoda, że Podleska ma tak małą rolę; każde jej pojawienie się na scenie to błysk figlarnej wiosny. Witold Schejbal odtwarza postać ateńskiego hippisa-milionera. Należy on do ulubionych moich aktorów. Wnosi na scenę rzecz tak trudną, a przez to rzadką w dzisiejszym teatrze: dyskrecję, dystynkcję i bezpośrednią, nieprzesadną elegancję. Magda Marek - świeży nabytek naszego teatru - wyglądała atrakcyjnie w czerwonej grecko współczesnej sukni. Aktorka ma dobrą aparycję i wyrazistą dykcję, ale zanadto akcentuje pewne powiedzenia, jak np. odzywając się do Ksantypy, o którą jest zazdrosna: "serdeczna przyjaciółko". Myślę, że stonowanie pewnych akcentów wyjdzie tej roli na dobre. Tak samo Andrzej Kamiński - skądinąd dobry aktor - przeszarżowuje głosowo rozwleka kwestie, nie dostrajając się przez to do zespołu, grającego szybko i płynnie. Oleksowicz ma do wypowiedzenia jednej z głębszych komentarzy do sztuki: czyni to szlachetnie i przekonywająco. Wreszcie w trudnej dwuznacznej roli Fedrosa nowy młody aktor... Jan Hubert. Uff o mało co nie napisałem Gregory Peek. Bo Jan Hubert jest niezmiernie podobny do amerykańskiego aktora, tylko o głowę chyba wyższy od niego. Grał powściągliwie i z pewną ujmującą nieśmiałością. Ale jak mi powiedziała jedna z pań podczas antraktu: "Gdy się ma takie warunki zewnętrzne, jak ten Hubert, można nie grać, wystarczy się pokazywać".

Muszę kończyć, bo mój list staje się za długi, a w "Dzienniku" nie lubi się (nie bez racji) zbyt długich listów, recenzji i sprawozdań. Życzę wam spędzenia sztuce Morstina równie fascynującego wieczoru jak ten, jak miałem w roli nie tyle recenzenta, ile zwykłego widza na zwykłym przedstawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji